Biurokratyczny zamordyzm

Projekt ustawy o zmianie ustawy Kodeks Rodzinny zyskał miano „kamilkowego”. Złożono go w Sejmie 22 maja b.r., zaledwie dwa tygodnie po zakatowaniu, w Częstochowie, dziecka przez ojczyma.

Jak zwykle w takich wypadkach, powszechne oburzenie wymusiło na politykach przyspieszenie działań. Projekt został zaakceptowany przez Sejm 13 lipca, za byli prawie wszyscy: 441 posłów. Pewnie równie szybko zyska akceptacje Senatu, zatem od nowego roku szkolnego wejdziemy w świat kształtowany „ustawą kamilkową”.

Czy to oznacza skuteczniejszą ochronę dzieci przed zwyrodniałymi dorosłymi? Śmiem wątpić. W panującym populizmie nie chodzi o rozwiązywanie problemów społecznych, lecz o demonstrowanie dobrej woli rządzących polityków. Populizm ukazuje społeczeństwo jako niebezpieczną i ciemną masę ludzką, którą, dla dobra tejże masy, światłe centrum musi mocno za mordę trzymać. Populista zakłada, że w każdym temacie wie lepiej, co jest potrzebne ogłupiałej jednostce; bez jego nadzoru pewnie byśmy się wzajemnie pozabijali. Ten rodzaj myślenia łączy polityczną prawicę i lewicę, widoczne to jest zwłaszcza w reakcjach na głośne, medialne, dramaty uderzające w najsłabszych: w dzieci.

Projekt „ustawy kamilkowej” złożyli w Sejmie „ziobryści” z tzw. Suwerennej Polski; zasadniczą jego część stanowią, opracowane przez „lewicową” fundację, standardy ochrony małoletnich. Zandberg z Ziobrą idą jednym krokiem, jednakowo przekonani, że centralistyczny, biurokratyczny zamordyzm jest lekiem na zło tego świata.

Polityków do działań popycha żądza władzy, ta zaś objawiać się musi w sprawczości. Za bolesny przyjmują przytyk: państwo zawiodło. Zamordowano w okrutny sposób dziecko, więc „państwo zawiodło”; trzeba znaleźć winnych zaniedbań, uszczelnić mechanizmy funkcjonowania instytucji państwowych, zaostrzyć kary by odstraszyć kolejnych, potencjalnych morderców. Emocje powodują, że ta argumentacja trafia do przekonania. Gdyby emocje nie zamąciły rozumu, można by się zastanowić, czy naprawdę chcemy oddać pełnie władzy nad naszą rodziną w ręce urzędników, oddać im decyzyjność w sprawach podstawowych: co jemy, na co wydajemy swoje pieniądze, z jakich rozrywek korzystamy, po jakie książki sięgamy, gdzie i z kim śpimy, w co i komu wierzymy...

Istniejemy jako gatunek ludzki nie dlatego, że uchronili nas przed zagładą światli władcy, lecz dlatego, że wykorzystujemy naszą wolność, by czynić dobro. Oczywiście nie zawsze i nie wszyscy. Zło jest także częścią ludzkiej natury, wątpliwości jednak budzi założenie, że to zło gromadzi się tylko „na dole”, „góra” (centrum) jest uosobieniem dobra. Doświadczenie mówi, że ani przemoc państwowa, ani ograniczenie indywidualnej wolności, nie jest rozwiązaniem problemów; przemoc i zamordyzm są same w sobie problemem.

O co chodzi z tymi, wprowadzonymi ustawą „kamilkową” standardami ochrony małoletnich ? O przekonanie, że życie społeczne jest formą mechanizmu, społeczność, tak jak korporacja, powinna funkcjonować wedle określonych procedur wyznaczających sposób postępowania. Zatem, zgodnie z art 22b omawianej ustawy, wprowadza się obowiązek wdrożenia standardów ochrony małoletnich dla:

1) organów zarządzający placówką oświatową, opiekuńczą, wychowawczą, religijną, artystyczną, medyczną, sportową, do której uczęszczają albo w której przebywają lub mogą przebywać małoletni;

2) organizatorów działalności oświatowej, opiekuńczej, wychowawczej, religijnej, artystycznej, medycznej, rekreacyjnej, sportowej lub związanej z rozwijaniem zainteresowań przez małoletnich;

3) podmiotów prowadzący usługi noclegowo – hotelarskie oraz turystyczne.
Innymi słowy dla wszelkich podmiotów mających do czynienia z dziećmi; tak dla szkół publicznych, jak i dla osób prowadzących, goszczące dzieci, gospodarstwo agroturyczne; dla świetlic parafialnych, przychodni lekarskich, klubów sportowych i placówek rozwijających artystyczne zdolności młodzieży.

Standardy powinny określać:
1) sposób dokumentowania wypełniania obowiązku kontroli pracowników przed dopuszczeniem do pracy z małoletnimi w zakresie spełniania przez nich warunków niekaralności za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności;
2) zasady zapewniające bezpieczne relacje między małoletnim a personelem, a w szczególności zachowania niedozwolone wobec małoletnich;
3) zasady i procedurę podejmowania interwencji, w sytuacji podejrzenia krzywdzenia lub posiadania informacji o krzywdzeniu małoletniego;
4) procedury i osoby odpowiedzialne do składania zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na szkodę małoletniego oraz zawiadamiania sądu opiekuńczego;
5) zasady i sposób udostępniania personelowi polityki do jej zaznajomienia i stosowania

A dla miejsc gdzie dzieci przebywają regularnie dodatkowo:
1) wymogi dotyczące bezpiecznych relacji między małoletnimi, a w szczególności zachowania niedozwolone;
2) zasady korzystania z urządzeń elektronicznych z dostępem do Internetu;
3) procedury ochrony dzieci przed treściami szkodliwymi w Internecie oraz utrwalonymi w innej formie;
4) zasady ustalania planu wsparcia małoletniego po ujawnieniu krzywdzenia;
5) zasady i sposób udostępniania małoletnim i ich opiekunom polityki do jej zaznajomienia i stosowania.

To nie jest żart, to obowiązujące wkrótce prawo.

Jeśli się takie prawo komuś podoba, to delikatnie zwróćmy uwagę, że standardy, określone lub nieokreślone, obowiązują już, bez ingerencji centrum, we wszystkich wspomnianych instytucjach i podmiotach. Każdy statut placówki oświatowej zawiera zapisy o ochronie dzieci. Każdy podmiot organizujący kolonie, zajęcia sportowe, edukację artystyczną dla dzieci, na swój sposób dba o ich bezpieczeństwo. Wynika to z odpowiedzialności, mającej także swoje materialne umocowanie. Jeśli dojdzie do nieszczęścia, nawet w formie nieprzewidywalnego wypadku, szkoła lub organizator wypoczynku płacić musi odszkodowanie. W przypadku podmiotów komercyjnych równie istotna jest utrata reputacji: nikt nie skorzysta z oferty firmy, która nie gwarantuje bezpieczeństwa dzieciom. Co więc zmieni ustawowy obowiązek?

Ano przybędzie „papierologii”. Instytucje i podmioty zamiast troszczyć się o rzeczywiste wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa, skupią się na pisaniu standardów i procedur. Zarobią na tym różnego rodzaju doradcy, odczuwający swoje niedowartościowanie absolwenci studiów „społecznych”. Przybędzie też miejsc pracy dla „strażników moralności”, urzędniczej policji sprawdzającej, czy w każdej gminie napisano właściwe standardy. Posypie się trochę kar, zdyscyplinuje urzędników niższego szczebla...Życie potoczy się dalej, aż do następnego nieszczęścia wymuszającego na politykach centrum ponowne zaprezentowanie skutecznej sprawczości.

Ponieważ między biurokratycznymi zamordyzmami z lewicy i prawicy musi istnieć jakaś „pokazowa różnica”, tym tłumaczyć można, z jednej strony bezdyskusyjną akceptację „ustawy kamilkowej”, z drugiej spór dotyczący „lex Czarnek”. A przecież w jednym i drugim wypadku chodzi o to samo. W „lex Czarnek” pozbawiano dyrektora szkoły rzeczywistego władztwa nad procesem nauczania i wychowania w jego placówce. Nasłany przez centrum urzędnik miał decydować, kogo dyrektor może zaprosić do prowadzenia działań wychowawczych i w jaki sposób owe zajęcia mają być prowadzone. W ustawie „kamilkowej” też się pozbawia dyrektora władztwa, też nasłany z centrum urzędnik ma decydować o formach postępowania w sytuacjach krytycznych; o tym, czy przytulenie płaczącego dziecka jest zachowaniem potrzebnym czy niedozwolonym. „Lex Czarnek” tłumaczono obawami przed „seksualizacją” dzieci, standardy „kamilkowe” - ochroną przed przemocą. Różnica niewyjaśnialna, bo w interpretacji „czarnkowców” seksualizacja jest formą przemocy psychicznej, zatem po co tworzyć dwie różne ustawy dla rozwiązania podobnego problemu. Skutek „lex Czarnek”, gdyby prawo to weszło w życie, byłby podobny jak ustawy „kamilkowej”: przybór papierologii i wzrost miejsc pracy dla strażników moralności.

Biadanie, że „państwo zawiodło”, nie powinno być tłumaczeniem dalszego dokarmiania osobników spragnionych nieograniczonej władzy. Są sfery, gdzie państwo zawsze zawodzi, a więc nie powinno się wpychać na siłę. Jest pewna logiczna kolejność interwencji społecznej. Jeśli rodzina jest „chora”, jeśli jest dysfunkcyjna w podstawowych sprawach, nie gwarantuje dzieciom bezpieczeństwa i właściwego wychowania, to wówczas potrzebna jest solidarność ze strony najbliższego otoczenia. Jeśli tu brak solidarności, to wkroczyć powinna najbliższa rodzinie instytucja publiczna: gmina samorządowa, szkoła, gminni pracownicy socjalni, podległa gminie policja. Dopiero w przypadku całkowitego niedowładu solidarności w wspólnocie lokalnej, może nastąpić interwencja centrum. To jest sprawdzona logika. Każdy problem społeczny jest inny, każdy wymaga innej metody rozwiązania, każda musi wynikać z bezpośredniej obserwacji i analizy. Najbliższe otoczenie dysponuje najlepszymi możliwościami by pomóc w rozwiązywaniu społecznych problemów. Zatem zamiast centralizmu i zamordyzmu, receptą na lepsze życie jest więcej wolności, więcej samorządności i więcej solidarności.

Ze swoimi pomysłami centralistycznego, biurokratycznego zamordyzmu, niech panowie Ziobro z Zandbergiem idą tam, gdzie mogą sobie z Marksem pogadać. Damy sobie radę bez ich światłouszności.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa