Mordobicie centralistycznych populistów

Populista, to typ człowieka, który z pożądliwości kariery, gotów jest lizać cudze mordy, obiecując wszystko, co możliwe do obiecania. Istnienie populistów nie jest problemem, w naturze różne gatunki się zdarzają. Problemem jest nasze uzależnienie od populistów i związane z tym ochocze rezygnowanie z wolności.

Wolność wiąże się z odpowiedzialnością, ta bywa ciężarem bolesnym. Bez tego balastu wolność może zmienić się w radosną swawolę. Przyjemnym jest nie ponosić konsekwencji własnych błędów, nie płacić długów, brać „od państwa” nie dając w zamian podatków, mieć za plecami urzędniczego anioła-stróża, gwaranta bezpiecznego życia.

Populista taką wolność obiecuje, a my wierzymy, że to jest możliwe. Ponieważ takich obietnic spełnić nie sposób, sprzeczne są one z wszelkimi prawami natury, tworzy się atmosfera obywatelskiej nieodpowiedzialności zderzająca się z państwem opiekuńczym i wrogim zarazem.

Wydobyła owe cechy atmosfera w Częstochowie po tragicznej śmierci dziecka: zakatowanego przez opiekuna małego Kamila. Tragedia ta spełniała wszelkie warunki, by „poruszyć sumienia”. Była jednoznaczna moralnie: niewinne dziecko zakatowane przez złego człowieka. Była nośna medialnie: śmierć wynikła po okrutnych torturach. Była rażąco obca, utwierdzając przekonanie, że w porządnych rodzinach to się nie zdarza. Była także jaskrawym naruszeniem podstawowej obietnicy politycznego populisty: złożonej w imię państwa gwarancji bezpieczeństwa osobistego. Gniew ludu mógł nie tylko napiętnować sprawców, ale także obrócić się przeciw „bezdusznym” urzędników, którzy „żyją za nasze podatki” i nic w tej sprawie nie zrobili. Populizm wyzwala atmosferę linczu, której chętnie się poddajemy, by odsunąć poczucie współodpowiedzialności. Dodajmy do tego rolę mediów, które żyjąc z populizmu (im większa oglądalność tym większe dochody) świadomie podsycały nastroje.

Każda śmierć dziecka jest tragedią. W prawie każdym przypadku mamy wrażenie, że nie uczyniono wszystkiego, by tragedii zapobiec. Istnieje jednak rodzaj „oswojenia” tragedii, wpisania jej w „banalną zwykłość”. Śmierć dziecka w wypadku drogowym traktujemy jako ową „banalną zwykłość”, nie szukamy innych, niż bezpośredni sprawca, „kozłów ofiarnych”. Nie przychodzi też nam do głowy zmiana obyczajów, np. wolniejszy przejazd samochodem po ulicach miasta. Przyjmujemy – „to się zdarza” (oczywiście – nie nam). Można tak samo powiedzieć o przemocy domowej: „to się zdarza”. I podobnie jak „piratowanie” na drogach, tak i ten rodzaj przemocy ogół stara się nie dostrzegać. Nie każda „szybka jazda na podwójnym gazie”, i nie każda przemoc domowa prowadzi do nieszczęścia śmierci. Łatwo więc nam nie dostrzegać, ani pierwszego, ani drugiego. Wiąże się z tym także inne przekonanie; to państwo dysponuje policją, to państwo – a nie my – powinno zająć się bezpieczeństwem.

Większość kierowców uważa siebie za dobrych ludzi, wprowadzane przez państwo, chroniące bezpieczeństwo, przepisy uznawane są za zbędne szykany. Mówi się: „przecież to absurd, że muszę w nocy po dobrej drodze jechać 50 km/godz.”, „przecież to złośliwe czepialstwo karać mandatem za drobny błąd”, „przecież po jednym piwie nie prowadzę gorzej...”. Nie wiem, nie znam się, czy rzeczywiście zwiększenie tych szykan poprawiło bezpieczeństwo na polskich drogach. Sądząc po wpływach z mandatów i związanej z tym statystyce wykroczeń drogowych; zaostrzenie przepisów nie zmieniło zachowań kierowców.

