Pegaz zdębiał
- Published in cz.Kontra

Barańczak /.../, utworzył własny zestaw zabawnych gatunków literackich, budowanych z przekształceń istniejącego systemu genologicznego. Dla przykładu – w książce jest około 70 wariacji na temat limeryków (z obrazującymi gatunki wierszykami) – od ameryku (czyli limeryku amerykańskiego) po szymberyk (limeryk w hołdzie Wisławie Szymborskiej) /.../
Autor „Pegaza” daje wzory poliględźb (naśladowanie za pomocą ojczystego języka mowy obcej), układa mankamęty /.../ czy moja recenzja powie o tej poezji coś określonego, skoro wszystko wskazuje na to, że będzie się składała głównie z graficznych odpowiedników wybuchów śmiechu, rżeń oraz rzężeń? /
recenzja książki St. Barańczaka „Pegaz zdębiał” popełniona przez „mrówkę” na portalu www. Granice.pl/
Dziś nie Pegaz, ale Pegasus zdębiał, stanowi temat poliględźby; treścią mankamętów jest wyjaśnianie czegoś, które do czegoś nie doszło; emocjonalność ameryków wyraża się intensywnością barw narodowych i PRS-ów (polskiej racji stanu) pisanych możliwie największą literą. Nie szukamy już odpowiedzi na pytanie, czy służby specjalne inwigilowały opozycję polityczną; bo wiemy, że inwigilowały. Nie musimy pytać, czy to robiły legalnie; wiemy, że naruszono przepisy prawa. Nie musimy także pytać o odpowiedzialność karną i cywilną osób naruszających prawo; bo wiemy, że dziś przed tą odpowiedzialnością sprawcy są chronieni. Pegazus nie jest wyjątkiem od reguły, zdarzeniem nadzwyczajnym. Jest tylko potwierdzeniem i wyjawieniem choroby, która zjadła Rzeczpospolitą Polską.
Wzajemność i ograniczoność kontroli
Swojego czasu pan Feliks Dzierżyński doszedł do przekonania, że społeczeństwo niegodne jest zaufania. Z tego przemyślenia wyrosły instytucje, które miały ściśle inwigilować, kontrolować i nadzorować społeczeństwo, przy jednoczesnym pozbawieniu społeczeństwa prawa kontroli nad kontrolującymi. Niestety, ten system, twórczo w Polsce wprowadzany przez UB i SB, powrócił wraz z przekonaniem o służebnej roli służb specjalnych wobec partii rządzącej. Zarówno w czasach Czeka-Dzierżyńskiego, za UB i SB, jak i teraz pojawia się wygłaszany publicznie przekaz: „ludzie uczciwi nie mają się czego bać, nie mają nic do ukrycia”. Kiedyś, a być może i dziś, takie slogany adresowane były do służb, miały na celu przekonanie ich, że jesteśmy uczciwi. Skuteczność tych zaklęć była ograniczona, bo to służby decydowały co to jest uczciwość i kto jest uczciwym.
System tak wkodował się w głowy, że wystarczy powiedzieć, iż dana osoba jest w „zainteresowaniu” służb; by wskazany poczuł się jak maron w XVI -wiecznej Hiszpanii, którym zajęła się inkwizycja. Z nieufnością nasza świadomość traktuje slogan o domniemaniu niewinności; za to przyjmujemy do wiadomości, że jeśli „służby” czymś się interesują, to jakiś powód mają.
W modelu Dzierżyńskiego instytucja kontrolująca nie mogła być kontrolowana, bo to by osłabiło jej skuteczność. Zakres jej kompetencji i stosowanych środków też nie mógł być ograniczony; wróg jest także podstępnie ograniczony; zagrożeniem nie jest tylko obcy wywiad i terroryzm, ale i „hybrydowa” demoralizacja przejawiająca się napisami w damskiej toalecie „PiS da głupia...” Kontrola, ograniczenia kompetencji czy stosowanych środków, były, w przekonaniu Dzierżyńskiego, niepotrzebne i szkodliwe. Wróg był omnipotentny, ukryty i podstępny, trzeba go zwalczać wszelkimi metodami. Gwarancją uczciwości służb jest ich ideowość: czyste ręce, gorące serca i zimna głowa.
Kto dziś skutecznie kontroluje służby, kto ogranicza ich kompetencje i stosowane środki, kto wyznacza zadania i akceptuje raporty z ich wykonania? Kto dziś, w imieniu społeczeństwa czuwa by absolutna władza dana służbom nie prowadziła do ich demoralizacji? Obawiam się, że nikt, nawet tzw minister ds służb Kamiński i wicepremier ds bezpieczeństwa Kaczyński. Obaj skazani są na taki ogląd rzeczywistości jaki im pokazują służby. Te zaś (wspomnijmy tu dramat S. Mrożka „Policja”) potrafią doskonale zdobywać pieniądze produkując informacje o zagrożeniach.
Oszukiwana legalność
Zagrożenia realne, oczywiście, też istnieją. Państwo musi bronić bezpieczeństwa obywateli, sięgając do różnych metod, w tym także do inwigilacji. Wiemy o tym, więc godzimy się na różne rozwiązania. Ta zgoda zawarta jest w Konstytucji. Ustawa zasadnicza w art. 49 mówi: „Zapewnia się wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się. Ich ograniczenie może nastąpić jedynie w przypadkach określonych w ustawie i w sposób w niej określony”. W art. 51 zaś stanowi:
1. Nikt nie może być obowiązany inaczej niż na podstawie ustawy do ujawniania informacji dotyczących jego osoby.
2. Władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym.
3. Każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych. Ograniczenie tego prawa może określić ustawa.
4. Każdy ma prawo do żądania sprostowania oraz usunięcia informacji nieprawdziwych, niepełnych lub zebranych w sposób sprzeczny z ustawą.
5. Zasady i tryb gromadzenia oraz udostępniania informacji określa ustawa
Metody operacyjne, w tym podsłuch telefoniczny i naruszenie tajemnicy korespondencji ( m.in. czytanie naszych e-maili i innych prywatnych wiadomości przesyłanych przez internet), wymaga zgody sądów. W 2016 r. ustawa wg projektu pana Ziobry znacznie poszerzyła swobodę służb w stosowaniu metod inwigilacji; ten akt prawny jest obecnie przedmiotem sprawy w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, na podstawie skargi wniesionej przez fundacje Panopticum, wspartej przez Rzecznika Praw Obywatelskich. Powstrzymajmy się z oceną legalności działań na podstawie ustawy z 2016 r.; oceni jej wyrok ETPC. Ale rozważmy dwie sprawy.
Pierwsza: jakie są realne konsekwencje w przypadku okłamywania Sądu przez służby; druga: konsekwencje braku poinformowania obywatela o gromadzonej przez władze publiczne wiedzy na jego temat. Do tej pory jedyną, głośną sprawą o wprowadzenie Sądu w błąd była ta zakończona skazaniem ministra Kamińskiego i jego podwładnych. Sąd wskazał, że funkcjonariusze CBA wyłudzili zgodę na zastosowanie metod operacyjnych wobec urzędników Ministerstwa Budownictwa; żadne posiadane przez CBA informacje nie uprawdopodobniały korupcji tych osób. Podobnie, choć tu rzecz nie skończyła się wyrokiem, nie miała uzasadnienia kontrola operacyjna w 2007 r. prokuratora generalnego Janusza Kaczmarka; sądu zgodził się na podsłuch numeru telefonu „nieznanej osoby”, której zarzucano powiązanie z siatka terrorystyczną.
Znane przykłady ukazują, że służby mogą stosować każdy pretekst, wmyślać nieistniejące zagrożenia korupcyjne lub terrorystyczne, by uzyskać zgodę na podsłuch. Prawo w Polsce nie działa, nikt nie poszedł siedzieć za wprowadzanie sądu w błąd; choć jest to przestępstwo poważniejsze w skutkach od składania fałszywych zeznań. Przyjmijmy jednak, że służby miały uzasadniony powód i legalnie uzyskały zgodę sądu. Co powinno się stać po upływie czasu w jakim można było legalnie podsłuchiwać ? Po pierwsze, po zakończeniu inwigilacji wypadałoby powiadomić podsłuchiwanego o tym fakcie, poinformować go, że zebrano taki a taki materiał, że można przyjść zapoznać się z tym materiałem, ale nawet jeśli się nie przyjdzie – zostanie on zniszczony. Oczywiście, żadnemu funkcjonariuszowi s.s. (służb specjalnych) nawet do głowy nie przyjdzie wykonać tego typu czynności. Jak ma zatem obywatel skorzystać z art. 51 Konstytucji, skoro nie wie i się nie dowie jakie informacje o nim gromadzi władza publiczna?
Zgniły owoc i obca pomoc
Są grzechy, które zawsze popełniały wszystkie s.s. we wszystkich krajach. Do nich należy „fabrykowanie” dowodów oraz nieformalna współpraca w tym zakresie z obcymi s.s. Obroną przed tym w wielu państwach była zasada legalności pochodzenia dowodów. Nie można bez stosowanego nakazu wejść do prywatnego domu, znaleźć tam młotek i oskarżyć właściciela domu o terroryzm. Nie można także, jeśli podsłuchuje się pana Kaczmarka pod pozorem powiązań z terrorystami, uznać zdobyte dowody jako przesłankę do oskarżenia o obrazę majestatu.
Są to rzeczy oczywiste, niestety od 2016 r. nie praktykowane w Polsce. Zgodnie z ustawa wymyśloną przez Ziobrę dopuszczalny jest dowód zdobyty nielegalnie. A skoro tak, to gdzie jest granica między nielegalnym zdobyciem dowodu, a jego fabrykacją. Skoro można nielegalnie „wejść” do prywatnego komputera, przeglądać jego zawartość, a niektóre znalezione treści uznać jako dowód szerzenia pornografii albo faszyzmu; to czemu nie uprościć sobie sprawę „wrzucając” takowe treści do inwigilowanego nielegalnie komputera. Hakowany może się wybronić przed sądem, uczciwy nie ma się czego bać. A my - s.s. - możemy go przecisnąć, postraszyć, zrobić z niego naszego współpracownika. Tego typu operacje są trudne, hakowany może znaleźć hakera; ale od czego solidarność służb. Poprosimy kolegę z niemieckiego, węgierskiego czy amerykańskiego s.s., by to oni „hakowali”, my mamy „czyste ręce”, oni się „wyprą”; jakby coś to się odwdzięczymy.
Tak ten świat działa. „Pegazus” miał dwie zalety, które uczciwym jeżą włosy na głowie. System ten mógł dowolnie uzupełniać lub zmieniać zasób informacji w telefonie podsłuchiwanego. Niech zatem pan Brejza się cieszy, że z niego nie zrobiono pedofila. Po drugie, z treści oświadczenia premiera Izraela wynika, że Polsce i Węgrom udostępniono, a następnie cofnięto, licencje na stosowanie „Pegasusa”. Czy to oznacza, że „Pegasus” to usługa zewnętrzna, że polskie s.s. zleciło firmie bliskiej izraelskiemu s.s. , inwigilowanie polskich obywateli. Nie mam uprzedzeń wobec izraelskich, niemieckich czy amerykańskich s.s.; są sprawy w których korzystna i potrzebna jest bliska współpraca. Ale zlecanie obcym służbom podsłuchiwania polskich opozycyjnych polityków, jest wyjątkowym skandalem.
Płacenie spod fartuszka
Herbatę w Bostonie wrzucono do morza, nie dlatego, że była niesmaczna. Demokracja opiera się na zasadzie decydowania przez obywateli o przeznaczeniu ich pieniędzy, zbieranych przez rząd na cele wspólne. Jawność i przejrzystość polityki finansowej jest podstawą w demokratycznym państwie prawa. Jeśli prawo ogranicza się sprawiedliwością, tworząc znak trzech gwiazdek, to i demokrację zmienić można w klientyzm. Posłowie mogą jawnie i publicznie decydować o budżecie państwa; ale obok niego są „woreczki” z forsą, o jej przeznaczeniu decydują ministrowie, dając swoim po uznaniu. Fundusze celowe są niezbędnym narzędziem budowy klientyzmu.
Pan Ziobro dostał taki fundusz, nazywany „sprawiedliwości”. Cel powstania funduszu, był jak najbardziej słuszny; chodzi o pomoc ofiarą przestępstw, o otarcie łez matce zamordowanego, o wsparcie psychiczne i materialne zgwałconej kobiety, o zrekompensowanie sierotom utraty matki lub ojca, o zapewnienie rehabilitacji osobie ciężko pobitej przez zbirów. Drugim celem było zapewnienie środków na powrót do normalnego życia przestępców po wyjściu z więzienia; jeśli bowiem chcemy by żyli uczciwie, to potrzebna im pewna pomoc na starcie. Pan Ziobro wymyślił jeszcze inny, ogólny cel funduszu: zapobieganie przestępstwom. Ogólność jest wygodna: można okraść sieroty i wdowy, pozbawić ofiary przestępstwo niezbędnej pomocy, a w zamian „zapobiegać przestępstwom” fundując „naszej” szkole wyższej remont łazienki, zakup motopomp dla „naszych” ochotników-strażaków, rozdawanie pomocy dla gmin, których Rady z jakiś względów demonstrują, że nie lubią LGBT itp. pomoc „pisprawiedliwości”.
Fundusz Sprawiedliwości w ziobrowskim kształcie był idealnym woreczkiem z forsą dla zapłacenia za Pegasus. Wydając środki budżetowe trzeba uzasadnić cel, wskazać jakich się oczekuje rezultatów, określić narzędzie i wybrać je optymalnie w drodze przetargu. Trzeba by publicznie przedstawić cel, jakim jest kupowanie usług s.s. obcego państwa dla ułatwienia wygrania wyborów przez naszą partię. Kamiński raczej nie miałby odwagi przyznać się do takiego celu swych działań. Woli udawać „cichociemnego” zwalczającego terrorystów i wrogów państwa, nawet wyszukując ich w damskich toaletach.
Podsumowując: wypada na pl. Bankowym w Warszawie odbudować pomnik Żelaznego Feliksa, jako ojca założyciela współczesnego domu wariatów, zwanego oficjalnie Rzeczpospolitą Polską. Albo wyjaśnić „od A do Z” całą tą aferę i spróbować odbudować normalną Rzeczpospolitą.
dla cz.info.pl Jarosław Kapsa