Banner Top

Ciało teatralne, czyli Anka Fugazi Biernacka

Aktorka, performerka, kontestatorka współczesnej rzeczywistości. Współpracowała z Teatrem from Poland, grupą Suka OFF. Grała w Teatrze Jednego Wiersza w Opolu i na częstochowskiej scenie Błazen, a także Lwowskim Teatrze Dramatycznym „My”. Ma na swoim koncie kilka indywidualnych działań prezentowanych w Polsce i za jej granicami – Anka Fugazi Biernacka z nami w rozmowie o teatrze niezależnym, artystycznych prowokacjach i swoich performancach.

 

Magda Woch: Sztuka, którą uprawiasz, może być postrzegana jako kontrowersyjna. W swoich performancach używasz ciała w taki sposób, że dotykasz pewnych społecznie przyjętych granic dopuszczalności.

Fugazi: To, co robię, może i jest kontrowersyjne, ale myślę, że jest kontrowersyjne w takim mieście jak Częstochowa. Bo tak naprawdę, takie działania w Polsce, a na świecie to już w ogóle, nie są działaniami, rzadko spotykanymi, czy takimi, które budzą jakieś kontrowersje. Artyści robią dziś znacznie dalej idące rzeczy. W moim przypadku ta opinia o kontrowersyjności wynika głównie z tego, że wykorzystuję swoje ciało. A przecież ludzie prezentują różny performance. Czasem jest on kontrowersyjny w treści, w tym, że dotyka mocnych, kontrowersyjnych tematów. Zdaję sobie sprawę, że u niektórych moje działania budzą jakieś skrajne emocje. Skoro ludzie nazywają to, co robię działaniem kontrowersyjnym, to niech tak będzie. Niech sobie tak myślą to ich problem Nie będę na siłę udowadniała, że jest inaczej, nie będę się tłumaczyć, że nie taki jest mój cel.

Czy uważasz, że w sztuce w ogóle można mówić o pewnych granicach, które dzielą to, co sztuką jest od tego, co już nią być przestaje?
Myślę, że z tymi granicami w sztuce, jest tak, jak powiedział kiedyś mój kolega performer Dominik Złotkowski, odnośnie samego performensu, że jego granice wyznacza sam performer i ilu performerów tyle definicji. I według mnie tak samo jest z tymi granicami w sztuce. Każdy sam je sobie wyznacza.

A ty masz takie granice, których byś nie przekroczyła w swoich działaniach?
Nie myślę o tym w ten sposób. Nie zastanawiam się: do czego jeszcze jestem zdolna się posunąć, co jeszcze jestem w stanie zrobić… Tak naprawdę ileś tam lat temu w ogóle bym nie pomyślała, że będę robiła takie, a nie inne rzeczy. Po prostu przychodzi taki moment, że chcesz coś zrobić, znajdujesz do tego takie środki, które wydają ci się najbardziej właściwe, najbardziej dosadne. Wykorzystuję akurat takie metody artystycznego przekazu, bo chcę coś przekazać prawdziwie.

A żeby coś przekazać prawdziwie i dosadnie potrzebna jest prowokacja? Trzeba prowokacji, żeby przekaz został zauważony?
Myślę, że nie. Nie robię swoich akcji, żeby prowokować, żeby mnie ktoś zauważył. Pierwszy performance (Magazyny – dop. red.), który zrobiłam, był absolutnie nie ingerujący w moje ciało. Pokazuję go do tej pory, mimo iż myślałam kiedyś, że nie będzie tak długo aktualny. To, że później zrobiłam performance ingerujący w ciało, wynikało z potrzeby opowiedzenia pewnej historii. To, że używam swojego ciała do celów artystycznych wynika też z tego, że chcę pokazać, jak bardzo dotyczy mnie to, co robię,  jak bardzo dotyczy mnie dany temat. Chcę pokazać, że performance jest moją osobistą wypowiedzią, czymś z czym cała się identyfikuję, co wychodzi z środka mnie. Angażuję w niego całą siebie, ekstremalnie.

