Jak zdrówko pilota?

W kraju, gdzie wszystko ma działać na rozkaz, trzeba pilnie wsłuchiwać się w objawienia rządzących polityków. Enuncjacje ich oddają obraz rzeczywistości, odpowiadający marzeniom jak ma być, a tym samym ujawniają ich zamiary.

Z tych powodów próbowałem doszukać się sensu w słowotoku pana Jarosława Kaczyńskiego, zaprezentowanego 15 listopada w Polskim Radiu. Data prezentacji, zbliżona do 11.11. wskazywała na programową wartość tej rozmowy z tzw. Najważniejszą Osobą w Państwie.

Pytanie dziennikarza dotyczyło trzech największych zagrożeń dla Polski. Zacytujmy odpowiedzi:
Pierwsze, najważniejsze, zagrożenie: Na pewno działanie wewnątrz Polski bardzo dużej grupy, i grupy wpływowej, która za nic ma polskie interesy. To jest bardzo poważne zagrożenie. Ono już jest, ale to się może jeszcze nasilać. Drugie:Z całą pewną zagrożeniem, z którym trzeba walczyć i będzie się walczyć, jest inflacja./../ Inflacja, jeśli się jej jakoś nie opanuje, może bardzo, ale to bardzo zagrozić gospodarce, co za tym idzie – zaszkodzić po prostu Polakom, polskim rodzinom, polskim gospodarstwom domowym. Trzecie: Ja bym jednak traktował tę kolejną falę pandemii jako poważne zagrożenie, bo to już są dzisiaj naprawdę duże rozmiary, chociaż wiem, że dzisiaj wielu Polaków się tym nie przejmuje, a poza tym, gdzie gwarancja, że nie będzie piątej fali, że to nie jest coś, co tylko nam, tylko ludziom na globie całym nie będzie towarzyszyło długo.

Oczywiście, są to tylko wyrwane fragmenty wypowiedzi dla radia, nie może być więc to przemyślany i składny tekst, precyzujący o co chodzi. Z drugiej strony od polityka decydującego o naszych, podstawowych sprawach, wymagać należy takowej precyzji w każdej formie tekstu i wypowiedzi. Tymczasem konia z rzędem, albo koniaka ze szklanką, dać należy komuś, kto na język polski przetłumaczy sens słów o zagrożenia inflacją lub pandemią. Czy inflacja jest groźna sama w sobie, czy tylko ta nieopanowana ? Jaka jest jej przyczyna ? Czy jest jakiś pomysł „opanowania”? Fraza o zagrożeniu pandemią sprawia wrażenie, jakby autor nie był już w stanie opanować myśli, leciały one jak wróbelki w różne strony świata. Jeśli taki popis dałby zwykły celebryta, nawet taki z ław parlamentu, to nie ma sprawy, nie takie dźwięki uszy słuchały. Ale gdy ta niezborność myślenia ujawnia się u Najważniejszej Osoby w Państwie: robi się niebezpiecznie.

Ludzie znający historię mają poważne problemy, gdy nakaz moralny podtrzymywania Mitu zderza się z realnymi faktami. Dyskretnie napomyka się, że jednowładca supermocarstwa atomowego Breżniew dotknięty był starczą demencją. Na naszym podwórku nie ma odważnego, który podjąłby temat zdrowia psychicznego Józefa Piłsudskiego w ostatnich latach życia. Z licznych zapisków, wspomnień, pamiętników tworzonych przez najbliższe otoczenia Marszałka wynika obraz niepokojący. Przykład Piłsudskiego, jeśli pozbawimy się autocenzury i hipokryzji, może być dla nas bardzo istotny. Polityka zagraniczna i obronna przed wybuchem II wojny światowej, robiona była przez rządzącą sanację na podstawie „domniemywania” woli Marszałka. Wola ta, rzadko była artykułowana wyraźnie: przychodził na posiedzenie rządu pan Józef Beck czy gen. Rydz-Śmigły i mówił, że po audiencji „w cztery oczy” z „samym” Komendantem, zrozumiał, iż trzeba zrobić to i to; a rząd odpowiadał: „tak jest”.

Chciałbym się mylić, ale być może tak i obecnie wygląda rządzenie Polską. Przychodzi pan Błaszczak na posiedzenie rządu; mówi, że z rozmowy z Naczelnikiem – Prezesem domniemywa, że trzeba zrobić to i to; a premier i wszyscy ministrowie odpowiadają: tak jest. Za herezję uznaje się dziś obciążanie Piłsudskiego odpowiedzialnością za brak przygotowania II Rzeczpospolitej do wojny. Odpowiedzialność to Beck, Rydz-Śmigły, Mościcki, Sławoj-Składkowski, ale z pewnością nie nasz geniusz, Ojciec Niepodległości... Być może podobnie będą mówić w przyszłości; odpowiedzialność z obecne „błędy i wypaczenia” to Morawiecki, Duda, Błaszczak, Ziobro, ale nie genialny Prezes, który „konstytucyjnie” za nic nie odpowiada.

Taki jednoosobowy, dyskrecjonalny, system rządzenia, jest ze swej istoty obarczony ryzykiem błędów. „Dyktator” dysponuje informacjami dostarczanymi i odcedzanymi przez dwór, nie wie jak wygląda rzeczywistości, zna tylko jej obraz namalowany przez pośredników. Dwór starannie go chroni przed osobami krytycznie oceniającymi jego działania; wpada zatem w pułapkę „lizusostwa”: każdy jego pomysł aprobowany jest przez chór zachwyconych adoratorów. Sprawny dwór umiejętnie potrafi manipulować wodzem, podsuwając mu rozwiązania, przedstawiane jako twórcze rozwinięcie jego, niewyartykułowanych, jeszcze myśli.

Z czasem „dyktator” staje się więc „zacną mumią”; każdy go słucha, nikt go nie rozumie; służy zatem jako swoiste „alibi” prywatnych polityk prowadzonych przez ambitnych dworaków. Jeśli taki „dyktator” rządzi korporacją biznesową, to problem reguluje rynek; cena akcji bezlitośnie obnaża jakość zarządzania, udziałowcy albo pozbywają się takowego wodza, albo godzą się na upadłość. W przypadku państwa niebezpieczeństwo jest znacznie większe. „Dyktator”, który utracił zdolność rozumienia rzeczywistości staje się bezpośrednim zagrożeniem życia, zdrowia i majątku obywateli. A gdy do tego dojdzie niestabilność psychiczna; kto odważy się dyktatorowi-wariatowi powiedzieć, że zwariował...

Wróćmy do wypowiedzi pana Kaczyńskiego dla radia. Co jest wg Prezesa największym zagrożeniem dla Polski: Na pewno działanie wewnątrz Polski bardzo dużej grupy, i grupy wpływowej, która za nic ma polskie interesy. To jest bardzo poważne zagrożenie. Ono już jest, ale to się może jeszcze nasilać.

Można to odczytać tylko w ten sposób: pan Kaczyński utożsamia się z państwem, zatem tylko on może prowadzić politykę zgodnie z „polskim interesem”. Obraz jest czarno-biały; jest dobro uosabiane przez Kaczyńskiego i zło – czyli knowania krytyków. Wszelkie działania Kaczyńskiego i jego podopiecznych (rządu lub partii) są więc z definicji słuszne, bo motywowane dobrem Polski. Wszelkie głosy krytyczne to objaw istnienia ukrytej, silnej, wpływowej grupy, realizującej „cudze”, a na pewno nie polskie, interesy. Za tą potężną grupą stoi Merkel, Putin, Biden, rząd samotnie (z małą pomocą Orbana) bronić się musi przed niecnymi i skrytymi atakami. Jest gorzej niż we wrześniu 1939 r.; wtedy mieliśmy tylko sojusz niemiecko-sowiecki przeciw nam, liczyć mogliśmy na wsparcie Wlk. Brytanii, Francji i USA. Jednak pomimo tak ogromnej dysproporcji sił, Polska rządzona przez PiS, odnosi sukcesy. Ukryte, wrogie siły, widząc to starają się coraz bardziej szkodzić.

Ta diagnoza rzeczywistości przypomina słynną tezę Stalina: „w miarę postępu w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. To podobieństwo powinno wywoływać dreszczyk strachu u Morawieckiego, Ziobry, Kamińskiego czy Błaszczaka, mogą oni stać się współczesnymi odpowiednikami Bucharina, Zinowiewa, Jeżowa...Cóż, nie mam powodu wzruszać się tragedią rozstrzelanych na rozkaz Stalina „bolszewików”, nie będę też płakać, gdy w odstawkę pójdą „PiS-mani”, zdemaskowani jako „ukryci wrogowie”, „szpiedzy Tuska”, „zdrajcy sprawy narodowej” i „agenci międzynarodowej finansiery”. Ale zamiana Bucharina-Morawieckiego na Suskiego-Kosygina czy Jeżowa-Kamińskiego na Wąsika-Berię, raczej nie zapewnia mi poczucia bezpieczeństwa.

Dewiacja wyrażona w słowach Kaczyńskiego wyraźnie nam mówi o jego stosunku do wartości demokratycznych czy do indywidualnych praw obywatelskich. Toczy się wojna wewnętrzna z „ukrytym” i silnym wrogiem; na wojnie nie ma wyborów, trzeba poświecić indywidualną wolność w imię wielkiej sprawy – Dobra Polski. „Wróg wewnętrzny” jest wspierany przez „wrogów zewnętrznych”, korzysta perfidnie z narzuconych z zewnątrz ograniczeń; nie można więc go po prostu rozstrzelać, zamknąć do więzienia, czy – przynajmniej – zakazać „darcia gęby”.

Owe ograniczenia zewnętrzne powodują, że co jakiś czas trzeba robić głosowanie, ukazujące, że władza ma poparcie „suwerena” - ludowego elektoratu. Walka z wrogiem wewnętrznym musi więc być prowadzona „mądrze a chytrze”. Pewnym jest jednak, ze względu na potęgę wroga, że w walkę tą muszą zostać zaangażowane wszelkie zasoby i instytucji państwa. Nie ma neutralności, gdzie brzmi szczęk miecza: policja, straż pożarna, GUS czy KRUS, prokuratura i sądy, państwowa stocznia, kopalnia czy elektrownia, wszystko to musi się stać częścią zwartej armii atakującej wroga na wielu frontach. Zagrożenie jest tak wielkie, że każdy obywatel stanąć musi w szeregach; jeśli się zawaha, wybierze neutralność, albo – co najgorsze – zwabi go lep wrogiej propagandy; uznany być musi „zdrajcą Ojczyzny”.

Szanowny Czytelniku! Ja nie konfabuluję, nie bawię się w opisywanie fikcji, jak tylko tłumaczę na język polski, jakie konsekwencje wynikają z myśli wyrażonych przez Pierwszą Osobę w Państwie. Jeśli kto świadomie i na trzeźwo za największe zagrożenie Polski uznaje istnienie „wroga wewnętrznego” - to czego tu nie rozumieć. Najgorsze jest, że On w To Wierzy.

Polityka to gra pozorów, wie o tym bardzo dobrze cały PiS-wski dwór. Dla nich kreowanie wroga to element skutecznego pi-jaru, aktywizowania emocji elektoratu itd. Do deklarowanych tzw. „wartości” odnoszą się jak gierkowscy ZSMP-owcy do dzieł Lenina: cytować trzeba, ale najważniejsze, by się kasa zgadzała. Jeśli Papież wierzy w Boga, to w Watykanie są wypracowane metody okiełznania lidera, tak by jego wiara nie przeszkadzała interesom Kościoła. Być może dwór PiS-u pracuje nad podobnymi metodami.

Przypomnijmy jeden incydent. Gdy kobiety wyszły na ulicę w ramach „Strajku kobiet” pan Kaczyński, jako lider partii (zapominając, że był jednocześnie wicepremierem od bezpieczeństwa) wezwał aktyw do „obrony Kościoła”, a więc do przemocy wobec manifestantek. Na szczęście ten dęty apel, wygłaszany z biało-czerwonym tłem, został przez aktyw zlekceważony. Nie powtórzono marca 1968 r., nie poszaleli partyjni z gazrurkami, nie było linczu na „niecnym wrogu Wiary i Ojczyzny”. Jeżeli więc pan Kaczyński wierzy w swoją manichejszczyznę, wypatruje „ukrytego wroga” i dąży do bezwzględnej z nim walki, to cała nasza nadzieja w cynizmie partyjnych karierowiczów.

Żaden Morawiecki czy Błaszczak nie zaryzykuje więzienia lub utraty majątku, tylko po to by spełnić szalone wymysły Prezesa. Dwór zastosuje umiejętną mimikrę, potakiewicze powtarzać będą: „tak, tak, walczymy...”, może nawet puszczą w telewizji specjalnie, dla jednego widza, przygotowaną relację z tej walki; po czym cicho i spokojnie dalej będą robić swoje, czyli zbierać kasę by mieć na przetrwanie złych czasów po utracie władzy.

Na co nam przyszło? Znów musimy powtarzać stare hasło: „lepszy złodziej niż bandyta”.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa