Ludzie są głupi, więc to działa

„Ludzie są tak głupi, że to działa” - wypowiedział się prywatnie prezes WBK pan Mateusz Morawiecki dziwiąc się skuteczności reklamy banku z udziałem Chucka Norrisa. Ponieważ polityk ma być tak skuteczny, jak sprzedawca usług finansowych, nie dziwmy się polityce robionej „przez idiotów dla idiotów”, jeśli „to działa”.

Wskazałem w poprzednim tekście, że wprowadzenie stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej miało na celu uniemożliwienie odwołania pani Marszałek Sejmu Witkowej, a tym samym utratę możliwości sterowania Sejmem przez partię rządzącą. I efekt jest: „ludzie są tak głupi, że to działa”.

Po wyjściu z klubu ZjedPrawa grupy Gowina istniało niebezpieczeństwo utraty władzy nad Sejmem. Zamiast być „maszynką” do ekspresowego przyjmowania rządowych ustaw, Sejm stałby się tym, czym być powinien, mógłby rzeczywiście stanowić prawo i kontrolować władzę wykonawczą. Ta emancypacja Sejmu wymagałaby rzeczy trudnej, choć możliwej: pragmatycznego sojuszu wszystkich ugrupowań opozycyjnych; zatem także nienawidzących się „ideologicznie” Konfederacji i Lewicy. Dogmatyzm Lewicy jest trudny do przełamania, Konfederacja zaś postawiona została przed ideo-szantażem: albo z nami, z PiS-em, bronicie polskich granic, albo z lewakami naruszacie „dobro Ojczyzny”.

O pani Witkowej i jej jawnych kłamstwach nikt już nie dyskutował; narzucono inny temat, podnosząc obronę prywatnych partyjnych interesów, do rangi patosu patriotycznego. Straż Graniczną ubrano w mundury bohaterów z Westerplatte i Wizny, pilnowanie granicy stało się heroiczną walką z hordami najeźdźców. Szczytem tej polityki „przez idiotów dla idiotów” była konferencja ministra Kamińskiego i ministra Błaszczaka, perwersyjnie powielana przez media partyjne z tzw. telewizją „kurską” na czele, wpadająca w ton jawnie goebbelsowskiej propagandy. Trudno nie czuć wstydu, gdy polski minister powiela brudne stereotypy o arabskich „kozojebcach”, przebić to może jedynie powrót do opowieści o Żydach przerabiających dzieci na macę. „Ludzie są głupi, więc to działa”, być może... ale pamiętając o skutkach nazistowskiej propagandy nie można usprawiedliwiać i relatywizować ordynarności szczucia na ludzi... Chamstwo tej nazistowskiej propagandy zostało rozbite jednym zdjęciem: fotografią dziecka. Może twarz tego dziecka rzucać na podłogę inny minister - „patriota”; nie da się jednak wmówić ogółowi, że to dziecko to nie-ludzie, tylko „emigranci”, „arabusy”, „kozojebcy”, „dżyhadyści”...

Witek uratowana, klepnięty został w Sejmie „Polski Ład” z podwyżkami podatków. Błaszczak z Kamińskim odnieśli sukces, uratowali z opałów Morawieckiego. Ale ta wygrana ma kształt „pyrrusowego zwycięstwa”, nie rozwiązuje problemów, ale je pogłębia, rozpaczliwie odracza jedynie dzień klęski. Może gdyby dziś, na fali owego „wzmożenia pseudopatriotycznego” rozwiązany zostałby parlament; przy natarczywej propagandzie, przy rozbiciu i nieudolności opozycji, PiS mógłby wygrać wybory i stworzyć z Konfederacją trwałą większość..Ten wariant nie jest jednak możliwy...Wystrzelano większość propagandowych argumentów, pozostało kurczowe trzymanie się władzy i pospieszne zżeranie jej konfitur. Za dwa lata pozostanie już tylko wypowiedzenie wojny Unii Europejskiej, by przejąć inicjatywę w tumanieniu narodu.

