Barbara Srzelbicka: życie jest jak książka

Energiczna, uśmiechnięta, pełna wdzięku. Jak mówi sama o sobie, niespokojny duch? nie sposób tego nie zauważyć.

Jak dotąd wydała dwa tomiki poezji, współpracuje z Klubem Literackim „Złota Jesień” oraz Literackim Towarzystwem Wzajemnej Adoracji „Li-TWA”, publikuje w „Galerii”, studiuje filozofię... Czy jest coś, czego nie robi bohaterka tego wywiadu?

Zaintrygowała mnie notka, że nie używa Pani telefonu komórkowego. Dlaczego?
Długo broniłam się przed komórką, ale w końcu skapitulowałam. Dlaczego się broniłam? Nie mam potrzeby posiadania stałego kontaktu z kimkolwiek. Czasem też telefon przeszkadza mi w koncentracji, w skupieniu się nad tym, co robię. Jeśli chcę zrobić coś dobrze, to muszę temu poświęcić całą uwagę, nie rozpraszać się. Ta potrzeba skupienia dotyczy także rozmowy telefonicznej – jeśli z kimś rozmawiam, to skupiam się na rozmowie, nie robię w tym czasie czegoś innego. Zauważam też, kiedy moi rozmówcy zajęci są czymś innym, to po prostu słychać. Robiąc różne rzeczy w rozproszeniu, człowiek skazuje się na bylejakość. Teraz jest moda na robienie kilku rzeczy na raz, ludzie twierdzą, że mają uwagę podzielną nieskończenie, ale wcale tak nie jest. Niektórym różne informacje muszę powtarzać kilkakrotnie, za każdym razem przyjmują je ze zrozumieniem, a potem okazuje się, że nie pamiętają. Trudno się dziwić, skoro w tym czasie czytają e-maile albo przeglądają posty. Jednak komórkę mam, bo znajomi zarzucali mi, że się izoluję.

Przeprowadza Pani wywiady dla „Galerii”. Po której stronie (pytającego czy odpowiadającego) czuje się Pani lepiej?
Zdecydowanie lepiej się czuję jako osoba pytająca! Lubię zastanawiać się nad pytaniami, które chcę zadać, jestem też ciekawa, co usłyszę w odpowiedzi i co będę mogła przekazać Czytelnikom „Galerii”. Ludzie bardzo mnie ciekawią i najbardziej sobie cenię takie przygody, które są związane ze spotkaniami z ludźmi. Dzięki tym spotkaniom lepiej także poznaję samą siebie.

Jest jakaś rozmowa, która wyjątkowo zapadła Pani w pamięć?
Ach, ja tych rozmów przeprowadziłam niewiele! Dotąd zostały opublikowane dwie: pierwsza z Małgorzatą Zuzanną Nowak, dyrektorem Festiwalu „Gaude Mater” i druga z prof. Elżbietą Hurnikową. Jest też trzecia, która zostanie wydrukowana niebawem, z Małgorzatą Januszewską, laureatką Konkursu Poetyckiego im. Haliny Poświatowskiej. Każda z tych rozmów była dla mnie istotna, bo interesujące są moje rozmówczynie. Prof. Elżbieta Hurnikowa i dyr. Małgorzata Zuzanna Nowak to wybitne osobowości, kobiety z dużymi osiągnięciami, ugruntowaną pozycją i ogromną klasą, natomiast Małgorzata Januszewska jest osobą młodą i utalentowaną, u progu kariery, którą rozpoczęła bardzo pięknie. Cieszę się, że mogłam porozmawiać z takimi ciekawymi osobami! I to chyba nie przypadek, że moimi rozmówczyniami są kobiety – mnie się po prostu łatwiej rozmawia z kobietami...

