Imponderabilia

Są pytania na które nie widzę potrzeby odpowiadania; bo odpowiedź moja byłaby tylko powieleniem wypowiedzianych już słów. Istnieje sfera, po staropolsku nazywana imponderabilia, nie wymagająca racjonalnych uzasadnień. Honor to honor, zamiast tłumaczyć odsyłam do Conrada; patriotyzm – zastępuje mnie w odpowiedzi Jan Kasprowicz: „rzadko na moich wargach....” Zasady są po to, by je przestrzegać, a nie tylko głosić.

Mój dobry kolega, Andrzej Zembik, zwrócił mi uwagę na prezentację fotografii kieleckiego twórcy Krzysztofa Zająca. Andrzej oczarował mnie niegdyś swoją wizją „białoczerwonej”; z pomocą aparatu fotograficznego wyrwał barwy narodowe z banalnego kontekstu; odkrywał je na pordzewiałych burtach statków. Krzysztof Zając tworzył, jakby w kontrze do Andrzeja. Nie szuka, lecz układa rekwizyty; nie wyrywa z banału, lecz ów banał starannie planuje. Prócz nazwy, określającej ogólny temat, nic nie łączy tych dwóch prezentacji. Nie ma punktów stycznych, ani dialogu, nie ma możliwości porównania ich wartości estetycznej. Zresztą mam uzasadnione wątpliwości wobec swoich kwalifikacji, bym miał prawo osądzać, budując hierarchię wartości.

Namowy Andrzeja, bym zainteresował się „białoczerwonymi” interpretacjami, nie przeciekły przez mój rozum, a raczej zwróciły uwagę na rzeczy przydatne w każdej analizie obecnej, polskiej, polityki. Wybory wygrywa ten, kto lepiej rozpozna i wykorzysta emocje ludzi. Tym samym imponderabilia stają się ważniejsze od racjonalnego myślenia. Emocje patriotyczne mogą kierować się przeciw sztuce. Gorliwy inkwizytor dostrzeże na białoczerwonym obrazie Andrzeja Zembika rdzę, co kala wyobrażenie o nieskazitelności barw narodowych. Jeszcze trudniej bronić Krzysztofa Zająca, bo upozowanie flagi ma charakter prowokacji. Ale czy nie jest prawem dzieła sztuki prowokowanie do myślenia? Prawo to, czasem, zderza się z nawykiem traktowania dzieł kultury jako formy adorowania imponderabiliów. Trudno na to odpowiedzieć bez szerszego kontekstu.

Od XVIII w., od kiedy zapanował „rewolucyjny” pogląd o równości każdej jednostki wobec praw i powinności, przyjęto dogmat naturalnych, niezbywalnych przymiotów wynikających z samej istoty człowieczeństwa. Z tego dogmatu wynika m.in. art 30 naszej Konstytucji RP: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.” Godność to czysta sfera imponderabiliów. Wolność może w jakiś racjonalny sposób definiować. Oznaczać może swobodę w decydowaniu o sobie, w wyborze własnej drogi w poszukiwaniu szczęścia, życiu według własnych zasad itd. Może być wolność negatywna: jesteśmy wolni od obcej przemocy, od dyktatu silniejszych, a może także wolni od głodu i poniewierki. Może być wolność pozytywna: współdecydowania o sprawach publicznych, udziału w stanowieniu obowiązujących nas praw. Stan wolności jest zatem racjonalnie definiowany; racjonalność może także utwierdzać nas w przekonaniu o wartości wolności. Wiemy, z doświadczeń historycznych, że nie ma innowacyjności, a tym samym postępu technicznego, bez wolności gospodarczej.

Inaczej z godnością. Jest to cecha subiektywna, ściśle związana z osobowością jednostki. Trudno nawet zauważyć, kiedy nasze zachowanie narusza godność innego człowieka. W PRL zwyczajowo, zgodnie z feudalną tradycją, do robotnika zwracano się „ty”, do kierownika i urzędnika „proszę pana”. Dopiero w czasie strajków 1980 r. wyartykułowano, że takie rozróżnienie narusza godność „ludzi pracy”. „Solidarność”, o czym milczą podręczniki, była przede wszystkim rewolucją „godnościową”, upominającą się o rzeczywistą równość w imieniu ludzi „drugiego sortu”. Charakter rewolucji „godnościowej” miały wszelkie ruchu feministyczne. Nam mężczyznom trudno to było dostrzec, ale nie chodziło o to czy kobieta może być ministrem lub czołgistą; ale – przede wszystkim – by facet przestał ją protekcjonalnie traktować jak istotę niższego rzędu. Także nacjonalizm, nawet w tej najbardziej antyludzkiej postaci, tworzył się na fundamencie urażonej godności. Godnościowe, choć paradoksalne, są skargi na amerykański rasizm wygłoszone w satyrycznej powieści Hellera „Paragraf 22”: „nie mogę znieść, że przyzwoity Indianin traktowany jest jak jakiś Murzyn czy Żydłak”.

Chroniona, konstytucyjnie, jest godność indywidualna. Można jej bronić przed sądem, kodeks karny przewiduje kary za znieważenie, kodeks cywilny – odszkodowanie za naruszenie „dobrego imienia”. Dla wielu ludzi, jednak, nie jest to wystarczająca ochrona. Godność jest cechą subiektywną, może wynikać z samooceny jednostki, może też z poczucia przynależności do grupy społecznej. Nie ma chyba osoby, która obojętnie przyjęłaby obelżywy epitet skierowany przeciw matce. Wali się za to w mordę, choćby określenie zbudowane było na bazie faktów. W sposób mniej lub bardziej rygorystyczny chroni się dobre imię rodziny, w tym nieznanych nam osobiście pradziadków. Podkreśla się to okazując dumę z noszonego nazwiska. Godność może płynąc także z poczucia przynależności do wspólnoty lokalnej (my częstochowiacy) lub zawodowej (prawdziwy rzemieślnik a nie paprok). Tego typu godność grupowa trudna jest do ochrony, prawo bywa bezsilne. Urażony budowlaniec (piją jak na budowie), lekarz (mordercy w białych kitlach), dziennikarz (kłamcy za pieniądze), nie ma – w praktyce – szans bronienia własnej godności. Musiałby w sądzie dowieść, że ogólne określenie, negatywny stereotyp grupy społecznej, w sposób określony i wymierny uraża jego osobistą godność.

Ta świadomość braku ochrony powoduje czasem przejaskrawione reakcje. Widoczne to było w przeszłości, w postaci tzw. obrony honoru munduru. Racjonalnie ujmując: facet w mundurze wykonuje swoją pracę zawodową, podobnie jak facet w kitlu lekarskim, w urzędniczym garniturze, w kasku budowlańca, w fartuchu szewskim. Większość ludzi sumiennie i uczciwie wykonuje swoje obowiązki, nikt nie powinien być narażony na zniewagi wynikające ze stereotypowego postrzegania jakiejś funkcji zawodowej. Tradycja jednak wyżej stawia godność plutonowego z kwatermistrzostwa, niż pielęgniarki pracującej w szpitalu polowym. Przyzwala plutonowemu przemocą bronić honoru, pielęgniarka może jedynie pokornie prosić o sprawiedliwość.

Istnieje, nie można tego negować, poczucie godności, wynikające z przynależności narodowej. Nie można tego negować, ani z mądrą miną głosić o szkodliwości tego zjawiska. Przyjmuję racjonalnie, że naród jest konstruktem, a nie naturalnym tworem przyrody; przejmuję, że to nie geny stworzyły „unikalny” charakter narodowy, ale budowany, przez ludzi dla ludzi, system socjalizacji. Nie mogę jednak nie zauważyć efektów tych ludzkich działań; nie mogę nie dostrzegać, że poczucie wspólnoty narodowej umocniło w społeczeństwie cechę umożliwiającą przeżycie: wzajemną solidarność. Łatwo się buduje solidarność wśród społeczności powiązanej krwią (rodzina), znającej się nawzajem, razem pracującej, razem świętującej (wspólnota sąsiedzka, czasem wspólnota pracownicza). Ale jak stworzyć solidarność między osobami, które się nie znają i nie mają nawet większych szans by się wzajemnie poznać? Z szacunkiem, ale co mnie może obchodzić sytuacja materialna mieszkającego w Szczecinie Kowalskiego? Tego Kowalskiego też pewnie nie interesuje stan mojego zdrowia. Poczucie godności wynikające z przynależności do „narodu polskiego”, powodują, że los owego Kowalskiego jest mi bliski: gotowy jestem udzielić mu pomocy materialnej, chcę mu zapewnić odpowiednią opiekę zdrowotną, a gdyby stał się ofiarą przemocy, zobowiązany jestem iść na ratunek.

Dobre państwo, skutecznie broniące nasze prawa i własność, stworzone jest na fundamencie takiej, podstawowej solidarności. Jeśli więc poczucie godności narodowej tą solidarność spaja, to nie niszczmy tego dla egoistycznej satysfakcji.

Z podobnych względów bronić będę prawa do godności wynikającej z przynależności do grupy wyznaniowej. Bluźnierstwo, szydzenie z dogmatów wiary lub obrzędów, jest formą celowego urażania przyrodzonej godności osobistej wierzącego; tym boleśniejszą, im pełniejsza i prawdziwsza jest wiara znieważanego. Demokracja nie polega na tym, by większość decydowała o wszystkim; spór o istnienie Boga może i powinien pozostać otwarty, a poglądy w tej sprawie cieszyć się szacunkiem jako wyraz poszukiwania własnej drogi do szczęścia. Religie, w tym w szczególności katolicyzm, służą budowaniu uniwersalnego fundamentu moralnego, ograniczającego barbarzyństwo natury ludzkiej; dzięki rygorom moralnym (nie zabijaj, nie kłam, nie kradnij, nie pożądaj cudzej własności, szanuj swoich rodziców itd) wszystkim, nie tylko wierzącym w Boga, żyje się lepiej.

Uwagę też warto zwrócić na materialną, „klasowość” postrzegania godności. Gdy miliarderowi odbierze się milion złotych, to – choć też boleśnie odczuwa stratę – pocieszy się posiadaniem pozostałego dobytku. Biedny, któremu fiskus lub złodziej, zabrał 100 tys zł. traci wszystko na co w pocie czoła pracował. Są ludzie, którzy prócz poczucia godności, nic nie mają. Nie mają nawet wolności wyboru pracy, nie mają wolności wybierając ścieżkę edukacji, nie mają wolności wyboru miejsca zamieszkania. Urażanie ich godności, to jakby kradzież resztki ich człowieczeństwa. Odczuwając bezsilność wobec możniejszych i silniejszych, tym boleśniej przeżywają atak na ich impoderabilia; zwłaszcza wtedy, gdy wykształceni i bogaci racjonaliści, uważają je za absurdalne.

W społeczeństwie równych sobie ludzi, nikt nie może być w pełni wolnym. Nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innej jednostki; granicy tej nigdy racjonalnie wyznaczyć się nie da. Życie społeczne to ciągle negocjowany kompromis, zgodny z zasadą „żyj i pozwól żyć innym”. Dotyczy to także godności. „Nie czyń bliźniemu co tobie nie miłe”, złota reguła rebe Hallila, najbardziej sprawdza się w tej sferze wewnętrznej. Nawet macho-twardziela można nawrócić na feminizm, gdy zmusi się go do odgrywania roli w „odwróconym teatrze”. Niech poczuje się jak blondynka w biurze, protekcjonalnie komplementowany i klepany po tyłku, traktowany jak istota niższa służąca prawdziwemu homo sapiens... Chcąc utrzymać spokój społeczny, wynikający z zawieranych kompromisów, opartych na wzajemnym szacunku dla posiadanego człowieczeństwa - musimy ćwiczyć się w empatii, wiedzieć, że co nam jest niemiłe, nieprzyjemne bywa także dla innych.

Polityka w demokracji to rodzaj gry wojennej, liczy się zwycięstwo za wszelką cenę. Mówi się, że tylko głupcy w swych wyborach kierują się emocjami. Przedsiębiorcy polityczni dawno już odkryli, że najlepsze interesy robi się na ludzkiej głupocie; nie mają zahamowań by grać na emocjach. Imponderabilia temu służą. Ta gra jest prosta, przewidywalna, nie odkrywcza, ale jednocześnie skuteczna. Gdy chcemy umocnić nasze przywództwo w grupie, trzeba wykreować obraz bezlitosnego wroga, atakującego nas nieprzerwanie. Ten złośliwy wróg dybie na to, co jest najcenniejsze: na naszą przyrodzoną godność, zarówno indywidualną jak i zbiorową. Wojna wymaga jednoznaczności. Bronione przez „nas” imponderabilia to „jasna strona mocy”, to „samo dobro”. Wartości noszone w sercu przez wroga są równie jednoznaczne złe: on nie szanuje polskości, odrzuca moralność, służy obcym, chce nas okraść, wykorzystać i porzucić. Wobec zagrożenia ze strony takowego wroga nie można mieć zahamowań: trzeba faulować, kłamać, oszukiwać, kraść, bo najważniejsza jest wygrana. A najważniejsze, trzeba zachować jedność, w znaczeniu bezwarunkowej lojalności wobec wodza.

To nie jest tak, że tylko PiS stosuje ten wypróbowany chwyt. W podobny sposób mobilizowani są zwolennicy opozycji, straszeni, że „władza” dąży do skatoliczenia i znacjonalizowania dzieci, do wymuszania na kobietach porodów itp. I z jednej i z drugiej strony świadomie uderza się w imponderabilia, wiedząc, że ból wzmocni emocje, a na ich fali wygodnie dopłynie się do rządowych konfitur. Jeżeli pan Tusk deklaruje, że pierwsze co zrobi po wygranej to liberalizacja ustawy aborcyjnej, to świadomie kłamie grając na emocjach kobiecych. Nie może bowiem tego zrobić nie dysponując większością konstytucyjną, bo jak ominie konieczność akceptacji przez prezydenta Dudę i obecny Trybunał Konstytucyjny. Racjonalna odpowiedzialność za państwo i życie ludzi wymaga, by pierwsze co zrobił każdy rząd wybrany w przyszłorocznych wyborach, to zduszenie inflacji odbierającej nam nadzieję na udane, a nie udawane życie. Problem walki z inflacją nie budzi jednakże emocji ułatwiających żeglugę po władzę.

W tej politycznej grze emocjami pojawiają się „symbole narodowe”, w tym owa flaga białoczerwona, przedmiot zainteresowania artystów – Andrzeja Zembika i Krzysztofa Zająca. Symbolu nie da się odbierać w sensie racjonalnym, jest on wizualnym oznacznikiem „dobra” walczącego ze „złem”. Triumfy sportowe Igi Światek i Kamila Stocha nie emocjonowałyby tak większości, gdy nie podkreślenie barwami roli reprezentowania Polski. Ta sama zasada „oznacznika” powoduje, że strajk o podwyżki dla górników staje się „krzykiem Polaków o sprawiedliwość społeczną”, a akademia z okazji Dnia Nauczyciela prezentacją „dumy z polskości”.

