Lekcja wrześniowa

Zima zaskoczyła drogowców – mawiamy w sytuacji bezradności wobec zjawisk przewidywalnych. Bardziej cyniczni komentują takie zjawisko, opowiadając o okrutnej przyrodzie, która znów zjadła Indianina. Obrażę wielu zacnych ludzi, ale powiem brutalnie: nasza forma świętowania rocznicy katastrofy Września 1939 r. wyglądają jak uroczystości ku pamięci owego Indianina.

Nie żebym miał coś przeciwko Indianinowi; był to zapewne dobry i szlachetny człowiek, odważny, nie uciekał przed jaguarem, dał się mężnie przez niego pożreć. Warto więc wspominać tą jego dobroć i odwagę, łzę uronić, kwiaty złożyć. I szanując pamięć o nim myśleć cicho, a intensywnie, jak nie popełniać podobnych błędów. Lepiej być żywym Indianinem, niż odważnym pokarmem dla dużych kotów.

Wojny nic nie usprawiedliwia i nic nie uzasadnia. Żadnemu normalnemu społeczeństwu wojna nie przyniosła nigdy żadnej korzyści, nie wyrównała bólu strat po zabitych bliskich i zniszczonym dorobku. Normalne społeczeństwo, nauczone gorzkim doświadczeniem, potrafi żyć bez przemocy; tworzy państwo, prawo, instytucje egzekwujące wyroki niezawisłych sądów, instytucje kontrolujące tych, którym przyznajemy przywilej stosowania legalnej przemocy. W tym nic się nie zmieniło od czasu gdy dr. Józef Polak pisał:

„Ład wewnętrzny państwa i bezpieczeństwo obywateli w łonie samego państwa zapewniają się przez instytucje na mądrej konstytucji oparte, o których wspomnieliśmy wyżej; bezpieczeństwo na zewnątrz zależy nie tylko od rządów samego państwa odnośnego, ale - i to oczywiście najbardziej—od sąsiadów i dla tego opiera się obecnie głównie na dyplomacji i armji. To bezpieczeństwo od zewnątrz, warunek spokojnej pracy wewnątrz państwa, ta obawa, aby sąsiedzi nie wdarli się w granice państwa, nie zabrali terytorjum, nie zrabowali dobytku, nie ujarzmili wreszcie samego narodu, czy narodów do składu państwa należących, świadczy, że w stosunkach pomiędzy państwami panuje polityka, nie pozostawiająca mieszkania i domu otworem, lecz oparta na kluczu i rewolwerze, że państwa uważają się wzajem za bandytów wyczekujących tylko sposobności, aby przyłożywszy nóż do gardła sąsiada wykrzyknąć „pieniądze lub życie“.[1]

Niestety, nawet dwie ludobójcze wojny światowe nie stały się przekonującą lekcją dla ogółu. Nadal na świecie dominuje logika państw uważających się wzajemnie za bandytów czekających na sposobność do rabunku. Stąd konieczność utrzymywania wojska i przygotowywania się do wojny.

Obchody rocznicowe mogą być formą propagandowego (polityka historyczna) przygotowania morale obywatelskiego na wypadek nieszczęścia wojny. Ale, jeśli mamy żywić się doświadczeniem  historycznym, owego morale w 1939 r. nie brakło, ale też nie zapobiegło klęsce. Można raczej wskazać swoistą przeciwskuteczność ówczesnej „polityki historycznej”. Twierdzenia o sile armii, o nieomylności wodzów, o lojalnych sojusznikach; całą ta propaganda stosowana na użytek polityki wewnętrznej, doprowadziła w efekcie do pogłębienia depresji po katastrofie. Ta „lekcja z Września” jest potrzebna współczesnym organizatorom defilad i propagatorom „polskiej siły”. Z Chinami jest nas 700 mln. mawiał przywódca nieugiętej Albanii; podobnie my z USA wydajemy się niepokonani.

Wrzesień 1939 r. nie był katastrofą taką jak utoniecie „Titanica”. Wszystko można było z góry przewidzieć. Niemcy od zawarcia traktatu wersalskiego dążyły do rewanżu i odzyskania utraconego Gdańska, Górnego Śląska, a nawet Wielkopolski. ZSRR od chwili okrzepnięcia nie krył się ze swoimi marzeniami o podboju Europy. Pakt Ribbentrop-Mołotow nie był jakimś nieprzewidywalnym cudactwem, lecz powrotem do współpracy sowiecko-niemieckiej z lat 20-tych. Oczywiście, rachunek sił wskazywał wyraźnie, że sojusz sowiecko-niemiecki nie daje Polsce żadnych szans skutecznej samodzielnej obrony. Klęski w 1939 r. w sensie militarnym nie można było uniknąć, ale o rozmiarze przegranej zadecydowała nie tylko słabość militarna, ale suma błędów politycznych ekipy rządzącej, pana Piłsudskiego i jego epigonów.

Mówi się z przyganą o „egzotycznych sojuszach”, albo oskarża „perfidny Albion” za wciągnięcie do wojny i nieudzielenie pomocy. Tezę o „zdradzie sojuszników” powtórzył kolejny raz prezydent Duda w 80-tą rocznicę wybuchu wojny. Zdrada to kategoria oceny moralnej, nie przystającej do świata polityki. Tak przed wojną, jak i obecnie, nasi politycy za cnotę uznają nie kierowanie się racjami moralnymi, lecz „twardym realizmem” opartym na egoizmie narodowym. W 1939 r. Hitler nie planował wojny z Wlk. Brytanią (przeciwnie, kusił ją korzystną ofertą współpracy). To Polska była zagrożona i osamotniona. Rozpoznanie potencjału sojuszników nie pozostawiało złudzeń. Wlk. Brytania zdolna była do wojny dopiero w 1942 r, tyle czasu potrzebne było na zorganizowanie i uzbrojenie sił. Wyraźna była także słabość Francji, stojącej w latach 30-tych na skraju wojny domowej. Nawet po uzyskaniu gwarancji angielsko-francuskich polski rząd musiał być świadomy przygotowywanych planów strategicznych. Zakładano powtórzenie wojny pozycyjnej; Francja miała bronić się przez kilka lat na linii Maginota, flota brytyjska blokując morza i oceany odcięła by Niemcy od dostaw żywności, broni i amunicji. Nikt nie deklarował, że po napaści Niemiec na Polskę nastąpi na zachodzie ofensywa; do takiego wariantu sojusznicy nie byli przygotowani. Mit o tym był propagandową retoryką otoczenia Rydza-Śmigłego, polskiego quasi-dyktatora; retoryką tej samej wartości, jak zapewnienia o „silnej, zwartej i gotowej” polskiej armii.

Zarzut zdrady jest pochodną swoistego polocentryzmu. My mamy kierować się „egoistyczną” racją stanu, inni moralnie zobowiązani są nam pomagać. Na egoizm stać silnych, słabsi muszą szukać sojuszników. Dobra polityka zagraniczna wyraża się w dążeniu, by nasi sojusznicy (obojętnie kim oni są) byli zawsze silniejsi od wrogów. II wojna światowa rodziła się z nastrojów wykreowanych zakończoną Traktatem Wersalskim pierwszą wojną. W Europie Środkowej mieliśmy państwa, które odczuwały „krzywdę traktatową” (Niemcy, Węgry, Rosja Sowiecka) oraz państwa będące beneficjentami traktatu (Polska, państwa bałtyckie, Czechosłowacja, Rumunia, Jugosławia). Próżność narodową łechtała wizja, żeśmy jako Polacy samodzielnie wybili się na niepodległość i samodzielnie obronili nasze, historyczne granice. Realizm nakazywał jednak pamiętać, że nasz byt niepodległy był niezagrożony dopóki respektowany był Traktat Wersalski. I to respektowany w całości, nie tylko we fragmentach korzystnych dla Polski. Polityka polska powinna służyć budowaniu w Europie Środkowej bloku państw odczuwających zagrożenie ze strony Niemiec lub Rosji Sowieckiej, przekonując – także „skrzywdzone” Węgry i Litwę – że racją bytu wszystkich małych państw jest utrzymanie w mocy każdego słowa z zapisów wersalskich. Polityka taka nie mogła być dyktatem, lecz żmudnym poszukiwaniem kompromisu. Żmudne wypracowanie kompromisu nie było niestety cechą naszych „bohaterów narodowej”. Polityka polska lat trzydziestych były antysolidarna. Traktat o neutralności z Rosją Sowiecką zawarliśmy bez uwzględnienia racji naszych potencjalnych sojuszników: Rumunii i państw bałtyckich. Egoistyczne granie na współpracę z Niemcami oznaczało zgodę na dalsze rozmontowywanie traktatu wersalskiego: na zbrojenia niemieckie, na anszlus Austrii. Potem był nasz udział w rozbiorze Czechosłowacji i znamienne milczenie, gdy Hitler zabierał Litwie Kłajpedę.

