Stan obrony pani Witek

Był taki film, nakręcony w 1997 r „Fakty i akty” (Wag the Dog), komedia o kulisach amerykańskiej polityki. W celu zatuszowania skandalu popełnionego przez ubiegającego się o reelekcje prezydenta USA, doradcy pi-ar wywołują, dla odwrócenia uwagi opinii publicznej, wojnę z Albanią.

Czasami życie naśladuje film. Zadam zatem pytanie: czy ta nasza awantura na granicy i wprowadzenie stanu wyjątkowego nie jest przemyślną operacją pi-ar, mającą na celu obronę pani Elżbiety Witek jako Marszałka Sejmu? Czy nie uczestniczymy w polskiej komedii Wag the Dog?

Trudno się w tym połapać, bo słowo „przemyślane” nie pasuje do polskiej polityki. Rządzi przypadek, z kategorii konstytucyjnego państwa prawa stoczyliśmy się do nieprzewidywalności państwa przypadku. Rzeczy same się stają. Istotny dla Polski spór z KE o niezależność sądownictwa, spór grożący utratą miliardów euro z funduszy UE, nie był determinowany przemyślaną strategią czy programem PiS. Rozwinął się jako czynnik uboczny walki frakcji pana Ziobro z dworem pana Morawieckiego o wpływy w obozie tzw Zjednoczonej Prawicy (ZjePrawie). Ziobro w tym sporze prezentował się jako „niezłomny patriota”, Morawiecki chcąc pokazać się jako „twardziel”, a nie „miękiszon”, podbił pałeczkę kierując do TK pytanie o wyższość prawa krajowego nad unijnym. Ponieważ przyjęcie doktryny Ziobry w tym zakresie unieważniłoby wszelkie traktaty tworzące UE, Komisja Europejska – choć z niechęcią i oporami – musiała zareagować.

Równolegle, też przypadkowo, rozpoczął się spór z USA o „lex TVN”. Słabością dyktatury jest oderwanie wodza od rzeczywistości; zna ją tylko w postaci przecedzonej cenzurą „dworu”. Jednocześnie ten sam dwór umacnia wodza w przekonaniu o genialności wszelkich jego pomysłów i możliwości ich natychmiastowego zrealizowania. W ten mechanizm wpisała się inicjatywa firmowana przez Suskiego, będąca prawdopodobnie próbą odzyskania pozycji przez „stary zakon” wobec trwającej walki Morawiecki-Ziobro. Suskoidalni „twardziele” przekonali wodza, że teraz jest najlepsza okazja by rozprawić się z wredną TVN; Joe Biden mający słabszą pozycję niż Wielki Trump, musi zabiegać o przyjaźń Polski, przymknie więc oko na atak na amerykańską inwestycję. Znając tradycję determinacji wszystkich prezydentów USA w obronie amerykańskich obywateli i amerykańskich pieniędzy; trudno sobie wyobrazić głupszy koncept. Ale Kaczyński, widzący tylko to, co dwór mu chce pokazać, dał się przekonać.

Mamy więc powodowane wewnętrznymi walkami frakcyjnymi dwie, niezamierzone, poważne awantury, niszczące reputacje Polski (o ile takowa jeszcze jest) i osłabiające jej międzynarodową pozycję. W dodatku skutkiem ubocznym tych frakcyjnych walk stało się wywalenie z ZjePrawa grupy Gowina, a tym samym utrata sejmowej większości. Dla Kaczyńskiego, Morawieckiego a nawet Ziobry jest to poważne zagrożenie, gorsze nawet od skłócenia się z UE i USA. Trudno im nawet wyobrazić sobie powrót do sytuacji braku pełnej kontroli nad Sejmem. Niemożliwe by się stało ekspresowe przepychanie różnych lex specialis, posłowie odzyskali by funkcje kontrolne wobec administracji rządowej, mogli by narzucić swoje priorytety w „Polskim ładzie”, a co istotniejsze: w ustawie budżetowej na 2022 r. Klika rządząca na zasadzie autorytaryzmu nie może tolerować parlamentaryzmu, jego emancypacja przyjęta byłaby jak utrata władzy.

Wartość pani Elżbiety Witek, jako osoby, jest umiarkowana. Nie jest to postać, której pozycja budowana była innymi niż partyjne zasługami. Nauczycielka z prowincjonalnego, małego miasta, bez szczególnych osiągnięć w pracy zawodowej lub społecznej, ot taki „szaraczek”. Jej poprzednik, Kuchciński, przynajmniej miał jakąś kartę opozycyjną; podobnie Terlecki, który dodatkowo legitymować się może dorobkiem naukowym. Wartość pani Witek jest wartością partyjną, dowodziła wielokrotnie swej lojalności wobec Wodza, umiejętności bycia zdyscyplinowanym funkcjonariuszem, bez wahania wykonującym każdy rozkaz.

Doświadczenie prowincjonalnej nauczycielki jest tu bardzo przydatne; w tym zawodzie liczy się gorliwość w wpajaniu „podstawy programowej” wymyślanej przez centrum dla ukształtowania młodych łbów. Widoczne było to na sali sejmowej, gdy pani Marszałek traktowała posłów jak rozbrykanych uczniaków w gimnazjalnej klasie. Tym to zresztą pasowało, czuli radość z powrotu w atmosferę „cielęcych” lat; jeden puścił bąka, drugi naskarżył, a dobra Pani z uśmiechem utrzymywała rygor, temu dając „serduszko”, a tamtego wyrzucając za drzwi lub stawiając do kąta. Lojalność i nauczycielskie nawyki są, niewątpliwie, wartościami dla partii; ale nie aż tak dużymi, by pani Witek była niezastąpiona. W szeregach PiS jest jeszcze wiele podobnych prowincjonalnych nauczycielek, gotowych na wszystko dla kariery.

Powód odwołania jest oczywisty: Marszałek Sejmu przekroczyła swoje uprawnienia, naruszyła prawo doprowadzając do nieuzasadnionej reasumpcji głosowania, świadomie okłamała posłów powołując się na nieistniejące opinie prawne. Nawet z punktu widzenia partii rządzącej, takie zachowanie to aroganckie niszczenie autorytetu Rzeczpospolitej i jej instytucji. Pani Marszałek dodatkowo, swoimi nauczycielskimi metodami, zraziła do siebie większość posłów, zwłaszcza tych, których godność narusza traktowanie jak niesforne dzieci. Kuchciński, choć bardziej dla partii zasłużony, przy zarzutach mniejszego kalibru (wykorzystanie stanowiska, by latać na koszt publiczny samolotem); został przez PiS złożony w ofierze opinii publicznej. Dlaczego więc partia nie miała by poświecić pani Witek, wynagradzając za lojalność stanowiskiem ambasadora w Pekinie?

Liczy się sejmowa arytmetyka. W Senacie strona opozycyjna ma przewagę jednego głosu; to wystarczy, by PiS nie miał wpływu na senackie uchwały. W Sejmie, po wyjściu Gowina, ZjePrawowi brakuje 3-4 głosów, by mieć większość. O pracy Sejmu decyduje prezydium – marszałek i wicemarszałkowie. Prezydium liczy 6 osób: 3 z PiS ( marszałek Witek, oraz Małgorzata Gosiewska i Ryszard Terlecki), 2 z KO ( Barbara Dolniak i Małgorzata Kidawa-Błońska), 1 z b. Kukiz15 (Stanisław Tyszka). Prezydium decyduje o terminach i programie posiedzeń, decyduje o tempie prac legislacyjnych, wyznacza kierunek działań NIK, dyscyplinuje posłów decydując o wysokości nakładanych kar za naruszenie regulaminu. Gdy głosy w prezydium rozkładają się po połowie – 3 na 3 – decydujący jest głos marszałka; 3 głosy PiS więcej ważą niż 3 głosy opozycji. Gdy marszałek przestanie reprezentować PiS, zniknie przewaga tej partii w prezydium; tym samym znika dyktat partyjny wobec Sejmu.

Odwołanie marszałka arytmetycznie jest dziś możliwe, wymaga jednak kompromisu jednoczącego całość sejmowej strony opozycyjnej; a więc od Lewicy po skrajnie prawicową Konfederację. Jest to trudne, bo punktem honoru Lewicy jest głosowanie odwrotnie niż Konfederacja, a i dla Konfederacji Lewica wydaje się diabłem. Jednocześnie jednak oba ugrupowania, oraz PSL, najbardziej odczuwają skutki partyjno-pisowskiej dominacji w prezydium. Odłożywszy na bok ideologiczne etykietki możliwy jest kompromis, skutkujący nie tylko wymianą marszałka, lecz i zapewnieniem miejsca w prezydium dla reprezentantów tych trzech mniejszych partii: np. dwa miejsca PiS, po jednym KO, PSL, Lewica, Konfederacja. Zanim jednak zwykła mądrość przebiła się przez ideologiczne uprzedzenia, PiS wykoncypował przeciwdziałanie. Powtórzył scenariusz z filmu „Fakty i akty” rozpętując wojenkę, nie z Albanią, ale z Białorusią, Afganistanem i Irakiem.

O tym, że ludzie Łukaszenki zarabiają pomagając przemycać uchodźców do UE, wiedziano przynajmniej od lipca. Był to jednak problem Litwy i Łotwy; nasz rząd interweniował jedynie, gdy Litwini próbowali ulokować napływających uchodźców w tzw „polskich” rejonach. W każdym razie nie było wtedy mowy o jakieś solidarności z tymi krajami, o budowie wspólnej unijnej polityki, o potencjalnym zagrożeniu naszej granicy. UE z własnej inicjatywy zminimalizowała zagrożenie, wymuszając na Iraku zmniejszenie liczby przerzucanych na Białoruś uchodźców. Wcześniej podobny problem miała Polska w 2016 r., gdy w przygranicznym Brześciu zgromadziło się kilka tysięcy uchodźców z Czeczeni; „my” solidaryzując się z ofiarami Kadyrowa, po cichu dogadaliśmy się z Łukaszenką, by ich u siebie przetrzymał. Teraz to niemożliwe, ale nie nastąpił w ostatnim miesiącu jakiś zwiększony szturm na polską granicę.

W Usnarzu Górnym odbyło się coś, co można określić jako propagandową „ustawkę”. W sposób bezczelny zdecydowano się na naruszenie przepisów prawa i podstawowych wskazań moralnych, by sprowokować reakcję społeczną. Przed zajściem w Usnarzu Straż Graniczna skutecznie chroniła granicy; uchodźców, którzy nielegalnie przekroczyli granicę zatrzymywano i kierowano do zamkniętych ośrodków, w których – zgodnie z procedurą – oczekiwali na decyzję o przyznaniu lub nie przyznaniu azylu. Działano zgodnie z prawem i zgodnie ze standardami ochrony polskiej i unijnej granicy. Dlaczego takich standardów nie zastosowano w Usnarzu?

Zgodnie z ustawą z 12.10. 1990 r (znowelizowaną w 2019 r.) za ochronę granicy lądowej odpowiada Minister Spraw Wewnętrznych za pośrednictwem Komendanta Straży Granicznej; Minister Obrony Narodowej odpowiada za ochronę przestrzeni powietrznej. Na jakiej więc podstawie w Usnarzu zjawili się ludkowie umundurowani jak wojskowi, przypisujący sobie uprawnienia granicznych stróży ? Na jakiej podstawie prawnej ci ludkowie stosowali przemoc lub groźbę przemocy, wobec ludzi, którzy chcieli zbliżyć się do siedzących za granicznymi drutami uchodźców? Jeśli nawet przypuszczano, że kontakt ten wiązać się będzie z przemytem (nielegalnym podaniem chleba, wody, leków), to nie ma podstawy prawnej użycie przemocy w celu profilaktyki przed przestępstwem przemytu. Istotne też są racje moralne. Być może młode durnie nie pamiętają scen z pasa granicznego przy berlińskim murze, gdy postrzelony przez NRD-owskiego strażnika ranny umierał na oczach świadków, obawiających się naruszenia linii granicznej. Moje pokolenie ten ból pamięta, dlatego nie oburzają słowa Frasyniuka nazywających śmieciami tych, którzy swoją nadgorliwością w wykonywaniu rozkazów hańbią mundur polskiego wojska. Niestety, dla wielu ból ludzki nie jest wartością; wychowani na „Rambo” i „Gwiezdnych Wojnach” usprawiedliwiają patriotyzmem wszelkie chamstwo, bezprawie i sadyzm.

Usnarz był „ustawką”, celem jej było zagłuszenie sytuacji sejmowej. Zagrano kartą zagrożenia; w obliczu „bezprecedensowej” agresji 32 uchodźców rząd zdecydował się wprowadzić stan wyjątkowy. Ponieważ tłumaczenie Usnarzem było śmieszne, dodano do uzasadnienia inne majaki. Rosja wraz z Białorusią ma, podobno, na nas napaść pod pozorem manewrów wojskowych. Nic to, że tego typu manewry odbywają się co cztery lata, nic to, że każde manewry są pilnie obserwowane przez reprezentantów NATO; ważne, że jest się czego bać. A jak jest strach, to się sieje nastroje patriotyczne; śmieć, który potrafi jedynie kobiety kopać, staje się heroicznym obrońcą granicy, Usnarz – Westerplatte, Błaszczak – Napoleonem. I co najgorsze: to działa.

Nie ma już dziś możliwości usunięcia pani Witek i „wywalczenia” przez Sejm suwerenności wobec partyjnego dyktatu. Konfederacja musi stanąć w okopach ramię w ramię z PiS-em, by bronić Polski przed zalewem uchodźców. Przy zastosowanym szantażu ideologicznym Konfederacja nawet nie piśnie, że PiS zgodził się na to, z czym kilka lat wcześniej tak desperacko i „bohatersko” walczył: z mechanizmem relokacji uchodźców. Fakty są obojętne, ważne akty… zwłaszcza strzeliste.

Sejm miał swoją chwilę, gdy mógł odzyskać godność. Został ograny metodami komediowymi. Teraz pani Marszałek porozstawia po kątach niegrzecznych urwisów i wszystko będzie jak było i jak być powinno.

Rzygać się chce, panie i panowie Posły...

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa