Zamienił stryjek...

Zmiana Premiera jest wyłącznym problemem PiS. Różni ludzie robią różne rzeczy, jeśli mają ku temu możliwości. Problemem PiS jest przekonanie własnego elektoratu, że partia wie co robi i jak zwykle jest nieomylna.

Pani Beata Szydło miała jeden niewątpliwy walor: była twarzą antyelitarnego buntu. Miała aparycję prostej gospodyni domowej, takiej sąsiadki z bloku, spotykanej w kościele, dzielącej się przepisem na ciasto; było to w opozycji do wyelegantowanych „jajogłowych” i „biznesmenów”, mówiących obcym językiem, snobujących się na obce kuchnie i zwyczaje, z pogardą traktujących prostego człowieka.

Walorem była też nieukrywana prowincjonalność, przeciwstawiana salonom „warszawki” czy „brukselki”. Był w niej też urok babskiej siły, takiej co „da radę” robić porządek przed świętami i zaprząc do roboty rozmemłanych „wiecznych chłopców” bawiących się nowymi smartfonami i harataniem w gałę. Nie jest istotnym, że ten obraz był nieprawdziwy; ważnym jak był odbierany. Teraz jej miejsce zajmie typ o wyglądzie klasycznego bankstera, trenera korpoludków; konsument lunchy w modnej restauracji „Sowa i Przyjaciele”.

Polityka współczesna jest grą na emocjach. W zależności od oczekiwań politycy odgrywają różne role: pan Trump prezentował się jako prosty przedsiębiorca, „Bob budowniczy”, mówiący bez ogródek „jak jest”; pani Merkel odbierana była jako „Mutti”, troskliwie sprawdzająca czy dzieci założyły szaliczek przed wyjściem do szkoły, pan Macron – był jak aktywista społeczny, przebijający się przez mur starych elit i biernych biurokratów. Nie dziwmy się, że i w Polsce trwa podobna gra pozorów.

Bez względu na wszystko najważniejsza jest Polska. Dbająca o rodzinę i wartości, bezpieczna. Wyrosła na fundamencie chrześcijańskim, tolerancyjna i otwarta. Nowoczesna i ambitna. To mój kraj. Przykład dla Europy i świata. Tacy jesteśmy Polacy - napisała na pożegnanie była Premier. Trwanie w grze pozorów jest zrozumiałe; rzadko się jednak zdarza taki tekst, zawierający tak dużą ilość kłamstw przy tak małej ilości słów. W dodatku autorka zamiast brać na siebie odpowiedzialność za słowa, twierdzi, że „tacy jesteśmy Polacy”; jacy „tacy”: załgani jak bure suki, tromtadraccy i chwalipiętcy, zakompleksieni megalomani. Może niektórzy tacy są, ale mnie proszę do tego nie mieszać.

Pani Beata Szydło była pierwszym od 1989 r. Premierem RP, który nie rządził nawet własnym rządem. Tu nie chodzi nawet o dobór ministrów; bywało w przeszłości, że taki dobór był efektem różnych układów w partyjnych koalicjach rządzących. Gorszą rzeczą był brak wpływu na prace poszczególnych resortów, a tym samym brak możliwości prowadzenia jakiejkolwiek spójnej polityki rządowej. Premier nie potrafiła od ministra Obrony Narodowej wyegzekwować nawet pozbycia się kompromitującego rząd „asystenta”, a cóż dopiero realizacji programu dozbrajania armii. Świecić jedynie mogła oczyma za autonomiczną decyzję ministra Szyszki o wycinaniu Puszczy Białowieskiej. Politykę zagraniczny uprawiał, jak umiał lub nie umiał, pan Waszczykowski, nie widząc nawet powodu ustalania czegoś z panią Premier. Tzw reforma sprawiedliwości wynikła z kompleksów magistra prawa pana Ziobry i jego zachwytu Witkacym. Wszak oddają ją słowa witkacowskiego prokuratora Scurwy: Sprawiedliwość tylko w najbardziej mdłych, demokratycznych, drobnomieszczańskich republikach była naprawdę niezależna, kiedy się nic społecznie ważnego nie działo, kiedy nie było żadnych aktualnych przemian, kiedy po prostu było stojące, cuchnące bagno! O - gdyby można urządzić otwartą polityczną czerezwyczajkę, nie mającą nic wspólnego z sądami!.

O jakiej polityce rządu można mówić, gdy ponad 1/3 ustaw trafiała do Sejmu z pominięciem rządowych procedur legislacyjnych; dotyczyło to najważniejszych ustaw ustrojowych: o Trybunale Konstytucyjnym, o sadach powszechnych, o ordynacji wyborczej, o zasadach inwigilowania społeczeństwa, reformie oświaty itp. W efekcie rząd  pani Szydło był rodzajem luźnej federacji resortów, w której każdy mógł na własną rękę uprawiać własną  politykę. A skoro rząd centralny się rozłaził, trudno by mogło poprawnie funkcjonować państwo. Państwo, nie twór mityczny, kreowany przez pi-arowców, ale – zgodnie z ustawą konstytucyjną – współtworzone przez szereg wzajemnie się równoważących, uzupełniających i kontrolujących instytucji. Państwo reprezentuje w zakresie swoich kompetencji i Premier i Wójt; w imieniu państwa wyroki wydaje sędzia  a polecenia porządkowe policjant. Naruszeniem Konstytucji jest zawłaszczanie władzy przez jedną z wielu instytucji; niszczy Państwo jawny ostentacyjny nihilizm, niszczenie autorytetu „konkurencyjnych” instytucji. Jeśli rząd nie wykonuje wyroków sądu: niszczy Państwo wprowadzając anarchię; jeśli jakiś organ bądź jego przedstawiciel czuje się zwolniony z obowiązku przestrzegania prawa – jest to niszczący Państwo nihilizm. Odpowiedzmy sobie sami, czy aktywność Pani Premier służyła wzmocnieniu Państwa, czy jego osłabieniu.

Państwo, wszystkie jego instytucje, jest organizmem służebnym; istnieje po to by skutecznie chronić wolności, bezpieczeństwa i własności swoich obywateli. Nie oszukujmy się prymitywnym „heglizmem” deifikującym twór wspólnoty. Siła państwa wyraża się w zapewnieniu bezpieczeństwa; nie tylko tego ogólnego, abstrakcyjnego, ale także tego podstawowego, chroniącego każdego z obywateli. Jeśli co miesiąc zabiera się z ulic Częstochowy policjantów, by chronili notabli na tzw „miesięcznicach” , to nie znaczy, że Państwo jest bezpieczniejsze. Jeśli silniejszy wiatr lub opad śniegu pozbawia prądu tysiące domów; to czy takie państwo jest silne. Jeśli przedsiębiorca nie może odzyskać pieniędzy od dłużnika, bo nikt nie chce egzekwować wyroków sądu; to czy takie państwo skutecznie chroni własność. Jeśli ranny w wypadku nie może doczekać się na szybką pomoc pogotowia, a chory na niezbędną pomoc specjalisty, to czy ma powody czuć się bezpiecznie. Nie podniecajmy się gadaniem o bezpieczeństwie w ogólnikowej abstrakcji, lecz o tych szczegółach dotyczących osobistego życia każdego z nas. Niszczenie autorytetu państwa dodatkowo je osłabia. Źle zarządzane, traktowane jak „dojna krowa”, miotane wewnętrznymi sporami nasze Państwo, przestało zasługiwać na dumną nazwę Rzeczpospolita. Nie jest naszą „rzeczą wspólną” lecz obszarem podbitym i okupowanym przez partyjną jaczejkę.

Walorem „damy radę” Pani Premier miała być dbałość o rodzinę. Pani Premier ma syna księdza i wyższe wykształcenie; być może otarła się kiedyś o zbiór pojęć tworzących chrześcijańską naukę społeczną. Przypomnę więc za encykliką „Quadragesimo anno”: „co jednostka z własnej inicjatywy i własnymi siłami może zdziałać, tego jej nie wolno wydzierać na rzecz społeczeństwa; podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem ustroju jest zabieranie mniejszym i niższym społecznościom tych zadań, które mogą spełnić, i przekazywanie ich społecznościom większym i wyższym. Każda akcja społeczna ze swego celu i ze swej natury ma charakter pomocniczy; winna pomagać członkom organizmu społecznego, a nie niszczyć ich lub wchłaniać”. Czy późniejsze doświadczenia zmieniły sens tych słów, powstałych w 1931 r? Przeciwnie – zasada pomocniczości, jest dziś wpisana do Konstytucji Rzeczpospolitej i do deklaracji założycielskiej Unii Europejskiej. Sprawdza się w praktyce różnych państw, pod różną długością i szerokością geograficzną, w różnych kulturach i wyznaniach. Wynika ona z przyjętego jako oczywisty i naturalny obrazu porządku społecznego, którego centrum i fundamentem jest rodzina, wszelkie inne, tworzone przez ludzi instytucje mają wobec niej służebny charakter.

R. Reagan żartował, że najgroźniej w języku angielskim brzmią słowa: „jestem z rządu, przyszedłem ci pomóc”. Nie jest to tylko żart. Czy nie jest groźnym, gdy w rodzinie, w sprawach jej dotyczących, głos decydujący nie należy do mamy lub taty, lecz do urzędnika rządowego ? Dbałość o rodzinę nie może naruszać jej autonomii. Przyjąć należy, że mocny fundament państwa tworzy rodzina społecznie zdrowa, odpowiedzialna za siebie, samodzielna i na tyle silna ekonomicznie, by odpowiedzialność za siebie udźwignąć. Taka rodzina nie potrzebuje wsparcia, ale szacunku. Taka rodzina utrzymuje Państwo, tworzy jego rzeczywistą siłę. Taka rodzina pracuje skutecznie na rzecz dobra wspólnego; nie ma lepszej motywacji do ciężkiej pracy od świadomej konieczności zarabiania na chleb dla własnych dzieci. Życie nie jest idealne, zdarzają się i będą się zdarzać rodziny wymagające wsparcia; rodziny dotknięte nieszczęściem biedy lub choroby. Musimy mieć jednak świadomość, że każde wsparcie powinno być odpowiedzialne, powinno pomóc „wstać na nogi” przywracając zdrowie i ekonomiczną samodzielność. Wszak pomoc jest leczeniem; wyobraźmy sobie doktora, który – chcąc zapewnić sobie stałą, pewną pracę i stałe dochody aptekarzom – utrzymuje podopiecznych w stanie permanentnej choroby, nie dając im ani ozdrowieć ani umrzeć.

Czy rząd, wkraczając wbrew zasadom pomocniczości, z centralnie ustalanymi programami socjalnymi, nie działa jak ten lekarz, zainteresowany w utrzymaniu podopiecznych w stanie permanentnej choroby? Działa tu pewna logika: skoro mamy biednych możemy zatrudnić setki urzędników, żyjących z pomagania ubogim. Więcej: skoro biedni są uzależnieni od naszej pomocy, to mamy w nich klientów głosujących na nas z obawy przed utratą świadczeń. Skuteczność w polityce stoi wyżej niż chrześcijańskie wartości, zatem w imię tej skuteczności „damy radę”.

Polityka społeczna jest dziedziną równie trudną i odpowiedzialną jak medycyna. Podobnie jak medycyna musi prowadzić eksperymenty na żywym organizmie. Niestety, w polityce społecznej nikt nie formułuje imperatywu:”po pierwsze, nie szkodzić”; nikt nie ponosi odpowiedzialności za skutki błędnej terapii. Rozsądek i doświadczenie podpowiada: nie dawaj pieniędzy uzależnionemu od alkoholu lub narkotyków; zamiast pomóc szkodzisz mu pogłębiając chorobę. Ale prócz uzależnień od używek jest także uzależnienie od pomocy; taka forma bezradności społecznej, niewiary w wydobycie się z nędzy własna pracą. Czy dodając pieniędzy takim uzależnionym leczymy ich czy pogłębiamy chorobę?

Nie da się braku odpowiedzialnej prorodzinnej polityki społecznej zasłonić hasłem 500+. Wiemy, że ten program nie przeniósł się na wzrost dzietności. Wiemy, ze jest „dziurawy” i nie konsekwentny; uderza w samotne matki z jednym dzieckiem; odcina pomoc, gdy jest ona najbardziej potrzebna (gdy dziecko kończy 18 lat, a nadal kontynuuje naukę), zachęca matki do odejścia z rynku pracy. Zdajemy więc sobie sprawę, że przez to tworzą się nowe problemy, które znów trzeba będzie naprawiać kolejnymi strumieniami publicznych pieniędzy. Nie hasło jest więc potrzebne, nie „damy radę 500+”, ale całościowa, spójna polityka  społeczna. Niestety, niszcząc Państwo, akceptując rozlazłość rządu i egoistyczne „polityki” resortowe; takiego programu Pani Premier stworzyć nie mogła.

Co dalej? Czy błędy naprawi nowy Premier?  Nie ma podstaw by tak przypuszczać. Zmiana twarzy „prospołecznej” na „progospodarczą” miałaby sens propagandowy, gdyby pojawiły się objawy załamania gospodarczego. Jest odwrotnie, mamy szczyt cyklu koniunkturalnego, możemy konsumować owoce wzrostu. Podobnie, jak Pani Premier prawdopodobnie posiadała wiedzę o istnieniu chrześcijańskiej nauki społecznej; tak i Pan Premier być może otarł się o pojęcia z ekonomii klasycznej dotyczące cykli koniunkturalnych. Gospodarka faluje, dzieje się tak, bez względu na lepszą lub gorszą politykę prowadzona w jednym kraju; cykle koniunkturalne maja charakter globalny. Doświadczeni obserwatorzy pamiętają kryzys lat 1997-99, jak wirus przenoszący się z Azji do Argentyny, niszczący przy okazji polski przemysł stoczniowy i hutniczy. Dziesięć lat później był kryzys bankowy. Gdyby ktoś chciał pogrzebać w historii, to tego rodzaju kryzysy pojawiały się stale, po nich następowały okresy wzrostu. Ponieważ kończy się rok 2017 r. spodziewać się musimy w ciągu najbliższych dwóch lat koniunkturalnego „dołka”. Nie poradzi na to nawet najmądrzejsza polityka, choć o taką nie śmiałbym nawet pana Morawieckiego podejrzewać.

Bezpieczniej się czujemy, gdy prowadzona jest polityka konserwatywna: przy dobrej koniunkturze oszczędzamy, by mieć z czego wydawać, gdy nastaną złe czasy. Kto dziś oszczędza? Kto myśli o złych czasach?

Zamiast tego mamy szachy personalne rozgrywane tak by nic nie zmienić, nikogo ze swoich nie urazić. I wzajemne zapewnianie się w wojskowym stylu: jak jest, tak jest, byczo jest.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa