Czarno to widzę

Możecie mnie posądzić o brak patriotyzmu lokalnego, ale siedząc po uszy w sprawach samorządu naszego miasta, uczciwie muszę podpowiedzieć młodym i ambitnym mieszkańcom: uciekajcie stąd.

Sorry, co było do zrobienia, już udało się spiepszyć; nikt poważnie nie może już obiecywać tutaj lepszego życia. Będziecie, młodzi ludzie, spłacać koszty naszej, starszego pokolenia, niefrasobliwości.

Przyjąć tu można teorię optymistyczną lub pesymistyczną. Pesymistyczna ma swoje mocne uzasadnienie. Coś, co nazywane jest samorządem miejskim, zostało w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zredukowane do poziomu atrapy. Nie można odpowiadać za coś na co nie ma się wpływu; mieszkańcom Częstochowy w praktyce odebrano wpływ na decyzje wyznaczające rozwój miasta. Możemy wybierać sobie prezydenta i radnych, ale jaka jest ich swoboda decyzyjna. Gdyby przyjąć, że samorządność wyraża się w postaci decydowania o wpływach i wydatkach budżetu miasta, to ten rachunek ukazałby nam wynik ujemny.

Zdecydowana większość wydatków budżetowych ma charakter „sztywny” lub „odgórnie” zdefiniowany. „Sztywnymi” wydatkami są: płace i pochodne zatrudnionych przez miasto (urzędnicy, nauczyciele, pracownicy instytucji podległych miastu itd.); koszty utrzymania majątku miejskiego, koszty ustawowo narzuconych świadczeń społecznych, koszty dofinansowania usług publicznych itp. Radny, potrafiący liczyć zauważy, że w tej kategorii znajduje się 100% wydatków bieżących; nie da się tu – z różnych powodów – znaleźć oszczędności.

Wydatki inwestycyjne określić można, jako „odgórnie” zdefiniowane. Środki unijne pozyskiwane są na konkretne „odgórnie” ustalone cele; gdyby radni chcieli budować zamiast, zbędnego centrum przesiadkowego, niezbędną ulicę Mielczarskiego, nie dostali by na ten cel ani 1 euro pomocy. Chcąc uzyskać pomoc na coś, miasto musi dołożyć swoje pieniądze, tym samym wymusza to decyzje w wydatkach miejskich. Nie możemy budować ulicy Mielczarskiego, nie możemy budować ani ul. Łubinowej, ani ul. Korkowej; nie możemy zmodernizować biblioteki, ani osiedla mieszkalnych domów komunalnych; bo zaledwie nam starcza na dokładanie do inwestycji na które otrzymaliśmy pomoc. Zatem owe inwestycje, nie zdefiniowane odgórnie, ale niezbędne, by nam się infrastruktura całkowicie nie rozleciała, możemy robić tylko na kredyt. I stąd ujemny wynik rachunku samorządności.

Prezydenta możemy więc oceniać, nie jako kreatora rozwoju, ale w skuteczności „załatwiania” środków i ich właściwego zagospodarowania. Innymi słowy jako lobbystę antyszambrującego przed gabinetami decydentów i gospodarnego ekonoma, pilnującego by każda otrzymana złotówka przyniosła najlepsze efekt. To pierwsze ma swoje ograniczenia, bo centrum rządowe jawnie i bezczelnie preferuje swoich kumpli partyjnych, a – przynajmniej do wyborów – nasze władze do tej sitwy nie należą. Gdyby, wskutek kataklizmu lub wyborów, zmieniła się rządząca klika, to w tym centralistycznym systemie nasza sytuacja w niewielkim stopniu, by się poprawiła.