Tym większe wątpliwości budzą zapewnienia, że można zmianą przepisów i skuteczniejszym nadzorem wyeliminować przemoc domową; a przynajmniej zapobiegać takim tragediom, jaka zdarzyła się na Stradomiu. Przepisy drogowe odbierane są z niechęcią, jako forma odbierania wolności kierowcom. Próby eliminowania przemocy domowej uderzają w większą „świętość”: ingerują w suwerenność rodziny, naruszając podstawowe prawo rodziców do wychowywania własnego dziecka.

Szukanie „kozłów ofiarnych”, tych „bezdusznych” urzędników współwinnych śmierci małego Kamila, skutkuje pewnymi postulatami zmian prawnych. Postawiono zarzut pracownikom MOPS, dlaczego nie weszli do mieszkania i nie odebrali dziecka zwyrodniałym opiekunom. Podobny zarzut skierowano przeciw sądowi: dlaczego, natychmiast, nie pozbawił „zwyrodnialców” władzy rodzicielskiej... Odpowiedź na tego rodzaju zarzuty jest prosta: nie zrobiono tego, bo nie było to możliwe w zgodzie z obowiązującym prawem. Czy zatem „na szybko”, pod wpływem zbiorowych emocji, trzeba zmienić prawo? Populista podpowie, że tak; bo dla niego system prawny jest objawem społecznych emocji.
Osobiście, jako urzędnik i jako obywatel Częstochowy, za błąd uważam zachowanie samorządowych władz. Skupiono się na „obronie swoich” i dowodzeniu, że w sensie formalnym wszystko było w porządku. Trzeba było uznać, że tego rodzaju tragedia jest zdarzeniem „nadzwyczajnym”, a więc wymagającym „nadzwyczajnej” kontroli. Porównam to znów z wypadkami komunikacyjnymi. Jeśli dochodzi do katastrofy lotniczej, to przyczyny bada specjalistyczna i niezależna komisja. Analiza tej komisji nie służy wskazaniu i ukaraniu winnych, od tego są prokuratura i sądy; chodzi o dostrzeżenie błędów, by możliwe było wyeliminowanie ich w przyszłości. Prezydent Miasta powinien więc zwrócić się do, niezależnych od siebie, ekspertów, by dokonali analizy istniejących przepisów, procedur, metod postępowania, by wykryć ewentualne błędy i zaprojektować korektę. Oczywiście, nigdy nie osiągnie się doskonałości, ale chroni przed powtarzaniem błędów. Istotne, choć trudne, jest spowodowanie, by tego typu kontrola nadzwyczajna uwolniona została od emocji, by nie dążyła na siłę do skazania winowajcy. Nie chodzi tu bowiem o danie satysfakcji pospólstwu, lecz o poprawienie systemu.

Emocje odbierają rozum, czyniąc nas bezbronnymi wobec, spragnionych możliwie największej władzy, populistów. Pragnienie bezpieczeństwa może prowadzić do dobrowolnej rezygnacji z wolności. Popatrzmy, jakie lekarstwa nam serwują politycy:
1) Podwyższenie kar dla sprawców przemocy, włącznie z karą śmierci dla szczególnych okrutników.
2) Prawo umożliwiające urzędnikom wejście do prywatnych domostw, połączone z mocą natychmiastowej ingerencji, w tym odebrania dziecka.
3) Przyspieszenie spraw w sądzie dotyczących odebrania praw rodzicielskich.

W odniesieniu do jednej, wyjątkowej, sytuacji, zakatowania małego dziecka, tego rodzaju zwiększenie władzy urzędniczej wydaje się celowym. Ale warto zachować chwilę trzeźwości, by ujrzeć skutki uboczne takich zmian prawnych.

1) Wszelkie badania, wszelkie doświadczenia z przeszłości wskazują, że okrucieństwo kary nie odstrasza sprawców. Ludzie kradli, choć groziło za to ucięcie ręki, ludzie zabijali nie obawiając się stryczka. Sprawca przemocy domowej nie jest przestępcą racjonalnym, nie kalkuluje, czy zagrożenie karą jest równoważne ewentualnej korzyści z przestępstwa. Działa pod wpływem emocji, nie myśląc o sankcjach prawnych. Założyć też trzeba, że część tego typu domowych okrucieństw jest efektem zaburzenia psychicznego; w takim przypadku sąd powinien kierować na leczenie. Każda zatem sprawa musi być indywidualnie potraktowana, trzeba mieć przekonanie, że sąd kierując się i literą prawa i własnym doświadczeniem wyda sprawiedliwy wyrok, korzystając z dość szerokich „widełek” określających wysokość kary. W przeciwnym wypadku o karze decydowała by „sztuczna inteligencja”, nie widząca w oskarżonym człowieka.

2) Przemoc domowa ma różne oblicza, nie zawsze jest zauważalna. Można podejrzewać istnienie zjawiska przemocowego, ale trudno to udowodnić, gdy ofiara nie składa skargi. Taka sytuacja była w przypadku małego Kamila: dziecko nie odważyło się skarżyć, matka ukrywała przemoc stosowaną przez jej partnera (być może sama też była ofiarą przemocy). Samo domniemanie to za mało, by uzasadniać poważną ingerencję w życie rodziny. Przyzwolenie na to urzędnikowi, prowadzić może do innych form nieszczęść, bo tym słowem też można określić pozbawienie rodziców pieczy nad dzieckiem i oddanie je pod opiekę obcych ludzi. Trudno udowodnić przemoc fizyczną, tym bardziej dowieść, że występuje przemoc psychiczna lub ekonomiczna. Czy nie zapewnienie dziecku samodzielnego pokoju, to już jest przemoc ekonomiczna? Czy brak możliwości sfinansowania wyjazdu na kolonie, albo na wycieczkę szkolną, to przemoc? A odmowa zakupu nowego smartfona, zakazanie wychodzenia z domu po 22.00, zakaz spędzania więcej niż 2 godz. przed ekranem komputera itd., czy jest to przemoc psychiczna? Dziecko, a zwłaszcza w okresie emocjonalnego rozchwiania w wieku dojrzewania, może to uznać za przemoc psychiczną. Urzędnik zaś odwołując się do skargi dziecka może skazać je na dom dziecka, gdzie być może będzie miało większy dostęp do internetu, ale braknie mu miłości rodzicielskiej. To nie jest abstrakcyjne zdarzenie, wiedzą o tym ludzie doświadczeni nadopiekuńczością państw skandynawskich. Tam po zgłoszeniu przez nauczyciela, że uczeń nie ma w domu warunków do nauki, wkracza urzędnik komunalny odbierając dziecko rodzinie. Przyznanie urzędnikom większej władzy wobec rodziny, oddanie im prawa uznaniowego stosowania ingerencji, nie jest rozwiązaniem problemu, ale wyprodukowaniem innych.

3) Podobnie niebezpieczne jest „odgórne” przyspieszanie spraw sądowych w sprawach rodzinnych. Co do zasady, zgodzimy się, że wszelkie reformy sądownictwa powinny dążyć do skrócenia, skandalicznie długich, terminów rozpatrywania spraw. Pan Ziobro tym uzasadniał swoje „reformy” – efekt uzyskał przeciwny. „Reformy” nie mogą być prowadzone kosztem niszczenia autorytetu sądu, kosztem sprawiedliwości. Skrócenie może sprowadzić sąd do roli takiej, jak dawne kolegia ds wykroczeń. Ciała takowe jako decydujący dowód przyjmowały opinie milicjantów, nie bawiąc się nawet w poszukiwania prawdy. Chcemy tego w sądach rodzinnych? Chcemy by los naszej rodziny zależny był od uznaniowej opinii urzędników?