Powiedziałaś, że jeszcze nie tak dawno byś w ogóle nie pomyślała, że będziesz robiła, to, co robisz teraz… Kiedy zaczęła się twoja przygoda z teatrem, performencem,  z body artem?
No teatrem to zaraziłam się dawno temu… Wszystko się zaczęło od konkursów recytatorskich w średniej szkole. Na jednym z nich poznałam Jarka Filipskiego, wtedy jeszcze z WiFiFi. Później, kiedyś tam, gdzieś tam się spotkaliśmy i on zaprosił mnie na zajęcia teatralne. Tak zaczęła się moja przygoda z teatrem WiFiFi. Potem była szkoła jedna, druga, studia, ale taki sam początek początków to był właśnie konkurs recytatorski, za co zresztą mogę podziękować polonistce ze średniej szkoły. Dużo zawdzięczam Jarkowi Filipskiemu, różne możliwości, które dało mi bycie przy Teatrze WiFiFi, a później przy Teatrze From Poland, pierwszy monodram. A działania indywidualne pojawiły się na początku studiów, kiedy zaczęłam poszukiwania w innych dziedzinach nie tylko w teatrze i kiedy pojawiła się we mnie potrzeba zareagowania na pewne sytuacje… tak narodził się mój pierwszy performance…

Nie myślałaś kiedyś o tym, żeby zostać zawodową aktorką?
Kiedyś w życiu miałam taki etap, zaraz po dotarciu do finału OKR-u, (Ogólnopolski Konkurs Recytatorski – dop. red.) że chciałam iść do szkoły teatralnej. Ale w wyniku zawirowań życiowych nic z tego nie wyszło. Jakoś tego nie żałuję. Naprawdę. Bo myślę, że moją siłą w tych działaniach teatralnych, jest to, że nie robię tego na co dzień. Nie wstaję rano i nie idę do teatru na próbę. Nie wiem, czy bym tak umiała. Może szkoły teatralne uczą tego, żeby chodzić to teatru jak do pracy i jednocześnie nie tracić energii, grać dany spektakl po raz trzydziesty z tą samą siłą, co na premierze. Mnie zawsze bardziej interesował ten teatr niekonwencjonalny. Chociaż dziś ten teatr też występuje na deskach teatrów nazwijmy to instytucjonalnych. To, co robi Warlikowski, Klata, Zadara czy inni to jest to, co kiedyś było zarezerwowane tylko dla alternatywy. I to jest tak, że ta alternatywa trochę się w tym pogubiła, bo zabrano jej oręż i została jak takie biedne osierocone dziecko. Dziś alternatywa już trochę przestała być prawdziwą alternatywą, bo nie ma do czego być alternatywą. W takim mieście jak Częstochowa, wciąż rzadko mamy okazję oglądać na scenie teatru, jakieś eksperymentalne rzeczy. I nie chodzi tylko o formę. A ludzie, chyba wciąż oczekują klasycznego teatru, do którego idą i czują się bezpiecznie. A teatr alternatywny ma to do siebie, że idziesz do niego i nie wiesz czy nie dostaniesz jajkiem w głowę.

W Częstochowie trudno o tak dojrzałego widza?
Jest taka garstka ludzi w Częstochowie, którzy nie tylko mają pojęcie o sztuce współczesnej, ale i przychodzi na takie rzeczy. Nie jest ich wielu, ale chwała im za to, że w ogóle są. Ale na tym też polega różnica między ludźmi, jedni łowią ryby, inni chodzą do teatru, a jeszcze inni pod budkę z piwem. Jakby wszyscy robili to samo, to wiesz nuda … Aczkolwiek chciałabym, żeby ludzi interesujących się trochę inną sztuką, niż sztuka picia piwa, było więcej.

Nie tracisz wiary w teatr niezależny, mieszkając w Częstochowie?
Tak naprawdę co to jest teatr niezależny? Mogę powiedzieć, że ja reprezentuje teatr niezależny, bo w tej chwili wszystkie swoje projekty finansuję absolutnie sama. Wyjazdy na festiwale, scenografie, występy i tak dalej… Czasem miejsca, w których gram, a jest to najczęściej Rura, finansują mi plakaty i obsługę techniczną. Ale tak naprawdę wydaje mi się, że teatru niezależnego, w tym pojęciu w jakim on powinien być niezależny, po prostu nie ma. Bo większość tych teatrów niby niezależnych jest w jakiś sposób dotowana przez rożne instytucje. Jeśli nie jako grupa to poprzez jednostki, bo gdzieś tam jakiś aktor jest związany z domem kultury, używa ich sal, załatwia delegacje na wyjazdy na festiwale i takie tam. My robiąc Małża (Monodram „M.” Na podstawie prozy Marty Dzido „Małż” – dop. red.), robiliśmy nasze próby po domach, po znajomości wynajmowaliśmy sale, kasę którą dostaliśmy na scenografię musieliśmy odpracować, grając w Lublinie spektakle.

Cały czas znajdujesz w sobie siłę, żeby to jakoś ciągnąć? Nie masz takich dni, że budzisz się rano i myślisz, mam już dosyć.
Nie, nigdy. Mówię to ze łzami w oczach ale i z dumą. Nie zdarzyło się, żebym rano po przebudzeniu powiedziała sobie: Boże, nie chce mi się tego robić. Jeśli kiedyś tak powiem mam nadzieję, że będzie to ostatni dzień mojego życia. Mam takie poczucie, że jak coś robię, że jak gdzieś jadę, na jakiś festiwal, to jest to niepowtarzalna okazja do zagrania fajnego spektaklu, do poznania świetnych ludzi, spotkania znajomych, których nie widziałam szmat czasu, porozmawiania o tym, co tak naprawdę mnie interesuje. Dla mnie jest to swego rodzaju ucieczka od życia tutaj, od codzienności, taki odpoczynek i to bez względu na to czy jadę tam i nie śpię trzy dni. Jadę tam i wyłączam się z wszystkiego, co jest tutaj. Przenoszę się do innego świata, w inne klimaty rozmów, gdzie nikt nie narzeka, że boli go głowa, że nie ma sensu, nie ma kasy, jest beznadziejnie i tak dalej.

Jesteś twardzielką w życiu? Bo na scenie zakładasz spodnie i grasz twardzielkę co wszystko robi sama…
Wiesz, mówią na mnie Zosia Samosia, to chyba nią jestem. Ale tak naprawdę, co to znaczy być twardzielką? To, że mam odwagę sprzeciwiać się rzeczom na które się nie zgadzam, że się nie poddaję, nie marudzę, nie narzekam – drażnią mnie malkontenci. Myślę, że ci, którzy wiecznie „jęczą” nie mając, tak naprawdę, do tego powodów, to tchórze i słabeusze, którzy boją się zmieniać swoje życie, albo najzwyczajniej im się nie chce. Mam dwie ręce, dwie nogi, jestem zdrowa. Nie mam powodów do narzekania na życie. Robię to, co lubię. Sprawia mi to naprawdę wielką przyjemność. Pracowałam trochę z niepełnosprawnymi i w dużej mierze dzięki tej pracy nabrałam pokory do życia, doceniam to, co mam i nie pozwalam sobie na użalanie się nad sobą.

Bohater twoich performanców to też człowiek, któremu nie jest po drodze ze współczesną rzeczywistością, z tym wyścigiem szczurów, powszechnąkomercjalizacją wszystkiego…
Tak jak powiedziałam, w swoim życiu prywatnym nie zgadzam się na wiele rzeczy. Bardzo wiele spraw mnie irytuje. Nie umiem wejść do stada i krakać tak, jak inne wrony. Jeżeli w stadzie będzie wrona, która karcze inaczej, to mogę być właśnie ja. Każdy mój performance bardzo mnie dotyczy, bo opowiada też jakieś moje doświadczenia, doświadczenia człowieka, który nie zgadza się na dany stan rzeczy, człowieka kontestatora.

Dużo mówisz też o relacjach kobiety i mężczyzny w kontekście takich relacji mocno patriarchalnych…
Na to trochę przekłada się fakt, że jestem tą twardzielką, tą Zosią Samosią,  która sama zmienia koła w samochodzie, co uważam nie jest to żadną nadzwyczajną umiejętnością. Nie potrzebuję faceta do wiercenia dziur w ścianach, bo umiem to już robić sama. Wydaje mi się, że ludzie czasem wiążą się z drugą osobą, nie po to, żeby z kimś po prostu być, ale dla własnej wygody, żeby ktoś o nich dbał, utrzymywał, sprzątał, zmieniał koła w samochodzie, rodził dzieci, kosił trawę i tak dalej. I to dotyczy absolutnie obu płci. Ja się na to nie zgadzam, nie potrafiłabym tak żyć i pewnie nie byłabym szczęśliwa, wiedząc, że kogoś zwyczajnie wykorzystuję. Nie uważam, że facet musi utrzymywać dom, zarabiać pieniądze, być głową rodziny, szczególnie w obecnych czasach, w czasach, które nie sprzyjają tworzeniu związków, w czasach kryzysu wartości. Myślenie, że to facet ma być twardy, jest bardzo mocno społecznie zakorzenione. Z tym myśleniem chcę walczyć, bo facet, który nie podporządkowuje się temu stereotypowi nie jest gorszy. Buntuję się przeciwko takiemu szablonowemu myśleniu, co przekłada się bez wątpienia na performance jaki robię. Chyba więc, wbrew pozorom, walczę o mężczyzn i w ich imieniu, a nie jak wiele osób sądzi przeciwko nim.

Ostatni spektakl, jaki widzieliśmy w Twoim wykonaniu to był „Monodram M”, masz jakieś nowe plany, wyzwania.
Mam. Pewnie, że mam. W październiku (22 października, Kawiarnia Montmartre- dop. red.) planuję realizację performance, dotyczącego tematu bardzo ostatnio w Polsce aktualnego, czyli tematu krzyża. Nie ukrywam, że do tej pory raczej nie poruszałam wątków społeczno-politycznych w swoich działaniach, ale to, co się ostatnio dzieje sprawia, że mam poczucie konieczności reakcji i własnej wypowiedzi w tym temacie. Szykuję też spektakl, ale na razie jest w fazie projektu.

Czy jest coś takiego, czego byś sobie życzyła dla Częstochowy?
Życzyłabym Częstochowie, żeby był worek z kasą na różnego rodzaju działania artystyczne, żeby ludzie, tacy jak Anita, Szymon i Tomek prowokatorzy „Kury w akcji”, ludzie którzy różnego typu działania realizują nie musieli większości swojego czasu poświęcać na zdobywanie funduszy. Więcej pieniędzy na kulturę bym sobie życzyła. No i tego, żeby ta kultura i kontakt z nią nie był czasem tak kosztowny i trudny. To jest dla mnie przykre, zwłaszcza, iż uważam, że to od kultury, od edukacji kulturalnej powinna wychodzić cała ,dalsza edukacja człowieka. Po to, aby taki człowiek, mógł świadomie korzystać z dóbr kultury, miał potrzebę z tych dóbr korzystania. Umiał we własny sposób interpretować to, co widzi, nie dając się wciągać w manipulację na jaką jest nieustannie narażony.

Anna Biernacka Fugazi urodzona i mieszkająca w Częstochowie. Od 2003 roku zajmuje się indywidualną pracą twórczą, polegającą na realizacji własnychó działań z pogranicza teatru, performance i body art. Stypendystka Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego w 2006 roku oraz Prezydenta Miasta Częstochowa w 2006, 2007 i 2008 roku. Współpracowała z Teatrem from Poland , grupą Suka OFF. Grała w Teatrze Jednego Wiersza w Opolu i na częstochowskiej scenie Błazen, a także Lwowskim Teatrze Dramatycznym „My”. Pomysłodawczyni i organizatorka Festiwalu Działań Parateatralnych i Performance’u „OFFsceniczny”, który odbył się w maju 2006 roku, w Częstochowie. Uczestniczyła w warsztatach teatralnych prowadzonych przez Monique Stalens z paryskiego Teatru Atelier (2007, 2008). Zajmuje się również prowadzeniem warsztatów teatralnych, których efektami są przygotowywane wspólnie z ich uczestnikami spektakle teatralne. W 2003 roku przy reżyserskiej pomocy Jarosława Filipskiego zrealizowała monodram Tutaj nas jeszcze nie było nagrodzony na wielu festiwalach w Polsce. Ma na swoim koncie kilka indywidualnych działań prezentowanych w Polsce i za jej granicami.
www.ankafugazi.pl

Co, gdzie, kiedy

 

Banner 468 x 60 px

Banner 468 x 60 px