Świadczy o tym kształt przyjętego przez KE Regionalnego Planu Operacyjnego dla woj. śląskiego na lata 2021-2027. Pula przeznaczonych na dotowanie rozwoju województwa pieniędzy wydaje się ogromna. Największą część, 2,2 mld euro, przeznaczono jednak na tzw. sprawiedliwą transformację energetyczną. W teorii ma ona rekompensować straty powodowane zamykaniem kopalń i odchodzeniem od gospodarki węglowej. Podkreślmy tu „w teorii”; w praktyce centralni politycy wyrywają sobie tą forsę dla realizacji swoich, czasami egzotycznych, celów, np. budowy atrapy fabryki samochodów elektrycznych w Jaworznie. Tak się złożyło, że środki z tego funduszu „sprawiedliwej” transformacji przeznaczono dla 7 z 8 podregionów województwa – wyłączono z tego dobrodziejstwa tylko podregion częstochowski. Nie jestem przekonany, że w Bielsku-Białej jest więcej kopalń węgla niż w Częstochowie; nie wiem, dlaczego z dotacji będzie mógł korzystać mieszkaniec Żywca, ale nie Krzepic, mieszkaniec Zawiercia, ale nie Myszkowa, mieszkaniec Lublińca, ale nie Kłobucka... Widocznie uznano, że tamten elektorat jest w polskiej demokracji ważniejszy. Zresztą specjalnych głosów protestów elit politycznych z naszego subregionu nie dosłyszałem; może potwierdza to ludowy stereotyp – jakie elity, takie protesty.

Przezorni są ubezpieczeni, nie wykluczam więc, że nasze władze celowo nie protestowały, by nie mieć problemu z nadmiarem urodzaju. Do wykorzystania z RPO dla wszystkich samorządów województwa pozostało ponad 1 mld euro, w tym m.in.: 376, 5 mln euro na tzw. „zielony rozwój”, 252, 5 mln na projekty edukacyjne, 262 mln. na społeczne. Podkreślmy – dla wszystkich; jedynie z kwoty 111 mln euro na Zintegrowane Inwestycje Terytorialne, zostanie wydzielona pula, wyliczona na podstawie wskaźnika demograficznego, przeznaczona wyłącznie na projekty naszego subregionu. O pozostałe środki trzeba konkurować. Po to, by konkurować, zakładając, że na skutek zmian klimatycznych nie będą decydować uznaniowości polityczne, trzeba mieć dobry pomysł przeniesiony na porządnie skonstruowany program, plan i projekt, trzeba wiedzieć co jest dla miasta niezbędne i konieczne, trzeba mieć środki na wkład własny w koszt realizacji. I co najważniejsze, nawet najlepsze pomysły muszą się wpisywać w to, co odgórnie zostało zdefiniowane. Chyba, że rezygnujemy z dotacji, a wybieramy rozwój na kredyt.

I tu pojawia się odrobina optymizmu. Skoro jednak coś od nas zależy, to – przy mobilizacji sił intelektualnych – możemy coś uzyskać. Od nas może też zależeć efekt wydanych pieniędzy. Możemy nabijać się z wielkomocarstwowych działań rządu. Wybudowali sobie za 2 mld kanał „międzymorski”, koszt utrzymania tej inwestycji to 900 tys zł, przepłynęło 300 stateczków, jachtów i kajaków. Znaczy się: jako podatnicy do każdej łódeczki dopłacamy 3 tys zł; chyba taniej z Gdańska do Elbląga lecieć samolotem. Krytykując centrum, nie możemy jednak milczeć o swoich grzeszkach. Jakie problemy komunikacyjne rozwiązało nasze centrum przesiadkowe na Rakowie? Czy ktoś zrobił jakiś biznesplan i określił efekty inwestycji? Czy, po prostu, tak samo z siebie wyszło? Narzekamy na druzgocący miejskie finanse wzrost kosztów energii. A kto nam kazał budować energożerny aquapark? Jakie oszczędności, konkretnie, osiągnęliśmy wydając miliony na różne projekty energooszczędne? Czy przypadkiem te oszczędności nie zostały zjedzone pragnieniem posiadania podgrzewanej sadzawki?

Nastała taka moda, że jak coś głupiego Polak robi, to tłumaczy: bo Unia kazała. UE nic nikomu kazać nie może. W najgorszym wypadku dzieje się tak, jak z wspomnianym funduszem sprawiedliwej transformacji; skoro nie przekonaliśmy innych, że te pieniądze są nam nie tylko potrzebne, ale i będą z korzyścią dla ogółu wykorzystane; to nie płaczmy, że ich ktoś nie dał. Środki UE to nie zasiłki społeczne, nie wystarczy upierać się, że jesteśmy biedni więc nam się należy. Warunki pozyskania pomocy unijnej zasadniczo się zmieniły wraz z wprowadzeniem polityki klimatycznej. Możemy nadal twierdzić, że nas to nie interesuje, że ważniejsze dla nas jest budowania miejskich autostrad, stadionów, sal widowiskowych. Ale nie liczmy tu na dotacje UE; budujmy to sobie na koszt własny. Bo dalsze betonowanie miasta i zwiększanie zużycia energii nie leży w interesie ogółu podatników europejskich.

Cykl wyborczy – najpierw parlamentarne, potem samorządowe, do europarlamentu i – na koniec – Prezydenta RP – nie sprzyja dyskusji o mieście. Politycy bazują na emocjach, podniecają lud obietnicami, nie przejmując się ich realnością. Demagogia ubezwłasnowolnia: zły jest „dobry” rząd, zdejmujący z ludzi odpowiedzialność za utrzymanie siebie i swojej rodziny; zły jest „dobry” rząd, zdejmujący z mieszkańców miasta troskę o przyszłość samorządowej wspólnoty. Demagogia oszukuje: obiecuje, że wszystko będzie po staremu, tylko lepiej. Nie mam złudzeń: nie da się obecnej władzy miejskiej zastąpić lepszą. Przez ostatnich kilka lat nie objawiła się jakakolwiek rozsądna opozycja sygnalizująca lepsze pomysły na rozwój miasta. Jest gorzej: bo nawet wizja takowego rozwoju utrwaliła się na poziomie z lat 70-tych XX w.: nie brakuje nam Gierków i ich usłużnych propagandzistów. Tylko nie chce się przyznać do jakiej nędzy i rozpaczy nas doprowadził ten „dobrodziej” z ekranu TVP.

PiS grał na emocjach skrzywdzonych średniaków; obiecywał skończyć z faworyzowaniem dużych miast, miał zrekompensować „krzywdy” tym, którym odebrano status miast wojewódzkich. Wyszło to mu jak z budową promu w stoczni szczecińskiej. Dystans między Częstochową a Katowicami zwiększył się, nabrał charakteru różnicy cywilizacyjnej. Zwiększyły się równocześnie prowincjonalne kompleksy częstochowian, owe – charakterystyczne dla nieudaczników – rozpamiętywanie krzywd zadanych przez wrogów zewnętrznych.

Ostatnio wysłuchiwałem żalów na temat stadionu Rakowa. Jakiś chłystek, wódz chorzowskich kiboli, pojechał do Morawieckiego i dostał obietnicę wydania przez rząd 130 mln zł. na budowę stadionu „Ruchu”. A my mamy mistrzowski zespół, wspaniałych kiboli, wspaniałych polityków, ale nic nam ten Morawiecki dać nie chce. Dla skarżącego była to ilustracja krzywdy, dla mnie obraz nienormalnego kraju. Czy to jest Polska, czy dom wariatów w którym bardziej krzykliwy osobnik decyduje o wydawaniu pieniędzy podatników ? Powiedzmy jasno: nawet gdy dorobimy się bardziej krzykliwych wariatów, nawet gdy premier stanie się wrażliwszym na nasze piski i krzyki; to taki stan nie gwarantuje nam zbudowania Częstochowy, w której wszystkim żyje się lepiej.

Czarno więc widzę przyszłość Częstochowy, bez względu na wynik wyborów parlamentarnych. Młodym, ambitnym, zaczynam doradzać: przenieście się do Wrocławia, do Rzeszowa, do Poznania, do Lublina. Nie marnujcie swojego życia, bo skończycie jak niżej podpisany, jako rozgoryczony porażkami frustrat.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa