Nie oglądając się na problemy zewnętrzne (wojna) i wewnętrzne (inflacja) rząd nie rezygnuje z organizacji Igrzysk Europejskich w Krakowie latem 2023 r. Wojna i inflacja to kwestia przejściowa, Igrzyska przyniosą ogółowi trwały sukces, być może dzięki nim PiS-owski będzie kolejny prezydent Krakowa.
Swojego czasu politycy, i to z PO, zaczęli z wyższej półki, chcieli w Krakowie robić zimowe Igrzyska Olimpijskie. Wydano 11 mln zł na propagowanie tej idei, przekonano mniejszość przekonanych, większość krakowskich centusiów odrzuciła pokusy mocarstwowości. Obecnie zdając sobie sprawę, że argumenty za Igrzyskami są dość wątłe, władza woli nie pytać bo jej naród nie odpowiada. Igrzyska Europejskie będą, bez względu na opinię krakusów, ślązaków czy mazurów; będą, bo tego wymaga Honor Narodowy.
Na stronie internetowej Rady Ministrów czytamy: „Igrzyska Europejskie to sztandarowa impreza sportowa rozgrywana co cztery lata z udziałem ok. 50 reprezentacji krajów europejskich. III Igrzyska Europejskie będą pierwszą w Polsce multidyscyplinarną imprezą sportową rozgrywaną na terenie Unii Europejskiej. Poza sukcesami sportowymi, organizacja Igrzysk to także szansa na wzmacnianie polskiej marki na arenie europejskiej. To z kolei będzie bodźcem dla rozwoju krajowej turystyki i inwestycji zagranicznych. Poprzez organizację tak dużej imprezy sportowej, Polska może zyskać nie tylko wizerunek sprawnie funkcjonującego państwa, ale też szansę na pokazanie najpiękniejszych zakątków kraju. Dzięki temu w różnych państwach na świecie zostanie zaprezentowana Polska, jej kultura, zabytki oraz sport.”
Sztandarowość Igrzysk to rzecz oczywista, na każdych grają hymny narodowe i macha się narodowymi barwami. Znaczenie tych Igrzysk to sprawa dyskusyjna; chyba tylko fanatyczny kibic wymieni nazwiska polskich medalistów tej imprezy. Powstały one z powodu postponowania rosyjskiego sportu na tradycyjnych Olimpiadach; pierwsze organizowano w szejkanacie naftowym, czyli w Azerbejdżanie, kolejne pokazywały światu potęgę gospodarności Białorusi. Nie przypominam sobie, by dzięki Igrzyskom wymienione kraje zyskały wizerunek sprawnie funkcjonujących państw. Z braku lepszego pomysłu pozazdrościliśmy w 2019 r. Łukaszence, więc ochoczo zgłoszono Polskę na organizatora. Było potem sporo okazji, łącznie z wojną w Ukrainie, by wycofać się z tego pochopu, ale duma nie pozwalała.
Już zwykłe Olimpiady, zwłaszcza zimowe, cierpią na brak frajerów, gotowych wyrzucać w błoto miliardy na ich organizację. IE są tańsze, ale też z braku zainteresowania, rodzą znacznie mniejsze szansę, by inwestycja się zwróciła. Sama tzw opłata licencyjna, czyli haracz na rzecz sportowej mafii, wynosi 160 mln zł. Na zaplanowane w ramach rządowego programu inwestycje przewidziano, w latach 2022-2023, 960 mln zł.; w tym ponad 300 mln wydane zostanie na modernizację i rozbudowę krakowskich obiektów sportowych, więcej – ok 500 mln zł – pochłoną inwestycje w rozbudowę krakowskiego układu komunikacyjnego.
Ktoś może słusznie pomyśleć: zazdrość przemawia przez autora tekstu. Może i prawda, bo trudno nie uświadomić sobie, że wielkość dotacji na „igrzyskowe” obiekty sportowe, kilkakrotnie przekracza wszystkie dotacje uzyskane w ciągu 30-lecia samorządu, na częstochowskie obiekty: stadiony, halę sportową, boiska orlika, sale gimnastyczne itd. Trudno – Częstochowa nie Kraków, sukcesy naszych piłkarzy, żużlowców czy – niegdysiejsze - siatkarzy, liczą się tylko w krajowym kręgu; a Igrzyska to Igrzyska. Urodziłem się w Krakowie, zazdrość powinna ograniczyć satysfakcja z dostrzegania mojego rodzinnego miasta, ale... Jak się policzy ile rząd ukradł Krakowowi przy pomocy „Polskiego Ładu”, przez źle naliczaną subwencję oświatową, przez pozostawienie bez adekwatnej pomocy, gdy przyszło mu przyjąć, wyżywić i zapewnić lokum 300 tys. uchodźcom z Ukrainy... wielkość sum na jaką ograbiono Miasto Kraka przewyższa dotacje „igrzyskowe”. Honor z Igrzysk wątpliwy, wydatek realny.
Powód brnięcia w ten absurd ukazuje złożoność polityczną. Rząd PiS, po odejściu pana Gowina, stracił parlamentarną większość; kombinowanie nowej odbywa się tradycyjną metodą korupcji i kaperownictwa. Dla posłów, których głos jest niezbędny dla utrzymania chwiejnej większości, wymyślono Ministerstwo Sportu. Ministrem został pan Kamil Bortniczuk, były piłkarz GKS Głuchołazy, renegat z partii Gowina, wiceministrem Łukasz Mejza, kombinator wprowadzony do Sejmu przez Kukiza (tego już na szczęście wywalono). Pensja ministerialna to za mało, jak na ambicję polityczne: trzeba było im dodać kilka miliardów złotych na rozkurz: na rozdanie między swoich. Koncept Igrzyskowy wspaniale się wpisuje w ten system politycznej korupcji. Nieszczęście naszego państwa polega nie na tym, że rząd pieniędzy nie ma; on je ma, albo udaje, że ma, i nie waha się ich użyć dla politycznych zakupów.
Jeśli popatrzymy na, realizowane lub niezrealizowane, inwestycje państwowe, to motywem ich była różnorodna i barwna korupcja polityczna. Kanał przez Mierzeję dla Edka K., stępka, prom i obietnica odbudowy państwowej stoczni w Szczecinie – dla Joachima B., lotnisko w Baranowie dla pana H., wieże w Ostrołęce dla Krzysztofa T., itd. W każdym z tych przypadków i wielu innych, chęć robienia swoim dobrze była ważniejsza, niż jakiś rachunek ekonomicznej sensowności wydawania pieniędzy publicznych. Co gorsze, rak korupcji tak zeżarł mózgi, że zanikło nawet zrozumienie czym są pieniądze publiczne.
Korupcja istniała, jak sądzą teologowie, od czasu Adama i Ewy; jest częścią naszej natury, jak i inne grzechy: kradzież, wandalizm, bandytyzm. Prawo służy okiełznaniu ciemnych stron naszej natury, jest formą cywilizowania dzikusa. Państwo, jako instytucja, może funkcjonować tylko na fundamencie prawa; niezbędna jest w nim świadomość odpowiedzialności za to co prywatne i za to co publiczne. Instytucje są dziełem ludzi, państwo – bez względu na to, czy ma 1000 letnią czy 10–letnią historię, bez względu na liczbę obywateli uhonorowanych nagrodą Nobla czy dyplomem renomowanych uczelni, bez względu na zasługi przodków – może wpaść w ręce hołoty nie rozumiejącej celu istnienia owej instytucji. I rodzi się problem: rządząca hołota uważa, że prawem są wydawane przez nią rozkazy, tym samym żaden przepis nie może ograniczyć jej woli; a także: hołota nie odróżnia własności prywatnej od publicznej, traktuje własność publiczną jako swoją, rządzących, prywatną.
Dostrzeganie takich, a nie innych, społecznych funkcji prawa i własności, było cechą wyróżniającą cywilizację europejską; dzięki temu ta forma cywilizacji odniosła globalny sukces, stając się podstawą funkcjonowania państw od Japonii po Islandię, od Australii po Kanadę. Jeśli mówimy dziś o wartościach europejskich, scalających Unię Europejską i wojskowy sojusz NATO, to dokładnie chodzi o sposób rozumienia prawa i własności. Przed 1989 r. część naszych elit, zaangażowania w działalność opozycyjną, uznawała, że Polska należy do kręgu cywilizacji europejskiej, tylko czasowo jesteśmy pod okupacją sowiecką. Wystarczyło zatem się wyzwolić spod okupacji, doprowadzić do demokratycznego systemu wyboru władz, uchwalić zgodną z europejskimi wartościami konstytucje, przystąpić do NATO i UE. Nie my jedni popełniliśmy podobny błąd; do dziś widoczne są różnice między „starymi” krajami UE a państwami postkomunistycznymi.
Najlepsze prawo nie funkcjonuje jeśli nie jest wpisane w świadomość obywatelską, wolność nie działa bez odpowiedzialności, najlepsza władza zmienia się w tyranię, jeśli nie dostrzega ograniczeń swej kompetencji. Wejście krajów postsowieckich do UE było czymś takim jak wejście barbarzyńców do Imperium Rzymskiego; teoretycznie elity barbarzyńskie były do tego przygotowywane, znały łacinę, wychowywane były w rzymskich szkołach... świadomość cywilizacyjna jednak potrzebuje czasu by się ukorzenić. Jeśli ten proces ukorzeniania nie nastąpi zawsze pojawić się może jakiś Ziobro z pomocą haseł o suwerenności cofający nas do innego kręgu cywilizacyjnego.
Przystąpienie do UE porównuje się z przyjęciem chrześcijaństwa przez kraj Polan lub Litwinów. Dostrzegając korzyści materialne przyjmuje się doktrynę, manifestując zaangażowanie wybija się zęby grzesznikom jedzącym mięso, lecz nie ma się świadomości, że religia zabrania zabijać, kraść, gwałcić, niewolić. Fundament prawny UE konstruowany był przez kilkaset lat wypełnianych bolesnymi doświadczeniami. Efektem tych doświadczeń jest m.in. krótki zapis: każdy ma prawo do uczciwego procesu przed niezależnym sądem. Jeśli odrzucimy owe historyczne doświadczenia, odwołamy się do świadomości budowanej w okresie naszego życia, trudno nam podważyć rację nihilisty w todze ministra: uczciwość jest wtedy, kiedy my wygramy sprawę; nie ma zjawiska niezależności, problemem politycznego rozstrzygnięcia jest od kogo sąd ma być zależny. Nihilista jest rozumiany przez społeczność nihilistyczną; ale jak i o czym mają rozmawiać z nim ludzie o ugruntowanej świadomości o wartościach cywilizacji europejskich. Nie da się nawet robić interesów z kimś, kto nie wie co to jest uczciwość i niezależność...
A czy można robić interesy z kimś, kto nie rozumie znaczenia własności? Cywilizacja europejska była pod tym względem wyjątkowa, dominowały doktryny negujące własność prywatną. Wedle jednych – cały świat, ludzie, zwierzęta, drzewa i ziemia należały do władcy z boskiego nadania; wedle drugich – własność prywatna to kradzież, owoc wyzysku biednych przez bogatych. A bez właściwego zrozumienia roli własności prywatnej w budowaniu poczucia wolności i godności jednostki, nie jesteśmy w stanie pojmować czym jest dobro wspólne i własność publiczna.
Odczytujemy ją wedle wspomnianych barbarzyńskich reguł: jest to przez Boga dana, albo przez wojsko zdobyta, własność rządzących, umożliwiająca im czynienie nam dobrze. Bóg, prawdopodobnie, nic nikomu, prócz życia wiecznego, nie dawał i nie obiecywał; nie pochwalał także napadów z rabunkiem i innych form bogacenia się z użyciem przemocy. Z doświadczeń Europy zrodziła się zasada: własność publiczna to część naszej własności prywatnej przekazywana rządzącym na zadania związane z poprawą bytu i bezpieczeństwem ogółu. Własność publiczną tworzymy płacąc podatki a także przekazując nieruchomości: np. ziemię pod budowę dróg, szkół, domów mieszkalnych. Przekazujemy naszą własność warunkowo; wybieramy ludzi, którzy odpowiadają za jej wykorzystanie, nasi reprezentanci ustalają cel jakiemu przekazana własność będzie służyła, wybrane przez nas instytucje kontrolują prawidłowość i celowość użytkowania owej własności.
Jak owe reguły, kształtowane przez kilkaset lat w cywilizacji europejskiej, nie są respektowane to instytucja państwa staje się Chanatem Krymskim, Putinokracją, Kleptokracją, Zamordostanem itd., z pewnością nie zasługując na miano Rzeczy Pospolitej. Nie ma tu sensu odwoływać się do bajań o suwerenności (każdy Zamordystan jest na swój sposób suwerenny), patriotyzmu (mieszkańcy Putinokracji też się mają za patriotów), skuteczności, pozoru siły i sprawności. Siła, sprawność i skuteczność Zamordystanów jest zazwyczaj dość ograniczona, bo niewolnicy nie mają powodu, by bronić swych despotów.
Siedzimy sobie jako mieszkańcy, obywatele, naród Polski, na ławkach kibiców obserwujących trwającą w naszym kraju wojnę cywilizacyjną. Rozum podpowiada, że to bez sensu. Skoro już zdecydowaliśmy o przynależności do europejskiego kręgu, skoro wielokrotnie potwierdzaliśmy to wybierając do naszego parlamentu większość pro-unijną i pro-natowską; to kto dał mandat politykom by toczyli wojnę z Europą. Wojna, ta prawdziwa, toczy się za naszą granicą; ponosimy z tego tytułu różne ciężary. Sytuacja wymusza zwiększenie europejskiej solidarności, nie tylko w postaci wspierania nas dotacjami z budżetu UE, ale także budowy infrastruktury bezpieczeństwa energetycznego, zdrowotnego a nawet militarnego. Możemy bajać o Europie Ojczyzn i suwerenności, ale pamiętajmy, że w luźnym związku państw narodowych rację mają silni, federacja chroni interes słabszych, a wśród nich Polski. Cóż my jednak mamy do gadania...
W Sejmie Igrzyska Antyeuropejskie, za rok w Krakowie Igrzyska Europejskie. Jedno i drugie potrzebne jak umarłemu kadzidło, a pijanemu płot. Wolę by Rzeczpospolita żyła, by coraz bardziej wrastała w europejską cywilizację, niż miałbym się zachwycać wznoszeniem modłów i wonności nad truchłem Męczennicy Świętej Sprawy. Wolę by pijany poszedł spać i wytrzeźwiał, niż miałby stać, trzymając się płota i odważnie urągając całemu światu. Ludziom należy się chleb, nie igrzyska; i to wyznacza odpowiedzialność rządu.
dla cz.info.pl Jarosław Kapsa