Kiedy zaczęła Pani pisać wiersze?
Odpowiedź rozpocznę od stwierdzenia, że moim zdaniem wiersze pisze każdy, no, prawie każdy przechodzi przez taki etap, przy czym jedni wracają do pisania, inni go nie opuszczają, a jeszcze inni przechodzą przez ten etap jak przez niegroźną chorobę zakaźną, by potem nabrać odporności. Ja należę do tych, którzy pisali przez całe świadome życie, choć niepoważnie: coś tam sobie napisałam, komuś pokazałam albo nie, potem zapomniałam... Nie mam swoich starych wierszy, nie przechowałam ich! Niektóre mają moje koleżanki, a ja – nie! Prawdę mówiąc, to nigdy nie miałam potrzeby wracania do nich. Są świadectwem przeszłości, należą do niej, niech więc tam zostaną.

To był rodzaj zabawy, próba wyrażenia uczuć..?
Czasem była to zabawa, częściej jednak chciałam wyrazić uczucia, choć nie wprost. Nie lubię tekstów silnie nacechowanych emocjonalnie, w których mniej chodzi o formę, a bardziej o wyrażenie uczuć. Owszem, zdarzało mi się pisać pod wpływem emocji, ale zawsze były to teksty złe, o czym sama się przekonywałam, wróciwszy do nich po opadnięciu emocji.  Wolę już wiersze zabawne, gdzie uczucie zostaje poddane przetworzeniu w kierunku kpiny, żartu czy czegoś podobnego. Wiersze sentymentalne są jak telenowele albo co najwyżej komedie romantyczne. Wśród tych ostatnich zdarzają się arcydzieła, ale nader rzadko. Myślę, że silne uczucia przeszkadzają w pisaniu, bo pisanie to kwestia rozumu, myśli, a nie emocji. Oczywiście piszę o uczuciach, ale podlegają one przetworzeniu. Uczucia wyrażam poprzez śmiech, płacz i inne reakcje, wiersze natomiast opowiadają o nich – a to całkiem inna historia. Tak naprawdę moje wiersze od samego początku były refleksyjne, choć dziecięca czy młodzieńcza refleksja znacznie się różnią od refleksji człowieka dojrzałego.

Czy któryś z napisanych przez Panią wierszy jest Pani szczególnie bliski?
Wszystkie wiersze są mi bliskie! Owszem, jest kilka, z którymi czuję się związana mocniej, które wywołują silniejsze poruszenia mojej duszy, te, u podstaw których leżą najbardziej istotne doświadczenia. Ale nie będę zdradzać, o które teksty chodzi, bo byłoby to zbyt bliskie interpretacji typu „co poetka na myśli miała”. Dla mnie najważniejsze jest, by czytelnicy odnajdywali w tekstach swoje własne doświadczenia, odnajdywali siebie – jak to się teraz modnie mówi, a odnajdują w miejscach dla mnie czasem nieoczekiwanych. I niech tak zostanie.

Właśnie, słynne pytanie „co autor miał na myśli”... Zdarzało się Pani je zadawać? Co sądzi Pani o nich jako poetka?
Mam nadzieję, że nie zadawałam tego pytania, bo zostało ono wystarczająco wykpione, zanim podjęłam pracę nauczycielską. Jeśli zaś ktoś z moich byłych uczniów pamięta, że je zadałam, to bardzo proszę o przyjęcie wyrazów skruchy – celem poezji nie jest wróżenie o myślach poety! Miałam też szczęście do polonistów, którzy nigdy mnie o to nie pytali – ani w szkole, ani tym bardziej na studiach. Co myślę o tym pytaniu? Że świadczy o bezradności nauczyciela, o niskim poziomie jego literackich kompetencji. Poza tym służy do zabicia zainteresowania poezją u uczniów, a więc jest szkodliwe. Z dobrym tekstem poetyckim można tak wiele w szkole zrobić! Wyposażenie uczniów w umiejętność odbioru poezji jest bardzo pożyteczne – nie tylko z punktu widzenia ich dalszego kształcenia, ale także ich dalszego życia. Bo można pięknie wyrazić uczucia, posługując się wierszem (niekoniecznie własnym), dać do myślenia drugiemu człowiekowi, cytując fragment lub całość wiersza, a i samemu się zastanowić nad znaczeniami, zawartymi w tekście. Wiersze nie są jednoznaczne, nie są też takie, jakimi je widział twórca, bo kiedy już ujrzą światło dzienne, żyją własnym życiem. Pytanie o to, co poeta miał na myśli, jest pozbawione sensu. Odpowiedź na nie, jako próba ustalenia jedynie słusznej interpretacji, także jest bez sensu. Mam nadzieję, że dostatecznie obrzydziłam to pytanie wszystkim, komu przyszłoby na myśl je zadać albo próbować na nie odpowiedzieć?..

Recenzenci piszą o dojrzałym debiucie, późnym. Jaka jest przyczyna zwlekania?
Mój debiutancki tom nosi tytuł „Dojrzewanie”, a więc musiałam dojrzeć!.. Szukałam dla siebie odpowiedniej formy, właściwego sposobu wyrazu, musiałam też odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego chcę absorbować uwagę innych ludzi tym, co piszę? Zastanawiałam się, jak robią to poeci, czytałam i często dochodziłam do wniosku, że to, o czym myślę i co czuję, ktoś inny opisał lepiej. Czasem wykształcenie filologiczne przeszkadza w pisaniu, bo jest się świadomym, jak wiele wątków na różne sposoby zostało wykorzystanych. Próbowałam się też odnaleźć w prozie, ale jednak temperament mam odpowiedni do krótszych i zwięzłych form. W prozie trzeba się rozpisać i umiejętnie prowadzić narrację, opisywać szczegóły... Nie, to raczej nie dla mnie, bo mnie się dość szybko wciska puenta.

Jak idą prace nad kolejnym tomem?
Spokojnie, falami. Piszę, gdy mi przyjdzie coś do głowy, bo wiersze przychodzą, kiedy chcą.   Trzeba mieć tylko czysty umysł, żeby je schwytać. Czysty, to znaczy niezmącony emocjami, oderwany od spraw przyziemnych. Żałuję, że takie stany zdarzają mi się dość rzadko, ale też ja dużo nie piszę, więc wszystko jest w porządku. Nie potrafię napisać wiersza na zawołanie albo na zamówienie, tak usiąść sobie przy biurku i napisać. Najpierw muszę poczuć zbliżający się wiersz, usłyszeć jego melodię albo tylko frazę, a dopiero potem zapisać, żeby mi nie umknęła. Nie należę do ludzi, którzy mają łatwość pisania wierszy.

Może to naiwne pytanie, ale co Pani czuje patrząc na ładnie wydane tomiki z Pani nazwiskiem na okładce?
Hmm, trudno powiedzieć, co czuję... Jakiś cień satysfakcji, że mi się udało, zadowolenie może, może też coś w rodzaju niedowierzania, że to moje wiersze... Zaglądam do nich, sprawdzam, jakie są, bo w pamięci słowa giną, bledną, zamazują się. Czuję też coś w rodzaju zobowiązania wobec siebie i innych – skoro wydałam dwa tomy, powinnam nadal się rozwijać, a nie pozostać „dobrze zapowiadającą się”, zwłaszcza że jak się nie pospieszę, to mogę nie zdążyć!.. Teraz pomyślałam, że ja poprzez moje wiersze po prostu spotykam z ludźmi. Myślę więc, że moje książki leżą na półkach w innych mieszkaniach, może na nocnych stolikach albo na biurkach, ktoś bierze je do ręki, przegląda, czyta... To bardzo piękna wizja – nie uważa Pani?

Piękna, a zarazem bardzo realna, ponieważ w środowisku częstochowskim jest Pani uznaną autorką. Miała Pani chwile zwątpienia? Że nikt nie zainteresuje się Pani twórczością, że recenzje będą nieprzychylne?
Bardzo dziękuję za to stwierdzenie! Wydając moją pierwszą książkę, nie miałam pojęcia, jak zostanie ona przyjęta, ale postanowiłam zaryzykować. Właściwie słowo „ryzyko” nie jest słowem adekwatnym – po prostu uważam, że jeśli ktoś pisze wiersze, to naturalną konsekwencją jest ich książkowa publikacja. Byłam bardzo ciekawa, jak zostaną przyjęte moje wiersze, bo niewiele osób wiedziało, że ja piszę, nie mówiąc o tym, że mało kto moje wiersze czytał. Wszystkie recenzje bardzo mnie wzruszają – te napisane czy też wygłoszone publicznie oraz te przekazane mi prywatnie przez Czytelników. Chwil zwątpienia, jak Pani to określiła, chyba nie miałam, bo nie oczekiwałam określonej reakcji ani się też jej nie bałam – po prostu byłam ciekawa. Nie wiem, jak zniosłabym jednoznacznie złą opinię, być może przestałabym pisać albo poszukiwałabym innych sposobów wyrazu, natomiast warsztat pisarski i tak staram się doskonalić. Przyznaję, że tak pozytywnego przyjęcia nie spodziewałam się i bardzo się z niego cieszę!

Lubi Pani Częstochowę?
Tak, lubię Częstochowę! Mieszkam tu już... zaraz, zaraz... 38 lat?! A więc niemal całe moje dorosłe życie związane jest z Częstochową. Wydeptałam tu swoje ścieżki, znalazłam przyjaciół, tutaj realizuję swoje życiowe plany – to chyba wystarczy, by powstały więzi? Przeżywam tu szczęśliwe i nieszczęśliwe momenty – jak to w życiu, mam tu ludzi życzliwych, ale także niechętnych mi – inaczej się nie da. Ciągnie mnie trochę do moich rodzinnych stron, skąd wyjechałam bardzo wcześnie i czasem czuję się jak tułaczka, bo pomimo wydeptania ścieżek i stworzenia więzów – korzeni tutaj nie zapuściłam. Nie wiem z kolei, czy umiałabym się na powrót odnaleźć w moich rodzinnych stronach. Tak więc – lubię Częstochowę, bo mnie przyjęła i traktuje jak swoją! Spotkałam tu wielu ciekawych ludzi, dzięki którym moje życie zyskało nowy wymiar.

Ma Pani tutaj swoje ulubione miejsca?
Tak, oczywiście! Lubię Aleje, a najbardziej „Trzecią”, szczególnie teraz, kiedy tam tak ładnie z powodu fontann i pięknego oświetlenia. Lubię Bazylikę Jasnogórską i kościół „Rektoracki”, bo to kobiece świątynie. Lubię plac przed dworcem kolejowym i tę alejkę, obrośniętą dzikim winem. Lubię także pewne miejsca z racji funkcji, które pełnią. Od kilku lat lubię budynek Wydziału Nauk Społecznych AJD, bo tam studiuję filozofię. Bardzo lubię częstochowskie instytucje kultury, dzięki którym mogę rozwijać zainteresowania: teatr, filharmonię, galerie malarskie, OPK „Gaude Mater”, miejsca, w których odbywa się Festiwal Gaude Mater, biblioteki. Bardzo się też cieszę, że w Częstochowie odbierana jest radiowa Dwójka! Do miejsc, które lubię ze względu na ich urodę, chcę jeszcze dodać przepiękną Jurę Krakowsko-Częstochowską, która jest tak urokliwa, że niewiele miejsc może z nią konkurować – no, może moje ukochane Podlasie...

Czy czuje się Pani spełnioną osobą?
A broń Boże! Gdybym się czuła spełniona, to chyba powinnam umrzeć?! Bardzo żałuję, że wielu rzeczy już nie zdążę zrobić, ale to nie znaczy, że nie będę się starać! Jest wiele książek do przeczytania, wiele dziedzin do poznania i z pewnością za mało na to jednego życia. Poczucie spełnienia oznaczałoby zaniechanie dalszych poszukiwań, co byłoby niezgodne z moją naturą - mam niespokojnego ducha, który musi być stale aktywny, zajęty. Jestem ciekawa dalszego ciągu mojego życia, tego, co będzie się działo na świecie, które przewidywania spełnią się, a które – nie... To banalne porównanie, ale życie jest jak książka. W dzieciństwie mama uczyła mnie, żeby nie czytać zakończenia, zanim nie przeczytam całej książki. W książce, którą jest życie, zakończenie jest znane – tym bardziej więc warto ją czytać do końca.

I tą piękną puentą kończymy naszą rozmowę. Serdecznie dziękuję za poświęcony czas.

Rozmawiała Paulina Król