Człowiek ma w sobie wielokrotność

Z Konradem Ludwickim – pisarzem i krytykiem sztuki – rozmawia Dominika Radkowska.

Dominika Radkowska: Fernando Pessoa – oryginalny twórca poezji i prozy – stworzył również postacie poetów i pisarzy, przez których przemawiał. Czy właśnie dlatego wybrałeś jego „Księgę niepokoju”, aby wędrując po jej kartach zanalizować  zagadnienie pisarstwa w literaturze europejskiej dwudziestego wieku?

Konrad Ludwicki: W pisaniu rozumianym jako egzystencja Fernando Pessoa jawi się jako ten, który poszedł najdalej. Jego bycie stało się pisaniem autopsyjnym – nic nie miało większego sensu, co nie było związane z tworzeniem.

Posunął się w wykorzystaniu wyobraźni nieporównywalnie dalej niż inni. Docenił ją jak nikt. Żyjąc nade wszystko imaginacją i wiedząc jak niemożliwe jest się wywnętrzyć. Stąd i heteronimy. Owe – jak je nazywasz „postacie poetów i pisarzy”. Szerzej piszę o nich w książce. Dzięki nim Pessoa chce opisać więcej i głębiej. Sens ma przekazanie całkowitej prawdy, ale cała prawda to zbyt wiele. Całej przekazać się nie da. W roku 1914 w jego głowie rodzą się trzy najważniejsze heteronimy: Ricardo Reis, Alvaro de Campos i Alberto Caeiro. Wiadomym jest, że każdy z nich jest odbiciem Pessoi, że każdy ma jakąś indywidualną część jego.

ludwicki-01
ludwicki-02
ludwicki-03
ludwicki-04
ludwicki-01
ludwicki-02
ludwicki-03
ludwicki-04

W napisanej przez Ciebie „refleksji autotematycznej” na przykładzie „Księgi niepokoju” rozpatrujesz szeroko kwestię „pisania jako egzystencji” – w jakim celu?
Głównie z konieczności. Z konieczności, która wzięła się z podziwu nad przeczytanym dziełem. Z chęci choćby i połowicznego (pełne nie będzie nigdy) objaśnienia (a raczej objaśniania) sensu. Trzeba się mierzyć z dziełem. Zestawiać je z własnym sposobem myślenia. By być poprzez nie, w kontekście jego a i w opozycji, oddanym sobie i wiedzieć, że się to uczyniło.

Księga niepokoju  i tak broni się i wyjaśnia najlepiej sama. Nie chcę zanadto naciągać i interpretować jej swymi słowami. Granice Pessoi są granicami jego dzieła. On sam zatrzymał się na świadomości siebie, nie dając swemu przypuszczeniu formy definitywnej.

I jedynie do  niego najlepiej się odnosić przy jakiejkolwiek próbie wyjaśniania. Czytelnik-interpretator (ja po prostu) jest niczym statysta w scenariuszu. Rolę główną gra wypowiedź Pessoi.

Zanim czytelnicy zapoznają się z Twoją książką, w której wyjaśniasz bardzo obszernie proces twórczy, mógłbyś powiedzieć esencjonalnie czym dla Ciebie jest pisanie?
Trudno powiedzieć o tym esencjonalnie (śmiech). Pisanie – przynajmniej dla mnie –  jest przede wszystkim potrzebą. Ponadto człowiek ma w sobie jakąś wielokrotność. Na co dzień w normalnym („nie twórczym”) życiu wykorzystujemy jedno z wielu „ja”. Dopiero w procesie tworzenia przestajemy być „tym jedynie sobą” postrzeganym przez innych. Tym samym pisanie staje się nie tylko obrazem i poszukiwaniem prawdy o świecie, lecz również jest ciągłym poszukiwaniem własnej tożsamości i prawdy o sobie. Bycie tylko sobą jest smutne. To także co rusz podkreślał Pessoa. Ale jest „coś”, co zawsze jest „nasze” bez względu na ilość nas samych. Nie bylibyśmy sobą gdyby owo „to” nie było w nas.

Piszący jako specyficzny neuropata dzięki pisaniu unika katastrofy, lecz jednocześnie wciąż ma uniemożliwione prawdziwe wytchnienie. Pisanie będzie więc rodzajem autoterapii chociaż zawsze będzie to jedynie pływanie po powierzchni. Piszący będący nadawcą i dysponentem poetyki dzieła jest wciąż ograniczany chociażby językiem. Słowa nie nadążają za myślą. Są one ciągłą próbą jej wskrzeszania.

Zatem zagadnienie „ja” u Pessoi wydaje się fundamentalne?
Oczywiście. „Ja”, co u Pessoi zauważalne jest nader wyraziście, staje się hipotetycznym nadawcą, przeczącym i nie przeczącym sobie. Jest podmiotowością i punktem odniesienia. Pisarz zatrzymał się na samej świadomości siebie. To w „ja” kumuluje się wszystko. Sądzę, że nadawca-ja w pisaniu będącym potrzebą jest jakąś wielokrotnością piszącego. Pomimo, że to wielokrotność jednej osoby. Nie idzie tu jedynie o zmianę stylistyk, lecz prędzej o niejednorodność przekonań. Wielorakość, która ma wspólny mianownik, wspólny trzon, ale może przybierać różnorakie tendencje. Trendy i skłonności zależne – dosłownie – od dnia (ba, od chwili) piszącego. Od jego emocji, nastroju. Uczuć i samopoczucia przekładającego się na treść. „Ja” w estetyce takiego pisania nie jest więc jedynie fikcyjną osobą wypowiadającą swoje przeżycia.

Twoją książkę „Pisanie jako egzystencja(lizm)” chwali m.in. literaturoznawca profesor Tadeusz Sławek.
Tak, wypowiadał się o niej przychylnie. Mam jego pozytywną opinię. Jest to dla mnie pewna nobilitacja.

Czy przy okazji fascynacji portugalskim autorem zainteresowałeś się też jego epoką i krajem?
To było nieuniknione. Podjąłem podróż do Portugalii. Wskazane jest, choć nieco, poznać Lizbonę. Wędrować szeroką Rua Augusta pełną sklepików i patrzeć na promy pływające rzeką Tag. Podziwiać kopułę katedry Se Patriarcal, dachy domów i średniowieczną dzielnicę Alfama. Mieć bodaj surogat tego, czym żył Pessoa. Tak też uczyniłem. Starałem się chodzić drogami Pessoi. Być w jego dwóch ulubionych kawiarniach: Brasileira (przed którą dziś widnieje brązowa postać pisarza) i Cafe-Restaurante Martinho da Arcada (gdzie wciąż jest stolik przy którym siedział). Jeść i pić to, co on. Konsumować maderę i przegryźć caldo verde (zieloną zupę). Na Rua Coelho da Rocha pod numerem 16 znajduje się trzypiętrowy dom, w którym pisarz mieszkał i spędził ostatnie lata życia. Pierwsze piętro poświęcone jest jemu. W jednym z pokoi czas, zdaje się, zastygł. Jest łóżko Pessoi, jego biurko, krzesło, jest maszyna do pisania. Da się zauważyć bibeloty, grzebień, brzytwę... W gablotach widzimy modlitewnik, cygaretkę (jest nawet oryginalny papieros z tamtych czasów), dowód osobisty (pisarz miał 173 cm wzrostu) wraz z odciskami kciuka, okulary, zapalniczka... Odnosi się wrażenie, że zaraz pojawi się pisarz i usiądzie przy biurku. Ale Pessoa nie wchodzi. Obcujemy z pustym wnętrzem i przedmiotami trwającymi dłużej niż życie.

Wydaje mi się – a wnioskuję to i z treści Twojej książki – iż zagadnienie pisania jest niewyczerpane.
Masz rację. Kwestia „pisania jako egzystencji” jest niewyczerpana. Rzecz ma się podobnie z Księgą niepokoju. Problem Księgi (jako dzieła sztandarowego w kwestii „pisania jako egzystencji”) na pewno nie jest należycie omówiony. Ale i nie może być do końca odpowiednio wyczerpany. Elaborat będzie fragmentaryczny i przyczynkowy, będzie wycinkiem myśli. Będzie – jak zawsze w takim przypadku – „monodramem niewysłowienia”. Choćby i tekst rozrastał się w nieskończoność. Istnieje w domenie literaturoznawczej klasa problematyk nieogarnionych. Kompetentne pisanie dyskursu utrudnia i to, że Pessoa mówi o rzeczywistości zmysłowej, ale i o rzeczywistości rzeczy niewidzialnych. Bardziej przyciąga i zajmuje go ekscentryczny Absolut niż sam tylko człowiek. W tym – w owym postrzeganiu niewidzialnego, ale i w eksponowaniu tajemnic widzialnego – przejawia się też jego uniwersalizm. Chce on tworzyć i pojmować a nie tylko tworzyć. Życie jest, tak czy inaczej, jednym tchnieniem. Przeminie i zniknie na zawsze. Czym jest ulotna chwila wobec wieczności? Jednak Pessoa chce być w tej chwili i w tym tekście. Jest u niego nieustanne parcie nie tyle ku światu, lecz ku zaznaczeniu swojej obecności, mimo, że troskę o swą spuściznę pozostawia potomnym. Jego umysł ma naturalną skłonność do petryfikowania wszystkiego, co postrzega. I tyle.

Zdaję sobie sprawę, że moje wywody mogą się wydać momentami czymś w rodzaju reductio ad absurdum niż samym wyjaśnianiem. Pisać miarodajnie o czymś tak transcendentnym i ulotnym nie jest łatwo. Istnieje – nie tylko u Pessoi i w kontekście Pessoi – ciągła niemożność  przekazania czucia i myśli (żyjemy myślą!), siebie po prostu. „Niczego nie da się naprawdę odtworzyć” a jednak – żywię przekonanie – udało mi się uchwycić choć trochę.

Piszesz wiele  tekstów analizujących sztukę. Jesteś też autorem utworów prozatorskich. Pod koniec  zeszłego roku wydałeś zbiór  „Ściana i inne miniatury”. Przybliż, proszę, jego zawartość.
To krótkie formy literackie. Miniatury – jak sądzę – są pewnymi iluminacjami. Blisko im do Pereca czy Mrożka. Jest w nich absurd i groteska. Najlepiej sięgnąć do tekstu.

Konrad Ludwicki autor m.in. monografii Kino Marka Hłaski (Katowice-Warszawa 2004 i II wyd. 2012), Pisanie jako egzystencja(lizm). Refleksja autotematyczna na marginesie „Księgi niepokoju” Fernanda Pessoi (Warszawa 2011),powieści Lakrimma (Katowice 2008) i zbioru opowiadań Ściana i inne miniatury (Warszawa 2011). Publikował m.in. w  Akancie, Bulionie, Gazecie Wyborczej, Horyzontach, Materiałach i Studiach Słowianoznawczych, Studium, Studia Historicolitteraria, Znaj. Członek krakowskiego oddziału ZLP.

dla cz.info.pl rozmawia Dominika Radkowska, foto: Piotr Dłubak