Zmiana prawa pod wpływem emocji społecznych rzadko przynosi dobre efekty. Dziś jest tragedia małego Kamila, więc zaostrzamy kary i zwiększamy uprawnienia urzędników. Jutro program telewizyjny opowie o zniszczeniu rodziny przez „bezdusznych” urzędników... Wtedy znów zmienimy prawo by chronić wartości rodzinne. A wszystko nie po to, by rozwiązać problemy społeczne, lecz by dać populiście u władzy poczucie większej sprawczości. Wolność jest sprawą zbyt cenną, byśmy „za bezdurno” oddawali ją dyktatorowi. Nawet, jeśli poczujemy przy tym ulgę, że ktoś „na górze” zdjął z naszych karków odpowiedzialność...

Odpowiedzialność jest sprawą kluczową wobec problemów, zwłaszcza tak tragicznych jak sprawa zakatowania małego dziecka. Dostrzec trzeba odpowiedzialność nie tylko rodziny i urzędników, ale znacznie szerszą odpowiedzialność społeczna za dobro wspólne; bo dobro małego dziecka jest dobrem wspólnym lokalnej wspólnoty. I z tego wynika pierwsza kwestia: czy samorząd lokalny ma wolność wyboru metody rozwiązywania tego typu problemów... Powiedzmy jasno: w sferze spraw społecznych samorządności nie ma, rola instytucji gminnych polega na wykonywaniu przepisów narzuconych odgórnie. Nie ma samorządności, nie ma wolności, nie ma odpowiedzialności wspólnoty lokalnej. Druga rzecz to konieczność budowy społecznej odpowiedzialności sąsiedzkiej, dążenie do integracji „w dobrym celu”, przełamywania zjawisk obojętności; budowanie całej tkanki międzyludzkiej, by jedni w drugich widzieli przyjaciela, nie wroga. Rzecz trudna w zwykłych warunkach, niemożliwa do spełnienia, gdy jednostki pozbawia się wolności i odpowiedzialności, szczując przy okazji jednych ludzi na drugich.

Trzecia sprawa jest w naszej rzeczywistości najbardziej wstydliwa. Ta rzecz to pieniądze i moralne ograniczenia ich wykorzystania. Bez odpowiednich możliwości materialnych nie da się rozwiązać problemów społecznych. Zjawisko przemocy domowej jest sygnałem choroby rodziny, musimy mieć możliwości finansowe by przeprowadzić leczenie, zatrudnić w tym celu specjalistów, stworzyć warunki dla skuteczniejszej terapii itd. Ludzie z natury są ofiarni, nie skąpią na ten cel. Ale by utrzymać ten odruch moralny konieczne są ścisłe rygory. Nic tak nie niszczy moralności publicznej jak świadomość, że ofiarność ludzi została przez sprytnego złodzieja wykorzystana.

Ofiary przemocy w teorii mogą korzystać z tzw. Funduszu Sprawiedliwości. To dobry mechanizm bo na dochody tego funduszu składają się sprawcy przestępstw, zyskując tym szansę naprawienia wyrządzonych szkód. Jak więc nazwać należy władze, która pieniądze przeznaczone dla ofiar przemocy zawłaszcza i wydaje nas swoje polityczne zachcianki? Okradanie ofiar to gorzej niż złodziejstwo, nawet jeśli się to „zalegalizuje” odpowiednia dla kradnącego zmianą prawa.

Akurat tak się składa, że najgłośniej o krzywdzie Kamila wrzeszczał facet, nazywany Ministrem Sprawiedliwości, który ordynarnie żeruje na funduszu, odbierając krzywdzonym szansę na godne życie. Populista nie dostrzega swojego cynizmu, populista jest z natury psychopatą, widzącym tylko swoje dobro. Widząc tak mało, nie zauważy, że stał się współwinnym śmierci dziecka... Za to z radością tropić będzie innych, czyniąc, ku poklaskowi pospólstwa, polowanie na „kozły ofiarne”.

Przyzwoitość w używaniu słownictwa nie pozwala nam nazwać tego typu osobników... Więc stoją nadal pełni dumy, wiedząc, że kopniak w d.. im nie grozi, bo jak by co to mają ochroniarzy.

Tragedia jest żerem dla populistów. Złodziej może gromko wołać „łapać złodzieja”, a mordobójca łapie za pałkę by bić „przemocowca”. Najgorsze jest to, że demokracja premiuje takich osobników zmieniając się w ochlokrację.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa