Edukacja: polski towar eksportowy

Holendrzy stawiają na praktykę, Finowie na brak kontroli. Polacy słyną z ogólnej wiedzy i wielkiej determinacji.

Kiedy półtora roku temu brytyjski tygodnik „The Economist” opublikował recenzję książki „The Smartest Kids in the World: and How They Got That Way” („Najbystrzejsze dzieci na świecie: jak to osiągnęły”), w której amerykańska dziennikarka Amanda Ripley wskazała na Polskę jako na kuźnię talentów, najbardziej zdziwieni byli sami Polacy.

Przyzwyczailiśmy się opisywać krajowy system edukacji w ciemnych barwach – niedoinwestowany i przeładowany niepotrzebną wiedzą, z nauczycielami, którzy nie są w stanie podążać za zmianami mentalnymi, bo wiedzą mniej od Wikipedii i wyszukiwarki Google.

Później przyszły wyniki międzynarodowych testów PISA Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), które porównują umiejętności uczniów z całego świata. Testy te m.in. dotyczą czytania ze zrozumieniem, matematyki i nauk przyrodniczych. Okazało się, że w matematyce polscy uczniowie zajmują pierwsze miejsce wśród krajów UE, na równi z Holandią, Estonią i Finlandią. Ogólnie zajęliśmy 14 miejsce na świecie (trzy lata wcześniej byliśmy na 11 pozycji w Unii Europejskiej). I wtedy z jednej skrajności popadliśmy w drugą – uznaliśmy, że młodzi Polacy są niemal geniuszami.

A prawda, jak zwykle, leży pośrodku.
Coraz więcej uczniów polskich szkół potrafi rozwiązywać trudne zadania i czytać ze zrozumieniem. Gimnazjaliści lepiej radzą sobie z zadaniami matematycznymi. Sprawdził się nacisk na wiedzę ogólną – ten specyficzny wymóg dokładnej znajomości m.in. nazw stolic i rzek na świecie, na który uczniowie narzekają od lat. Ale wystarczy, że wyjadą za granicę, na przykład w ramach unijnego programu Erasmus, żeby się zdziwić, jak bardzo – w stosunku do rówieśników z innych krajów – są oczytani.

I dlatego z polskich wzorców postanowili skorzystać Brytyjczycy, otwarcie się zresztą do tego przyznając. Podczas londyńskiego Światowego Forum Edukacji, czyli corocznego spotkania ministrów edukacji z ponad 70 krajów, minister edukacji Nicky Morgan przyznała, że najnowsza reforma szkolnictwa na Wyspach była wynikiem wielu analiz, obserwacji i inspiracji, m.in. działaniami Polski.

„Obserwowaliśmy wyniki krajów, takich jak Niemcy czy Polska, które ogromnie poprawiły się po reformach zakładających, że wszyscy uczniowie zgłębiają podstawowe przedmioty akademickie bez względu na to, czy wybiorą ścieżkę uniwersytecką, czy zawodową” – powiedziała Morgan.

W 2012 r. ówczesny minister edukacji Wielkiej Brytanii, Michael Gove, polski system edukacyjny nazwał „cudem nad Wisłą”. I przekonywał, że powinniśmy zrobić z niego towar eksportowy. Podczas debaty w siedzibie „Gazety Wyborczej” spotkał się wtedy z kompletnym niezrozumieniem dla swojego entuzjazmu. Gdyby znał polski, z pewnością powiedziałby: „cudze chwalicie, swego nie znacie”.

Jakie zmiany wprowadzono w szkołach na Wyspach? Od września ubiegłego roku znacząco rozszerzono podstawę programową. W największym skrócie – więcej wszystkiego: matematyki, gramatyki, książek angielskich autorów, historycznych i geograficznych detali, a do tego lekcje programowania już dla pięciolatków czy robotyka i drukowanie 3D dla nieco starszych dzieci. Jak podsumowało brytyjskie ministerstwo edukacji: „szkoła ma przygotowywać dzieci do nowoczesnego życia w dzisiejszej Wielkiej Brytanii”.

W reformowaniu systemu edukacji Brytyjczycy zdecydowali się podążać śladami najlepszych – emisariusze z ministerstwa edukacji przemierzyli cały świat, analizując doświadczenia najlepszych krajów-edukatorów. Na tej liście znalazły się państwa, w których od lat edukacja utrzymuje się na najwyższym poziomie, ale też i neofici, czyli m.in. Polska. To nasz kraj w ostatnich latach pokonał ogromne trudności i stał się liderem wielu rankingów, zmniejszając liczbę dzieci edukacyjnie wykluczonych, a jednocześnie przodując w wynikach egzaminów matematyczno-logicznych i przyrodniczych.

W poszukiwaniu najlepszych wzorców Wyspiarze nie ograniczyli się jedynie do konkretnych rozwiązań programowych. Spojrzeli szeroko, także na odmienne podejścia do edukacji, z których słyną różne kraje. W Japonii to ciężka praca i uczenie się na pamięć, jako że naśladownictwo to wciąż nie element negatywny, a droga do sukcesu. Holendrzy stawiają na praktykę, Irlandczycy – na moralny wydźwięk edukacji.

W Finlandii z kolei dominuje luz, który oznacza mało egzaminów, brak rankingów i kontroli. W Chinach ogromny nacisk kładzie się na rywalizację, czyli dążenie, żeby być najlepszymi na świecie. Z kolei w Singapurze średniacy uczą się sami, a największą opieką obejmuje się prymusów i tych, którzy radzą sobie najsłabiej. Z kolei w Kanadzie w edukacji ważny jest wątek empatii dla mniejszości, a w Szwajcarii – pragmatyczny nacisk na przedmioty ścisłe, zwłaszcza matematykę.

W Polsce zaś, co podkreślała brytyjska minister edukacji Nicky Morgan, jedną z przyczyn sukcesów w edukacji jest determinacja nauczycieli i głód wiedzy uczniów, a także ogromny pęd społeczeństwa do tego, żeby dogonić świat.

Skąd Brytyjczycy tak dobrze znają polskie podejście do edukacji? Nie tylko z wyników testów PISA, ani ze zbyt wielu wizyt studyjnych w naszych szkołach. Najlepszą „próbką badawczą” okazały się dzieci polskich migrantów, które od 2004 r. coraz liczniej zasiadają w szkolnych ławach na Wyspach. Podczas imigracyjnego szczytu, czyli między 2005-2007 rokiem oskarżano ich o zaniżanie poziomu i wielki ciężar dla systemu. W fazie przejściowej większość szkół zdecydowała się bowiem na zatrudnienie do pomocy polskich nauczycieli-asystentów. Ale dopasowanie się do nowego systemu szkolnictwa zarówno w sensie językowym, jak i kulturowym (brytyjskie szkoły są bardzo zróżnicowane etnicznie i religijnie), poszło małym Polkom i Polakom niezwykle sprawnie.

Dzisiaj okazuje się, że – patrząc całościowo – polskie dzieci podnoszą, a nie obniżają standard brytyjskiej edukacji. Naukowcy z Uniwersytetu w Bristolu dowiedli, że najlepsze wyniki z egzaminów GCSE (odpowiednik polskiego egzaminu gimnazjalnego, który zdają 16-latkowie) odnotowano w miastach z dużą społecznością imigracyjną, m.in. Londynie czy Birmingham. To o tyle ciekawe, że z badań OECD wynika, że wśród krajów o najwyższych wynikach PISA dominują kraje homogeniczne, z mniejszą liczbą imigrantów. Czyżby więc polscy migranci byli w tym względzie wyjątkowi?

cz.info.pl; źródło: IO