Tego naszego egoizmu nie określamy w kategoriach moralnych, ale ta niemoralność przyniosła Polsce żałosne owoce polityczne. Jeśli Polacy nie chcieli umierać za Kłajpedę czy czeską Pragę; to jak mieli przekonać Francuzów by ci umierali za Gdańsk... We wrześniu 1939 r. nie było w Europie Środkowej państwa gotowego walczyć po naszej stronie. Słowacja i Litwa wystąpiły czynnie po stronie niemiecko-sowieckiej koalicji, Rumunia, Węgry,Łotwa, Estonia zachowały „nieprzyjazną neutralność” rozbrajając i internując polskich żołnierzy. Czechy już nie istniały jako kraj suwerenny. Policzyć jedynie można było ile straciliśmy pomagając Hitlerowi w zniszczeniu sąsiada. Czechy były jednym z największych producentów broni w Europie. Funkcjonowało tam trzynaście fabryk sprzętu lotniczego, siedem fabryk produkujących czołgi i wozy pancerne, sześć odlewni dział, osiem fabryk produkujących karabiny ręczne i maszynowe, a także sześć produkujących granaty i amunicję. Największe z nich zakłady Skoda, zatrudniające 40 tys. pracowników, wytwarzały czołgi i samochody pancerne, znacznie lepsze niż produkowane w Niemczech. Gdyby Polska, zamiast zajmować, w sojuszu z Hitlerem, Zaolzie, kupiła lub przejęła w 1939 r. uzbrojenie armii czeskiej, nie było by tak rażącej dysproporcji sił naszych i niemieckich we wrześniu. Ale, niestety, nasza, egoistyczna tromtadracja wzbogaciła niemieckiego agresora.

Zła, niemoralna i nieskuteczna, polityka zagraniczna, to jedna z przyczyn klęski wrześniowej. Dodajmy do tego „tromtadracyjny” styl dowodzenia wojskiem. Każde rzemiosło wymaga wiedzy specjalistycznej, dlatego w czasie zagrożenia w 1920 r. powierzano dowództwo jednostek wojskowych nie tylko „patriotom z legionów”, ale wykwalifikowanym specjalistom z armii zaborczych, absolwentom austriackich i rosyjskich akademii. Nie byłoby zwycięstwa bez wiedzy i pracy takich specjalistów jak generałowie: Rozwadowski, Haller, Iwaszkiewicz, Listowski, Sikorski, Hening itp. Po 1926 r „czystka” w armii doprowadziła do usunięcia większości fachowców. Naukę planowania strategicznego zastąpiono wiarą w nieomylność dowódców. A byli oni, podobnie jak gen Rydz-Śmigły, przygotowani do dowodzenia najwyżej pułkami, niezdolni do pojęcia logistyki operowania armiami.

Powiedzmy sobie też szczerze, nie miał zielonego pojęcia o rzemiośle wojenny sam najwyższy „nieomylny” - Józef Piłsudski. Stąd nie tylko „błędy kadrowe” ale zaniechanie modernizacji armii, brak jej przygotowania do nowoczesnej wojny. I nie chodzi tu tylko o „upieranie się” przy archaicznych jednostkach kawaleryjskich (takowe w 1939 r. istniały także w armii niemieckiej i sowieckiej), ale o braku przygotowania do strategii manewrowych, chaotycznym planowaniu rozbudowy umocnień granicznych, zaniedbaniu w tworzeniu zaplecza logistycznego i systemu łączności. Do wiosny 1939 r. nie istniał żaden plan strategii działań na wypadek agresji niemieckiej. Pospiesznie wypracowana „taktyka” Rydza-Śmigłego, zakładająca centralne kierowanie jednostkami wojskowymi, legła w gruzach już 3 września, gdy utrata szyfrów oznaczała przerwanie łączności między sztabem głównym a sztabami armijnymi. Jeśli istniała pewna logika w odwrocie i próbie utworzenia „przyczółku” na południowym-wschodzie; to kres jej stanowiła całkowita, intelektualna bezradność 17 września, gdy nastąpiła inwazja sowiecka. Blisko 200 tys. żołnierzy nie podejmując nawet próby walki poszło do sowieckiej niewoli; dla wielu z nich, w tym dla większości oficerów oznaczało to śmierć. Nie można było tego nie przewidywać, chyba, że dziecinnym zwyczajem zamyka się oczy na widok katastrofy. Belgia, jako państwo przetrwało przegraną z Niemcami w 1914 r., broniąc się bohatersko na resztce terytorium; w 1940 r. także przetrwało jako państwo ewakuując armię i rząd do Anglii. Dowództwo polskie nie potrafiło ani bronić desperacko terytorium swojego kraju, ani ewakuować armii; wbrew deklarowanej „tromtadracji” nie potrafiło nawet z honorem zginąć na polu chwały.

Krytyka nie umniejsza heroizmu żołnierzy, nie ujmuje im honoru. Przeciwnie mądra krytyka sprawia, że ten heroizm, ta ofiarność żołnierska nie idzie na marne, służyć może wzbogaceniu doświadczeń kolejnych pokoleń. Historia zwykle nie powtarza się w sposób wierny, ale nie można twierdzić, że Wrzesień 1939 r. się nie powtórzy, bo jesteśmy mądrzejsi.

Podobno wtedy mieliśmy tylko niepewnych sojuszników: słabą Francję i perfidną Anglię. Dziś stoi za nami potęga Stanów Zjednoczonych, jesteśmy w najsilniejszym sojuszu obronnym świata, w NATO. Tak, owszem, ale dokładniej: czym się różni gwarancja NATO od przedwojennego sojuszu z Francją i Anglią. Nasi przedwojenni sojusznicy dotrzymali słowa, 3 września 1939 r. wypowiedzieli wojnę hitlerowskim Niemcom. Art 5 NATO brzmi: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”. Innymi słowy w przypadku agresji ze strony Rosji na Polskę, państwa NATO rozpoczną konsultację i zdecydują, czy udzielić nam pomocy wojskowej, czy też nałożyć na agresora sankcje gospodarcze. Nie jest tak, że USA nam coś rzeczywiście gwarantują i udzielą nam bezwarunkowo skutecznej pomocy. Swojego czasu USA gwarantowała Ukrainie bezpieczeństwo i nienaruszalność granic ( porozumienie związane z rezygnacją Ukrainy z posiadania broni atomowej)...Nie jest wzmocnieniem gwarancji obecność amerykańskich wojsk; one stacjonują także na Kubie, na piaskach Maroka czy na wyspach japońskich. Nasze bezpieczeństwo zależne jest od zmiennych priorytetów polityki zagranicznej USA ; nie jest to mocniejsza gwarancja niż była w 1939 r.

Jesteśmy, zdajmy sobie z tego sprawę, słabym państwem rozwijającym się pod podwójnym protektoratem: militarnym Stanów Zjednoczonych i gospodarczym Niemiec. Utrata jednego lub drugiego byłaby dla nas nieszczęściem. Istotnym dla nas walorem jest członkostwo w Unii Europejskiej, oznacza to m.in. że protektorat niemiecki musi mieć charakter partnerski, a my możemy mieć wpływ na sprawy polityki wspólnej dla całej „unijnej” Europy. Istniejąca swoboda przepływu ludzi i kapitału sprawia, że UE staje się terytorium zintegrowanym, interesy zwykłych jej obywatele nie są ograniczone granicami państw narodowych. Atak zewnętrznego wroga na Polskę jest także atakiem na Niemcy i Francję, bo uderza w niemieckie i francuskie przedsiębiorstwa, zagraża mieszkającym u nas rodzinom niemieckim. Podobnie my nie możemy być obojętni wobec każdego aktu przemocy na społeczeństwo niemieckie czy angielskie; bo tam mieszkają także Polacy. Integracja zmienić musi nasze myślenie o obronności. Tak jak przed 1939 r. interes Polski polegał na obronie, wspólnie z sojusznikami, każdego zapisu Traktatu Wersalskiego; tak dziś nasze bezpieczeństwo i suwerenność zależne jest od utrzymania porozumienia tworzącego Unię Europejską. W naszym, przede wszystkim, interesie jest tworzenie formy europejskiej integracji obronnej ( wspólnej armii, wspólnego systemu zbrojenia, wspólnego systemu logistycznego, a także prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej w kwestiach związanych z bezpieczeństwem). Nie musi to prowadzić do dezintegracji NATO, przeciwnie może wzmocnić sojusz wprowadzając rzeczywiste partnerstwo amerykańsko-europejskie.

Zdarza się nie raz, że logika krzyżuje się z emocjami. Tak jak przed wojną grano opowieściami typu „silni, zwarci, gotowi”, tak dzisiaj gra się podobnie nielogicznymi emocjami. UE współtworzymy, mamy wpływ na unijną politykę, wybieramy posłów do Europarlamentu. To jednak nie zmienia emocjonalnego tonu (w tym w wystąpieniach propagandy rządowej) prezentujących UE jako „obce” a nawet „wrogie” nam ciało. Dla porównania: nie mamy żadnego wpływu na politykę USA, dla większości polityków amerykańskich jesteśmy nieznaną peryferią. A mimo to zakładamy, że Stany Zjednoczone mają obowiązek być naszym gwarantem bezpieczeństwa. Czy nie jest to wiara w egzotyczny sojusz?

Jednoczenie różnorodnych państw Europy jest przedsięwzięciem trudnym owocującym wieloma błędami. Ale, to najważniejsze, ten proces powoduje, że już trzecie pokolenie europejczyków nie zna nieszczęścia wojny. Tak dobrze w historii naszego kontynentu jeszcze nie było. Jest to najważniejszy dowód tezy, którą trzeba przypominać w rocznicę wybuchu wielkiej katastrofy II wojny światowej: najlepszą gwarancją naszego bezpieczeństwa jest wspólna Unia Europejska. Warto więc inwestować w wzmocnienie tej gwarancji, w tym w budowanie integracji obronnej.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

Przypisy:
[1] Józef Polak O szczęśliwości Narodów. Studium polityczne. Warszawa 1923 r. s 68