Socjalizm to kosztowny eksperyment

Przy stacjach benzynowych Orlenu ustawić wypada tablice informacyjne: w 2011 r. cena baryłki ropy wynosiła 115 dolarów, cena litra benzyny 5 zł; w 2021 r. cena baryłki 85 dol., cena benzyny 6 zł. Byłaby to taka delikatna sugestia, że socjalizm jest dla wszystkich (bo cena benzyny wpływa na wzrost kosztów produkcji większości wyrobów) kosztownym eksperymentem.

Socjalizm rozumiany, nie w sensie anachronicznej idei wyznawanej przez sekty typu „Razem”, ale jako wiara w system, w którym państwo staje się coraz bogatsze, obywatel coraz biedniejszy. W przypadku Orlenu socjalizm działał tak samo w 2011 jak i w 2021 r. W cenie benzyny płacimy: akcyza 26 %, opłata paliwowa 3%, VAT 19% koszt zakupu z rafinerii 48%, marża 4%; w cenie oleju napędowego: akcyza 20%, opłata paliwowa 6%, VAT 19%, zakup z rafinerii 51%, marża 6%. Różnica w cenie benzyny i oleju wynosi ok 10 gr (PB95 ok 6 zł, ON 5,9 zł); na oleju ciut więcej zarabia ORLEN, na benzynie Skarb Państwa. Możemy być dumni, postrzegać owe 6 zł. jako nasz patriotyczny wkład w potęgę Państwa i jego przedsiębiorstwa ORLEN-u.

Pocieszyć się możemy wizją budowy przez Państwo Muru Białowieskiego oraz wynikami finansowymi spółki zarządzanej przez pana Obajtka. W zeszłym roku wynik operacyjny ORLEN-u, tzw EBITDA, wyniósł 12,1 mld zł, zysk netto 3,4 mld. W pierwszym półroczu 2021 r, uzyskano zysk operacyjny 2.2 mld. zł, przychód spółki wyniósł 29,4 mld zł, co stanowi wzrost o 73% w stosunku do I półrocza 2020 r. Wzrost światowych cen ropy naftowej i osłabienie kursu złotego wobec dolara i euro to tylko część przyczyn dotykającej nas drożyzny. Niebagatelną rolę, odczuwalną w portfelach, ma tu przeświadczenie, że dobro ORLEN-u jest tożsame z dobrem Polski. Wstrętne, kapitalistyczne, zagraniczne, koncerny handlowe, typu Lidl, „Biedronka”, łupią skórę konsumentów zadowalając się marżą 2-3%; marża na stacjach „narodowych” nie może być mniejsza niż 4% (PB95) i 6% (ON), bo brakłoby na nagrody dla Prezesa i odpisy na Polską Fundację Narodową.

„ORLEN” to przynajmniej przyjaźnie przejrzysty zbójnik, rabujący nas dla dobra państwa. Jak ktoś się uprze, może zbojkotować imperium Obajtka i zasilać podatkami Skarb Państwa za pośrednictwem BP albo nawet Łukoilu. Gorzej, gdy mierzyć się musimy z najwredniejszą formą drożyzny – wzrostem cen energii elektrycznej. Tu nie ma jak uciec przed dyktatem wielkiego, państwowego oligopolu; nawet - tak zwany – prosument (produkujący energię z OZE na własne potrzeby) skazany jest na nierównościowy stosunek: musi sprzedać własną energię monopoliście, a następnie ją odkupić, stosując się do narzuconych warunków).

Ceny energii dla indywidualnych odbiorców są regulowane; najgorsze więc przed nami, oligopol chce zgody URE na podniesienie cen o 35-45%. Na giełdzie, gdzie energię kupują podmioty komercyjne, w ciągu roku, między majem 2020 r a majem 2021 r. ceny energii wzrosły o 73 %. Nie jest to miłe, zważywszy, że oficjalny wskaźnik inflacji oscyluje w granicach 6% i mniej więcej o tyle wzrosły średnie zarobki. Można sobie wyobrazić prostą i czytelną tabliczkę informacyjna na stacjach benzynowych, z której wiadomo ile nas łupi bezpośrednio państwa, a ile państwowy twór gospodarczy. Gorzej z takową informacją o cenach energii; jesteśmy jako odbiorcy zasypywani masą informacji które pojąć mogą jedynie wytrawni księgowi. W cenie benzyny udział podatków wynosi 50%, w cenie energii elektrycznej 35%. Cena energii wpływa na wszystkie inne ceny, wiemy, że wysokość podatków pośrednich wpływa na drożyznę.

Dlatego chytry minister finansów nigdy nie zgodzi się na ich obniżenie, nawet jeśli zna teorię o krzywej Laffera. Benzyna kole w oczy, zwłaszcza notabli przyzwyczajonych do błyszczenia swoimi limuzynami; dlatego będąc w opozycji pan Kaczyński wymachiwał kanistrem wzywając do obniżenia akcyzy. W sprawie akcyzy na energię, przeciwnie, panuje zgodna cisza. Faktem jest, że ten obyczaj łupienia konsumentów rozwinął się w całej UE; średnie opodatkowanie wynosi w krajach Wspólnoty 31%. Najwięcej płacą Niemcy i Duńczycy – ok 50- 60%; ale kraje na dorobku raczej starają się ową średnią zaniżyć: Czesi płacą 18%, Węgrzy 21%, Estonia 26. Mniej od Polaków płacą także bogatsi Brytyjczycy 24%, Francuzi 31%, Belgowie 30%. Polska, także dzięki temu podatkowi, utrzymuje w UE pozycję lidera, przy porównaniu cen energii do wysokości średnich dochodów mieszkańców.

Niemcy i Duńczycy płacą w cenie energii najwyższy podatek, ale jest to w tych krach świadomie podjęty koszt przechodzenia na tzw „czystą energię”. W efekcie dzięki konsekwentnej polityce klimatycznej, oba państwa redukują wyraźnie inne koszty, w tym opłaty za emisję CO2. A jest to coraz bardziej odczuwalny ciężar: cena kupna zgody na emisję 1 tony CO2, wynosiła rok temu ok 20 euro, obecnie przekroczyła 50 euro. Właśnie wzrostem tych opłat, a co zatem idzie, polityką klimatyczną UE, tłumaczy się naszym konsumentom drakońskie podwyżki cen. Rzecz jednak nie jest tak prosta jak się wydaje. Po pierwsze: ten mechanizm opłat miał wymuszać zmniejszenie emisji, wszystkie kraje UE, w tym Polska, miały czas by wprowadzać zmiany. Nasz oligopol – PGE, ENEA, Tauron, ZEK PAK, Energa – w 2019 r. emitował 104 mln t. CO2; w końcu roku 2020 r. wielkość emisji zmniejszono do 96 mln ton. Największe zmniejszenie emisji CO2 nastąpiło w ZEK PAK, należącej do prywatnego właściciela – Zygmunta Solorza. Pozostałe, państwowe koncerny, okazały się odporne na bodźce ekonomiczne związane z polityką unijną. I nic dziwnego...

Wbrew propagandzie uprawianej przez PiS i jemu podobnych patriotów większość wpływów z opłat za emisję CO2 nie jest transferowanych za granicę, by tam służyć „lewackiej ideologii”. Polska jako państwo dostała uprawnienia „darmowej” emisji, w wysokości ok 120 mln ton i dochód ze sprzedaży tych uprawnień wpływa bezpośrednio do budżetu państwa. W 2020 r przy cenach za emisję rzędu 20-30 euro za tonę, uzyskano 12,1 mld zł, w tym roku dzięki wzrostowi opłat szacuje się dochód 20-25 mld zł. Rząd zatem korzysta z ukrytego podatku płaconego przez konsumentów. Im bardziej „antyklimatyczna”, „węglowa” gospodarka energetyczna, tym wpływy do kasy państwa wyższe. Oligopol państwowy służy skutecznie przyrzucaniu kosztów „węglowego” podatku na konsumentów.

Wzrost opłat za emisję CO2 nie wpłynął na wyniki finansowe państwowych przedsiębiorstw energetycznych. PGE, nasz największy energo-gigant, producent 32,9 TWh w zdecydowanej większości z węgla (kopalnie Bełchatów i Turoszów), uzyskał za 2020 r zysk operacyjny EBITDA 5,2 mld zł, w I kw. 2021 r. zysk ten wyniósł 2,2 mld zł (25% wyższy niż w I kw 2020 r.). Gdyby ktoś nie wiedział na czym się u nas robi pieniądze, to dodajmy – największy udział w tworzeniu tego zysku w I kwartale 2021 r. były przychody – 670 mln zł - z tzw „rynku mocy” (wynagrodzenie za gotowość do pracy). Tauron w I kwartale miał przychody 6,4 mld zł, zysk EBITDA 1,7 mld zł (80% więcej niż po I kw. 2020 r). ENEA, przychody w I kw. 2021 r. 5 mld zł, zysk 923 mln zł. Podkreślmy fakt, że mimo obciążenia państwowych spółek wyższymi opłatami za emisję CO2, mimo utrzymania na niskim poziomie cen „regulowanych” dla indywidualnych odbiorców, zyski owego państwowego monopolu energetycznego nie zmniejszyły się. Państwo staje się coraz bogatsze, ludzie coraz biedniejsi...czyli jest tak, jak w socjalizmie być powinno.

Bogacenie się państwa, być może, napełnia nas patriotyczną dumą. Młodsze pokolenie nie doświadczyło na własnej skórze powiązania złego systemu gospodarczego z własną biedą. Za Gierka ogół społeczeństwa też czuł dumę z budowy Huty Katowice, trasy warszawskiej i Portu Północnego. Założenie było dobre, bierzemy kredyty, budujemy fabryki, spłacamy sprzedając produkty z tych fabryk. Skończyło się, jak zawsze....Ogół społeczeństwa mógł się oburzać – nikt nas o zdanie nie pytał, dlaczego dziś mamy płacić długi pana Gierka. Cóż, bywa; nikt się też o nic nikogo nie będzie pytał, gdy przyjdzie nam płacić za długi pana Morawieckiego.

W normalnym państwie, opartym na szacunku dla własności prywatnej i wolności obywateli, naczelnym zadaniem administracji państwa, było tworzenie warunków, by każdy obywatel mógł się wzbogacić. Im bogatsi mieszkańcy, tym większe wpływy podatkowe, tym lepsze życie wszystkich. Socjalizm odwrócił tą zasadę, tworząc państwo pazerne, uznając bogacenie ludzi za formę zubażania państwa, a własność prywatną za rodzaj „kradzieży” tzw „dobra wspólnego”, czyli państwowego. Płacimy ukryty „podatek inflacyjny”, dumni, że mamy narodową złotówkę i narodowego prezesa NBP. Płacimy podatki „energetyczne”w zamian otrzymując dumę z „narodowych czeboli” i ich światłych sterników. Trudno jednak najeść się dumą narodową, gdy nieudany eksperyment socjalistyczny doprowadzi nas do nędzy.

Może i o to chodzi, bo klient bidny jest mniej awanturujący.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa