Była zaraza – COVID; trwa wojna w Ukrainie; grozi głód, pokłosie zniszczenia ukraińskiego rolnictwa; śmierć też jakby przyspieszyła, statystyka nasza odnotowała, za ostatnie dwa lata, kilkaset tysięcy zgonów więcej niż wynikałoby to z demograficznych kalkulacji.
Są nieszczęścia, na które nie mamy wpływu; po to organizujemy się, rozbudowujemy społeczną siatkę solidarności, tworzymy instytucje samorządu i państwa, by skutki tych nieszczęść maksymalnie ograniczyć. Po to rezygnujemy z części wolności na rzecz bezpieczeństwa. Zawsze jest, jednak, coś za coś, nie ma nic za darmo. Jest piąty jeździec, równie szkodliwy; nie jeździ on na koniu, lecz w limuzynie; a imię jego Zły Rząd. Ma on różne oblicza: czasem jest narzuconym z zewnątrz okupantem, czasem owocem demokratycznego wyboru; ma twarz z marsem tyrana arogancko lekceważącego nieszczęścia ludzi, ale także dobrotliwy uśmiech opiekuna, pragnącego każdemu nieba przychylić. Po owocach ich poznacie... Nie deklaracje, nie dobre chęci, lecz trwały rozwój jest następstwem dobrego rządzenia. Zły Rząd zamiast życia udanego funduje nam – udawane; zamiast pomnażać dorobek pokoleń, lekceważąco niszczy go w imię obietnic lepszego życia; zamiast budować – burzy; zamiast dbać, by każdy mógł wybrać własną drogę w poszukiwaniu szczęścia – narzuca wszystkim swoją definicję szczęśliwości.
Cztery konie niosą jeźdźców z Apokalipsy; cztery woły ciągną limuzynę Złego Rządu: brak stabilności prawnej, brak stabilnego pieniądza, nieuczciwa konkurencja w relacji państwowe – prywatne, „samodurstwo” planistów.
I
Trwały rozwój jest marzeniem społeczeństwa. Cegłą po cegle budujemy domy, pracujemy by mieć z tego owoce, zmieniamy je na inwestycje, by plony pomnożyć...Tak z pokolenia na pokolenie dodajemy dobro do dobra, dążąc by życie naszych dzieci było lepsze od naszego. To jest mechanizm zmieniający świat, czyniący go lepszym i bezpieczniejszym. Trwały rozwój wymaga ciągłej pracy i ograniczenia konsumpcji jej owoców. Nie można zjeść więcej niż posiadamy, bo musi być zapas na czarną godzinę. Nie można wydawać więcej niż się zarabia, trzeba choć złotówkę zaoszczędzić. Nie można oszczędności zakopywać w ziemi, trzeba je mądrze inwestować, pomnażając kapitał. To są takie proste zasady, w połączeniu z gwarancją nienaruszalności własności prywatnej i wolnością zawierania umów, stanowią one o cywilizacyjnym sukcesie tzw. gospodarki rynkowej.
Rozwój nie jest możliwy w czasach anarchii. Fundamentem jest porządek społeczny, szacunek dla przepisów prawnych regulujących stosunki między ludźmi. Ludzie są różni, trudna do określenia jest granica między twoją a moją wolnością. Jeśli nie chcemy się wzajemnie pozabijać, jeśli nie chcemy stanu ciągłej wojny, w której silniejsi zwyciężają słabszych: musimy uznać rządy prawa. Koronacja litery prawa też nie wystarczy; tak jak koronacja jednostki nie zawsze zmieniała patałacha w dobrego króla. Po to by prawo gwarantowało poczucie porządku, musi być ono zgodne z wyznawanymi przez ogół wartościami, musi być stabilne i przewidywalne, musi w równym stopniu dotyczyć wszystkim, musi być na tyle ogólne by umożliwić jednostce wybór sposobu postępowania.
Prawa nie można mylić z nakazem, rozkazem, wydawanym przez władzę obywatelowi. Prawa nadaje się, by chronić wolność, a nie by zapewniać szczęście.
Zły Rząd, ten o dobrotliwej twarzy, wierzy, że kolejnymi przepisami prawnymi zmieni na lepsze życie poddanych. Gryzmoli pospiesznie ustawę o szczęściu powszechnym, potem widząc, że to nie działa nowelizuje, łata, uszczelnia, porządkuje; z jednego hasła rośnie tona papieru, a odbiorca traci pojęcie: o co tu, k....a, chodzi. Jeśli ktoś to uważa za abstrakcję, niech weźmie za przykład „Polski Ład” z hukiem wprowadzony dla dobra polskości. Po wszelkich takich reformach słychać jęk obywateli: my już nie chcemy lepszości, my chcemy by było po staremu.
Prawo wymaga stabilności, bo dzięki temu przyszłość jest przewidywalna. Podatki mogą być wyższe lub niższe; ważne jest także by podatnik wiedział: ile zapłaci dzisiaj, w przyszłym roku, za dziesięć lat. Od tego zależą jego życiowe decyzje. Podatnik inwestując w budowę domu, chce by otoczenie było przewidywalne: takie, jak zdecydował miejscowy plan zagospodarowania. Nie można go zaskakiwać, budową, na podstawie spec-ustawy, ruchliwej drogi pod oknem, czy fermy kurzej w sąsiedztwie ogródka. Prawo to umowa, nie można poważnych umów jednostronnie i dowolnie łamać, nawet jeśli szermujemy argumentami społecznymi. Kto zainwestuje w działalność gospodarczą, jeśli urzędnik może mu arbitralnie nakazywać lub zakazywać sposoby jej prowadzenia, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za spowodowane straty?
Ustawy produkowane przez Sejm stały się politycznymi manifestami. Jest problem, nagłośniły go media, to go rozwiążemy ustawą. A kto ją zdąży przeczytać, przed nowelizacją; kto zdąży dostosować swoje życie do nowych zasad... Drukarnia sejmowa działa na tak wysokich obrotach, że pewnie nawet większość posłów nie wie co uchwaliła i z jakiego powodu. Szybkość powoduje, że myśli się tylko do przodu, dobre chęci zastępują analizę spodziewanych zysków i strat. Nie ma ewaluacji, nikt (prócz NIK) nie sprawdza, czy ustawa zadziałała, czy rozwiązała jakiś problem, czy może stworzyła pięć nowych. Sukcesy mają ojców, przepisy prawne tworzy się bezimiennie. Gdybyśmy chcieli dociec komu zawdzięczamy jakiś wyjątkowo durny i kosztowny dla nas przepis prawny, autora pewnie szukać by nam kazali na Marsa. I tak prasą drukarską Zły Rząd, przez nadprodukcję ustaw, przez lichotę prawa, niszczy naszą normalność, niszcząc szanse trwałego rozwoju.
II
Prasa drukarska kojarzy się z innym nieszczęściem: produkcją banknotów na zlecenie Narodowego Banku Polskiego. Wprawdzie Konstytucja RP, w art 227, przyznając NBP monopol emisji krajowej waluty, zobowiązuje go do odpowiedzialności za wartość polskiego pieniądza; ale który Zły Rząd by się przejmował Konstytucją. Ponieważ w historii mnoży się od Złych Rządów, możemy empirycznie potwierdzić tezę: większość z nich oszukiwała obywateli psując pieniądz.
Stabilna wartość pieniądza jest podstawą każdej normalnej gospodarki, niezbędnym warunkiem dla trwałego rozwoju. W staroświeckim kanonie zasad, umieszczonym na wstępie, pisałem o moralnym obowiązku oszczędności i pomnażaniu ich mądrymi inwestycjami. Inflacja, czyli psucie wartości pieniądza, niszczy oszczędności, rujnuje także nasze kalkulacje związane z inwestowaniem kapitału.
Rola pieniądza w obiegowej opinii jest przewartościowana. Pieniądz jest tylko ekwiwalentem, nikt nie pracuje ani nie inwestuje tylko dla pieniędzy. W rzeczywistości na rynku zamieniamy jedną wartość na inną: np. naszą pracę na chleb lub samochód, nasz produkt na cudzą pracę – usługę. Pieniądz ułatwia nam tą zamianę. Posiadanie dużej ilość pieniędzy nie musi oznaczać bogactwa. Był czas gdy każdy z nas, obywateli Polski, był milionerem, ale za ową milionową pensję mógł sobie kupić najwyżej 1/3 telewizora. Gdyby szacować wedle nominałów najbogatszymi ludźmi na świecie, przed 2015 r., byliby obywatele Zimbabwe; bo tam przeciętny zarobek wynosił 400 miliardów dolarów zimbabweńskich (10 dolarów amerykańskich). Nie da się z pomocą zwiększenia emisji pieniądza zapewnić ludziom rzeczywistego bogactwa; przeciwnie – psując pieniądz odbieramy bogactwo ludziom.
Ta prosta prawda obca jest Złemu Rządowi. Dla niego istotny jest natychmiastowy efekt przenoszący się na wyborczy wynik. Działa tu czynnik psychologiczny. Jeśli rozdamy wszystkim po 500 lub 1000 zł, to każdy z zadowoleniem odczuwać to będzie w portfelu. Nie powiąże to z natychmiastowym wzrostem cen usług i produktów, efektem dążenia do równowagi rynkowej. Niestety w szkołach, nawet wyższych, nie uczą, czym jest inflacja. Za to kraj obfituje w szamanów uważających wysyp pieniądza za metodę pobudzenia gospodarki.
Zły Rząd fałszuje pieniądz obniżając jego wartość, nie tylko z powodów polityczno-społecznych. On zarabia na inflacji, czyli na ludzkim nieszczęściu. Wydatki rządowe są określane kwotami, dochody w postaci procentów od pieniężnych obrotów. Zły Rząd daje rodzinie 500+, dzięki inflacji zmniejsza realną wartość tego datku do 300 zł. Za to od każdych wydanych przez nas 100 zł pobiera 23 % VAT; więc im droższe produkty, tym więcej wpływa do budżetu. Zły Rząd nauczył się z historii jak bezpiecznie oszukiwać ludzi. Pamiętał, że rewolucje wybuchały nie tylko z powodu wysokich podatków, ale przede wszystkim dlatego, że lud nie miał kontroli nad ich wydawaniem. Parlamenty powstały wtedy, gdy król zmuszony był sięgnąć do kieszeni poddanych, a wobec ich oporu musiał zgodzić się z zasadą „nic o nas bez nas”: nic o naszych pieniądzach bez nas. Godzono się płacić podatki, ale to przedstawicielstwo podatników – parlament – decydował o budżecie, czyli o ich wydawaniu.
W odróżnieniu od zwykłych zasad Złe Rządy wymyślają rodzaje podatków niezauważalnych przez ludzi (kto zwróci uwagę, gdy mu od każdej „dychy” potrącą 10 groszy na podatek od cukru) i tworzą fundusze nie kontrolowane przez parlament. Podatnika utrzymuje się w przekonaniu, że płaci mało, za to rząd ma „skąś” pieniądze, które przeznacza na wspieranie podatników. Innymi słowy: nie rząd utrzymywany jest przez podatników, lecz to podatnicy są utrzymywani przez rząd. Przy takim założeniu cała demokracja, Sejmy i Senaty, są rzeczami zbędnymi, skoro liczyć możemy jedynie na dobroć rządu.
III
Socjalizm atakował własność prywatną, w zamian gloryfikował państwową (publiczną). Historia udowodniła szkodliwość tej herezji: każdy człowiek chce mieć coś swojego, choćby to była jedna książka, łopatka do piasku czy szklanka, pozbawianie ludzi prawa do własności niszczy motywację do pracy. Nie ma żadnych przesłanek, by twierdzić, że przedsiębiorstwa państwowe są lepiej zarządzane, lub ich pracownicy są sprawiedliwiej traktowani. Bywa przeciwnie. Prywatny właściciel prowadzi firmę na własną odpowiedzialność, we własnej kieszeni czuje straty powodowane błędnymi decyzjami. Jego strategia rozwojowa musi być dalekowzroczna, bo chce swoim dzieciom zostawić możliwie najwięcej. Oczywiście, wszystko zależy od ludzi. Są także przedsiębiorcy nastawieni na szybki sukces, nawet poprzez oszukanie klientów lub pracowników; zarobić i zniknąć to też opłacalna taktyka. Jednak w dłuższej perspektywie na rynku przetrwać mogą jedynie przedsiębiorstwa rzetelne; dobre imię warte jest więcej niż modny dizajn.
Po latach realsocjalizmu zakodowana w głowach jest niechęć do prywatnej własności przedsiębiorstw. Grzechem szczególnie piętnowanym jest fakt, że one przynoszą zysk właścicielowi. Marks zadekretował, że zyski przedsiębiorców płyną z okradania pracowników, ta herezja trzyma się mocno głów. W publicznym systemie edukacji nie często zdarza się obrona „prywaciarzy”, wskazywanie, że zysk jest nagrodą za ryzyko poniesione przy inwestowaniu.
Do rzadkości, i to raczej w grupie tzw. małych i średnich przedsiębiorstw, należy osobista własność przedsiębiorcy. Wśród dużych firm dominują spółki akcyjne, obciążone tymi samymi wadami jak cała demokracja, czyli brakiem poczucia indywidualnej odpowiedzialności. Rozproszenie własności nie sprzyja kontroli, zarząd spółki kieruje się podobną taktyka jak rząd, chcąc „natychmiast” zyskami zadowolić ogół akcjonariuszy. Mimo wszystko już sam fakt dążenia do zysków wpływa na racjonalność zarządzania. Boli nas tylko, że ten zysk nagradza jakiś anonimowych akcjonariuszy, np. emerytów inwestujących przez fundusz, a nie trafia do rąk urzędników, zatroskanych naszą przyszłością.
Marks przestał być modny, o wyzysku klasy pracującej rzadziej się mówi. Dziś argumentem za gloryfikacją państwowych przedsiębiorstw jest „patriotyzm”. Rząd szczyci się sukcesami swoich koncernów, próbuje rozwiązać za ich pośrednictwem swoje problemy społeczne, w efekcie wmawia ogółowi, że dobro „Orlenu” jest tym samym co dobro Polski. Sama gloryfikacja jest zjawiskiem neutralnym, komu przeszkadza pomnik postawiony prezesowi. Ale w ślad za tym pojawiają się działania niszczące podstawy wolnego rynku: nieuczciwa konkurencja.
Rozwój gospodarczy wymaga konkurencji, to dzięki temu konsument (czyli każdy z nas) zyskuje produkt tańszy i lepszy. Konkurencyjność napędza postęp techniczny, wpływa na poprawę jakości naszego życia. Konkurencyjność w życiu, w sporcie, w gospodarce wymaga ujęcia w pewne reguły, zasady jednakowe dla wszystkich uczestników gry. Nieuczciwością jest dawanie przywilejów „swoim”, by ułatwić im zwycięstwo nad „obcymi”. W gospodarce ta nieuczciwość bywa bardziej rażąca niż w sporcie: wyłudza się podatkami środki od „obcych”, by wspomagać swoich.
Ta nieuczciwa konkurencja ma różne oblicza. Może oznaczać pomoc materialną, może też dawać pierwszeństwo w dostępie do dóbr koncesjonowanych, może też oznaczać takie zawężenie przepisami prawnymi, by daną działalność mogli prowadzić tylko nasi. Przyjęto, niezauważalnie, że nasze morze jest własnością państwa, więc tylko państwowe firmy mogą tam budować farmy wiatraków. Na podobnej zasadzie pierwszeństwo przesyłu energii przez państwowe sieci mają państwowe firmy energetyczne. Prywatny przedsiębiorca nie może rozbudować fabryki, bo plan miejscowy lub względy przyrodnicze mu to uniemożliwiają. Ale państwowemu usuwa się te przeszkody.
Przedsiębiorstwo z racji istnienia dąży do zysku, najwyższy, stabilny zysk gwarantuje pozycja monopolisty. Jak nie ma konkurencji, konsument musi kupić to co dają, za taką cenę jak producent podyktuje. Nieuczciwa konkurencja, wspieranie przez państwo państwowych podmiotów, przyspiesza proces monopolizacji. Czy konsumentowi przeszkadzała konkurencja „Lotosu” z „Orlenem” ? Bynajmniej, miałby korzyść z rywalizacji, która benzyna z Gdańska czy z Płocka, będzie lepsza i tańsza. Ale dla Złego Rządu prawa konsumenta nie istnieją; on musi mieć swojego, wielkiego monopolistę, by za jego pośrednictwem dyktować ceny na rynku. Zły Rząd tłumaczy się, że dzięki temu większe zyski od państwowych przedsiębiorstwa zasilą budżet, pozwolą budować żłobki i szpitale. Czyżby? Stabilny budżet buduje się z zysków wszystkich, tak prywatnych jak i państwowych, bo wszyscy płacą podatki. Jeśli dążący do monopolu państwowy koncern zniszczy konkurencję, to wpływy budżetowe nie są większe, lecz mniejsze.
Wiadomo jednak, że nie o wpływy budżetowe chodzi. Liczy się zakres władzy, możliwość bezpośredniego zarządzania wszelkimi sferami życia, możliwość nagradzania swoich działaczy dobrymi posadami, możliwość przeznaczania zysków przedsiębiorstw na swoje partyjne cele. Gloryfikacja państwowych przedsiębiorstw przez Zły Rząd, nie służy patriotyzmowi, ale partiotyzmowi.
IV
„Samodurstwo”, rosyjskie słowo nie mające odpowiednika w innych językach, to zjawisko niszczące każdy Zły Rząd. Wynika ono z systemu piramidy informacyjnej. Na wierzchołku siedzi Szef, Premier, Prezes itp.; od niego zależna jest pozycja społeczna wszelkich podwładnych. Informacje o rzeczywistości płyną z dołu. Dawca informacji musi tak doprecyzować obraz, by nie urazić uczuć przełożonego, na każdym szczeblu dochodzi do zniekształcenia i upiększenia. Na samą górę, do Prezesa, Premiera, Szefa, trafia coś, co nawet z daleka prawdy nie przypomina. System ten działa obustronnie, bo dół nigdy nie ośmieli się skrytykować góry, w obawie, że wyleci z posady.
I tak Premier wymyśla „Polski Ład”. Wysyła go w dół na tzw. „konsultacje”. Kto się ośmieli powiedzieć, że w tym lub tamtym punkcie, Pan Premier się leciutko pomylił, że nie wziął pod uwagę tego lub owego. Np nie; Pan Premier z racji stanowiska jest Skończonym Geniuszem i każdy płód jego umysłu jest Genialny. W systemie tkwią dodatkowe pułapki. Iluś podwładnych marzy o awansie, ci blisko szczytu liczą, że Premierowi podwinie się noga i zajmą jego miejsce. Są też „ukryci opozycjoniści” myślący, że jak pomysł w takim kształcie ujrzy światło dzienne, to cały świat się dowie, że Polską rządzi idiota. Tak czy owak, szanse, że podwładni obiektywnie ocenią projekt Szefa, są minimalne.
Prezes, Premier, czy inny tam „zasiadacz” na górze, otrzymuje stały, podobny przekaz: wszelkie jego pomysły są genialne, wszystkie są z wyrazami wdzięczności przyjmowane przez lud, tylko „wredna opozycja” psioczy i sypie piasek w tryby. Najgorsze, że ten na górze zaczyna w to wierzyć. I to się nazywa „samodurstwo”.
Złemu Rządowi wydaje się, że jest Dobrym Rządem. Żyje w tym przekonaniu, śni o dalszych Wielkich Sukcesach. Potem budzi się na „śmietniku historii”, pisze w rozgoryczeniu pamiętniki żalące się na niewdzięczność poddanych.
Oby to nasz Zły Rząd jak najszybciej spotkało, zanim narobi gorszych szkód.
dla cz.info.pl Jarosław Kapsa