Nie warto dyskutować z rzeczywistością, dla wielu ludzi barwa białoczerwona jest wpisana w poczucie osobistej godności. Żarty z niej, niszczenie i urąganie traktowane są jak osobista zniewaga. Małpę można rozwścieczyć, waląc kijem w pręty klatki. Można politycznie wygrywać emocje wywołane świadomym obrażaniem uczuć ludzi. Ale czy o takie zwycięstwo nam chodzi; czy po takiej wygranej nasze państwo będzie bardziej solidarne, silniejsze i skuteczniejsze w obronie naszych indywidualnych praw? Wątpię. Zwycięstwo za wszelką cenę przynieść może jedynie triumf zamordystów i cynicznych karierowiczów. Osobiście nie mam ochoty przenieść się z deszczu jednych populistów, pod rynnę – drugich. Moje marzenie o świętym spokoju wymaga kompromisu chroniącego godność każdego z obywateli RP, z szacunkiem odnoszonego się do wyznawanych przez każdego obywatela RP imponderabiliów.

Nie jest więc ani racjonalnym, ani pożądanym znieważanie flagi, symbolu narodowego. Ale jest inna kwestia. Możemy, a nawet powinniśmy podejmować dyskusję nad sposobem użycia lub interpretacji barw narodowych. Bez tej możliwości sami siebie pozbawiamy pewnej sfery wolności. Brak dyskusji oznaczałby, że akceptujemy jakąś wyższą władzę, uzurpującą sobie prawo wyznaczania, kto i do jakich celów może wykorzystywać symbole narodowe. Innymi słowy – dyktowałby jakie uczucia związane z przynależnością narodową są słuszne, a jakie nie. Machać flagami – dla przykładu – można na cześć siatkarzy, ale pingpongistek – nie: bo tam Chinka występuje. Czcić należy Piłsudskiego, ale nie koniecznie Skłodowską; uznać za narodowego noblistę Reymonta, ale już nie Tokarczuk. Zamordyzm w sferze symboli narodowych jest takim samym zamordyzmem, jak ręczne sterowanie gospodarką; tak samo przynosi szkodliwe dla ogółu skutki. Ks. Tischner miał odwagę powiedzieć, że przyczyną odchodzenia od katolicyzmu jest spotkanie „złego księdza”. W podobnym sensie można dopowiedzieć: nic tak nie wynaradawia jak spotkanie „patrioty-zamordysty”. Zawłaszczenie przez jakąś grupę polityczną monopolu na posługiwanie się barwami narodowymi jest wyrazem antypatriotyzmu, bo w ten sposób osłabia się fundament naszego państwa.

Trzeba bronić swych praw. Trzeba dyskutować, czasem ostro, o metodach i celu wykorzystywanie symbolu narodowych. Ale nie można być sprowokowaną małpą z klatki. Gdy drażnią nas machaniem flagą, to nie plujmy na flagę, zwalczajmy dręczyciela. Nawet największe rozdrażnienie nie jest usprawiedliwieniem jeśli sami zmienimy się w dręczycieli. Obywatelskość, patriotyzm, ujawnia się w lojalności wobec Konstytucji. A tam wyraźnie pisze: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela”. Nawet jeśli demokratycznie wybrana władza konstytucji nie przestrzega, nawet, gdy ta władza zamiast bronić, depcze z pogardą godność ludzi, uznanych za przeciwników lub konkurentów w pogoni do konfitur, to taka postawa rządzących nie zwalnia nas z obowiązku przestrzegania zasad podstawowych. Chyba, że chcemy stać się barbarzyńcami.

Nie jestem w stanie ocenić prac kieleckiego fotografika. Bronić jedynie mogę jego prawa wyboru artystycznej formy w dyskusji o Polsce. Dyskusji z tymi, którzy niepodzielnie chcą dzierżyć drzewce narodowych sztandarów, innym odmawiając tego zaszczytu. Nie jest to forma artystyczna uderzająca w godność ludzi; przeciwnie broniąca owej godności przed zawłaszczeniem i wykorzystaniem przez politycznych przedsiębiorców.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

Wystawa „BIAŁO-CZEWONA”; autor: Krzysztof Zając;
Premiera: czerwiec 2022, Jastarnia, podczas Pleneru Stowarzyszenia Marynistów Polskich Oddziału Fotograficznego w Słupsku.

{gallery}00_fotorelacje/zajac-krzysztof-foto{/gallery}