Policzmy na zimno efekty „zwycięstwa”. Większość w Sejmie jest już tylko tworzona „interesami”, korupcją trzyma się „swoich” i kupuje innych. Jest to słaby fundament, zwłaszcza, gdy przychodzi myśleć o przyszłości po zakończeniu kadencji. Nawet w PiS wielu jest takich, którzy wolą wyjść z Sejmu z zachowaną twarzą, a nie tylko ze srebrnikami na koncie. Egoizm podpowiada, by możliwie długo trwać przy konfiturach i czerpać z tego możliwie najwięcej; ale co potem... Powrót do prywatności pozapolitycznej może być bolesny, stanie się nikim, w dodatku otoczonym ostracyzmem towarzyskim, nie jest miłą perspektywą. Rodzi się pytanie: czy warto umierać za kariery Kamińskiego i Ziobry, czy opłaca się bronić majątku Morawieckiego czy Szumowskiego. W partii władzy idealizm to domena frajerów, Ziobro czy Kamiński także widzą na pierwszym miejscu stan swojego konta bankowego.

Ani prezentacja „Polskiego Ładu”, ani wprowadzenie stanu wyjątkowego nie przeniosło się na poprawę notowań ZjedPraw. Zatrzymano jedynie rozpad i spadek poparcia, utrzymano magiczną granicę 30%. Na jak długo? Przyszły rok może być dla rządzących trudniejszy, bo nie będzie się dało zwalić własnych błędów na „pandemie covidową” i knowania Putina z Merkel. Inflacja jest korzystna dla rządzących, ale wroga społeczeństwu. Spodziewane podwyżki energii, gazu, benzyny, a w ślad za tym żywności i podstawowych usług, najmocniej uderzą w biedniejszych. Inflacja „zjeść” może odczuwalne podwyżki emerytur wynikające ze zmian opodatkowania w „Polskim Ładzie”. Radość z podwyżki z 1100 zł na 1200 zł zniknie przy pierwszym rachunku do płacenia.

Poczucie krzywdy pogłębia wrażenie niesprawiedliwości, zderzenie „bogatego państwa”, gdzie prezes państwowej spółki zarabia krocie, z biedą szarych obywateli. Przyczynił się do tego swoim bezmyślnym wodolejstwem premier Morawiecki, gdy ogłosił: „inflacja nie jest groźna, bo płace rosną szybciej niż ceny”, po czym sam sobie i swoim kolesiom przyznał odpowiednie do tej tezy podwyżki. Bezmyślność taka, w warunkach rosnącej inflacji, musiała spowodować branżowy napór na wzrost płac. A ten „nieszczęśnik” zamiast studzić nastroje, dolewał oliwy do ognia chwaląc się mirażem 80 miliardowej nadwyżki w budżecie. Polityka „idiotów dla idiotów” nie dostrzega takich niuansów. Zawsze reakcją na inflację jest wzrost roszczeń płacowych, każda grupa zawodowa chce zarabiać przynajmniej „średnią” płace. Gdy się da policji, buntować się będą pracownicy służby zdrowia, gdy oni dostaną, wrzeć będą nauczyciele, gdy się ich zaspokoi, w kolejce po średnią stanie reszta budżetówki. Nie ma argumentów, że tym trzeba dać, innym się nie należy... Morawiecki jest zbyt młody i nadto przekonany o własnej mądrości, by znać cenę tłumienia inflacji poniesioną przez wszystkich w 1990 r. W przyszłym roku czekać go może konieczność powtórki z Balcerowicza: albo trudne decyzje, albo inflacja dwucyfrowa rujnująca normalność.

„Bogate państwo” biednych obywateli musi dowodzić swoją skuteczność. Co z tego, że rząd udowodni zdolność przekopania Mierzei Wiślanej, skoro po uroczystym oddaniu inwestycji nie będzie znał odpowiedzi: po co to zrobił. Wzrost podatku na NFZ prowokuje pytania, czy dostaniemy w zamian lepsze usługi zdrowotne, czy zmniejszą się kolejki do specjalistów, czy racjonalniejsze będzie zarządzanie szpitalami, większa dostępność do lekarzy rodzinnych itd.; czy może dalej płacić będziemy coraz więcej na służbę zdrowia, a leczyć się musimy prywatnie lub umierać „przed terminem”. Podobne pytania zrodzą się po podwyżkach cen energii: czy są one pochodną czynników zewnętrznych, w tym „narzuconej” polityki klimatycznej, czy też ceną płaconą za utrzymanie państwowych monopolistów. Rząd sprawia wrażenie zakochanego w socjalizmie; wierzący, że dobro gospodarki wymaga upaństwowienia wszystkiego i podwyższania opodatkowania wszystkich prywatnych dochodów, tak by pozbawić ludzi oszczędności. Wtedy obywatel stanie się „szczęśliwym niewolnikiem” uzależnionym od dobrego serca władzy...Nie wiem jednak, czy ta koncepcja odpowiada PiS-owskiemu elektoratowi, zwłaszcza tym nie należącym do grona „nomenklaturowych” prezesów i „uszczęśliwiaczy” ludzkości. Z pewnością nie jest to droga do rozwoju kraju.

Stan wyjątkowy i sposób traktowania uchodźców doprowadzić może do utraty przez PiS bezwarunkowego poparcia Kościoła. PiS nie jest już w stanie ukryć własnej arogancji w traktowaniu istotnych dla wierzących problemów moralnych. Mam wrażenie, że w swoim stosunku do Kościoła działacze PiS kierują się mądrością ludową „za pieniądze ksiądz się modli, za pieniądze człek się podli”, więc jak płacą, to wymagają wsparcia z ambony. Kościół jednak to nie tylko pan Rydzyk, są także ludzie ideowi pokroju Terlikowskiego, którzy nie zniosą na dłuższy dystans świadomości, że działacze „katolickiej” partii bezceremonialnie łamią wszystkie przykazania boskie, bardziej wierząc w Prezesa niż w Pana Boga. W nadgranicznym Michałowie na Podlasiu mieszka klasyczny PiS-wski elektorat, tacy prawie idealni Polacy-Katolicy. I właśnie tacy Polacy-Katolicy pierwsi zaprotestowali widząc przemoc stosowaną wobec dzieci, przemoc prowadząca do pozbawiania ich prawa do życia. Może i są księża modlący się za pieniądze, ale żaden prawdziwy katolik nie może godzić się z nazistowskim szczuciem na ludzi, z cynizmem Kamińskiego odgrzebującego przesądy o „kozojebcach”.

Mówienie o sukcesie stanu wyjątkowego oddala świadomość dalszych skutków. Kamiński, Ziobro i reszta tej czeredy, wprowadzając kolejne formy inwigilacji zwykłych obywateli, zwykli powtarzać: „uczciwy nie ma się czego obawiać”. Formy stanu wyjątkowego służą nad granicą temu, by nikt, a zwłaszcza media, nie patrzył na ręce przedstawicielom władzy. A przecież „uczciwy nie ma się czego obawiać”; czyżby więc władza tam nie była uczciwa... Głoszona teza o wojnie „hybrydowej”, o świadomym stosowaniu przez Łukaszenkę uchodźców jako „broni” przeciw Polsce, nie jest wsparta żadnymi dowodami: to słowa przeciw słowom. Polskie służby specjalne zawiodły, nie znaleziono żadnego dowodu na rzeczywisty związek Łukaszenki z przemytem ludzi. Nie znaleziono nawet dowodów, by komukolwiek przedstawić zarzut z art 264 ust 3 KK (przewidującym karę do 8 lat więzienia za organizację przemytu ludzi); tym samym nie było podstaw by wystawić europejski nakaz aresztowania dla winnych tego procederu. Nie oznacza to, że takowych winnych nie ma, ani, że administracja Łukaszenki nie jest w to angażowana; po prostu nieudolne nasze służby nie znalazły „twardych” dowodów. Po owej konferencji z „kozojebcami” wiarygodność ministra Kamińskiego jest taka sama jak białoruskiego dyktatora.

W interesie Polski jest odbudowa wiarygodności, w imię tego ważna jest obecność na granicy mediów, pilnie obserwujących sytuację, przekazujących obiektywną informację. Niedawno, chcąc podbudować autorytet Polski, pan prezydent Duda gawędził na forum ONZ o inwazji uchodźców na naszą granicę. Mówił o tym w Nowym Jorku, gdzie mieszkańcy od kilkunastu lat świadomi są „szturmu” kilkuset tysięcy uchodźców na granicę Stanów z Meksykiem; mówił m.in. do reprezentantów Grecji, Włoch, Hiszpanii, znających nieporównywalnie lepiej problem naporu migrantów; mówił do przedstawicieli Turcji, Tajlandii, Jordanii, wielu krajów afrykańskich i azjatyckich, o których problemach z migrantami, z uciekinierami przed wojną, głodem i dyktaturą, nie wiemy i wiedzieć nie chcemy. Zdaniem Dudy tylko nasz problem jest najważniejszy. Nasz, być może, jest wyjątkowy, ale pod innym względem niż myśli (o ile myśli) prezydent; jesteśmy jedynym normalnym krajem „atakowanym” przez migrantów, który blokuje informację o tym, co dzieje się na granicy. Nie ma takiej blokady ani na wyspie Lesbos, ani w okolicach hiszpańskiej Ceuty, ani na granicy Macedonii Północnej. Widać uczciwi nie mają się czego bać...

Sam stan wyjątkowy niczego nie rozwiązuje. W odpowiedzi na polskie działania Łukaszenko wprowadził prawo odrzucające zasadę readmisji, czyli możliwość odsyłania uchodźców do kraju z którego przybyli. Umowa o readmisji z Białorusią obowiązywała od 1993 r., na jej podstawie polskie władze mogły, po przejściu procedur oceniających wiarygodność wniosku o azyl, odsyłać nielegalnych migrantów do Grodna czy Brześcia. Teraz już się tak nie da; pozostało pozaprawne „przepychanie” przez granicę. Czy mamy pomysł jak rozwiązać ten problem ? Są dwie możliwości. Pierwsze: przykładem mogą być państwa bałtyckie – Litwa i Łotwa – odwołanie się do solidarności UE, doprowadzenie do wspólnego nacisku krajów unijnych w celu uregulowania problemu i zablokowania przestępczego procederu przemytu nieszczęsnych migrantów przez unijne granice. Wymaga to ścisłej współpracy z Komisją Europejską, z jej agendą Frontex-em (którego siedziba mieści się w Warszawie), a także dopuszczenie niezależnej kontroli nad działaniami na granicy. Takie rozwiązanie godzi w „dumę” Kamińskiego i spółki. Więc pozostaje inne: ciche dogadanie się z Łukaszenką, kapitulacja wobec jego żądań, zawarcie swoistego paktu Ribbentrop-Mołotow w naszym, prowincjonalnym wymiarze. Hipokryzja naszych „dyktatorków” zniesie takie upokorzenie; dla nich upokarzająca jest tylko „okupacja brukselska”.

Nie ma takiego świństwa jakiego nie jest gotowa popełnić władza kurczowo trzymająca się swych stołków i konfitur. Jesteśmy zakładnikami ludzi, obawiających się odpowiedzialności za popełnione grzechy i przestępstwa. Być może prezentowana przez nich arogancja przekona większość, że nie o Polskę tu chodzi, nie o dobro ogółu mieszkańców, lecz o prywatne tyłki przyzwyczajone do miękkich siedzeń i prawa s...a na wszystko. W tym nadzieja, że polityka „idiotów dla idiotów” straci swą skuteczność.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa