Dyktat znachorów

Za wcześnie jest na oceny; możemy dziś tylko, siedząc w domach w „namordnikach”, oglądać wieści przez telewizor, powstrzymując się od opiniowania, by nam przez maskę oczka nie zaparowały. Nie wiemy w jakim państwie najskuteczniej poradzono sobie z koronowirusem, nie wiemy nawet, czy groźba pandemii była realna czy wirtualna. Nie oglądamy świata, zmuszeni do izolacji, lecz przyjmujemy o nim opinie namaszczonych mędrców.

Zagrożenie wyostrza różnice między krajami dojrzałej demokracji i państwami dopiero dojrzewającymi do wolności. W Niemczech pani kanclerz Angela Merkel prawie codziennie cierpliwie wyjaśniała, tłumaczyła, przekonywała, odpowiadała na wszelkie pytania. Pomocą służyli jej fachowcy z Urzędu Zdrowia Publicznego, z Instytutu Kocha, z instytucji funkcjonujących od wielu, wielu lat, posiadających niekwestionowany autorytet oparty na rzeczywistym dorobku.

W Szwecji rolę nadrzędnego autorytetu przejął Urząd Zdrowia Publicznego, rząd wypełnia jego wskazania. Pracownicy Urzędu  od kilkudziesięciu lat zajmowali się badaniami dotyczącymi różnych epidemii: od afrykańskiego eboli po chińską ptasią grypę; zatem w opinii Szwedów wiedzą co robić...

Polska okazałą się krajem na innym etapie rozwoju cywilizacyjnego. U nas dominuje tradycjonalizm: zamiast perswazji przemoc, zamiast dialogu dyktat, zamiast wskazań zakazy i nakazy, zamiast autorytetu fachowców siła „nieomylnej” władzy politycznej. Zamiłowanie do historycznych rekonstrukcji gna nas w powtórki błędów przeszłości. Zapomniano lekcji historii: tam gdzie silniejsza dyktatura tam słabsze było państwo. „Silna” władza sanacji doprowadziła do „katastrofy wrześniowej”; silne dyktatury Stalina, Hitlera, Mussoliniego doprowadziły do klęsk za które bardzo wysoka cenę zapłacił naród rosyjski, niemiecki i włoski. Jeżeli się nie chce o tym pamiętać, to koszt tego będzie gorzkim lekarstwem na amnezję.

Anachroniczny model władzy dyktatorskiej czujnie strzeże swego monopolu w dostępie do informacji; monopolu w zakresie inicjatywy oraz w zakresie działań. Polityka polskiej „grupy trzymającej władzę” w czasie koronowirusowym jest klinicznym przykładem tego anachronizmu.

Monopol informacji

Po dwóch miesiącach od pojawianie się w Polsce pierwszego zarażonego koronawirusem błądzimy nadal we mgle. Nie wiemy ile osób jest rzeczywiście zarażonych, w związku z tym nie wiemy jaka jest rzeczywista śmiertelność tej choroby; tym bardziej nie wiemy, czy zagrożenie zarażaniem wzrasta czy maleje. Szamanizm współczesny dysponuje dziś nowoczesną aparaturą, dzięki której produkować można różne wykresy ilustrujące według potrzeb, czy „krzywa zarażeń” się spłaszcza, czy wzrasta... Ale nawet szaman powinien umieć wytłumaczyć podstawy swoich przypuszczeń. Zarażonego rozpoznajemy za pomocą testów; zatem nie testowany chory ucieka nam ze statystyk. Testów robimy zbyt mało, zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami europejskimi; co gorsze polityka „testowania” świadomie prowadzi do zakłócenia obrazu. Chcąc mieć bliski rzeczywistości obraz statystyczny, potrzebne są badania na reprezentatywnej grupie (dobranej według demograficznych cech badanej społeczności: wieku, płci, materialnych warunków bytowania itd.), inaczej obraz zostanie skrzywiony; jeśli połowa testów robiona jest na Śląsku wśród górników, to w efekcie uzyskujemy obraz „polskiego Wuhan”, bez gwarancji czy jest to prawdziwe odzwierciedlenie rzeczywistości. Ponieważ tylko testy zlecane przez służby zależne od Ministerstwa Zdrowia uznaje się za wiarygodne, tym samym ministerstwo nie tylko dąży do monopolu informacyjnego, ale dodatkowo tą informacją steruje.

Przypomnijmy sobie z lekcji historii: większość dyktatur upadło, gdy z etapu utrzymania monopolu informacyjnego nieuchronnie zeszło na poziom samooszukiwania. Gdy brakuje niezależnych źródeł informacji, gdy brakuje niezależnych analityków, zaczynamy tańczyć w krainie fikcji. Ile silnych podmiotów gospodarczych zbankrutowało, gdy obawiano się niepokojenia prezesów złymi wieściami; ile wojen przegrano przez blokadę informacji innych, niż oczekiwanych przez dowództwo. W dawnych, dawnych czasach, szaman musiał mieć monopol informacyjny, bo dzięki temu uchodził za wszechwiedzącego, a to dawało mu legitymację rządzenia. Świat przerobił już wystarczającą ilość nieszczęsnych doświadczeń z szamanizmem, by wiedzieć, że monopol informacyjny jest prostą droga do trumny.

Monopol inicjatywy

Ci którzy uważają, że wiedzą wszystko, są także przeświadczeni, że wszystko potrafią zrobić lepiej. Życie brutalnie weryfikuje to przeświadczenie. Czas takich nieomylnych generałów w biznesie dawno się skończył i to, najczęściej, bankructwami; nieomylni dyktatorzy państw pasują już tylko do „gabinetu figur woskowych”; nawet wojsko nie wierzy „charyzmie i intuicji urodzonych zwycięzców”, woli kierować się radami fachowców.

Tak się złożyło, że pierwszą decyzja obecnego Ministra Zdrowia Ł. Szumowskiego było „zamrożenie” projektu ustawy o utworzeniu Urzędu Zdrowia Publicznego. Projekt był autorstwa poprzednika Konstantego Radziwiłła, wprowadzał rozwiązania stosowane od lat w Niemczech, Szwecji, w wielu innych państwach; nawiązywał także do polskich dobrych tradycji. Powód tworzenia takiej instytucji wydaje się oczywisty; stan zdrowotny społeczeństwa zależny jest nie tylko od dostępności i jakości usług lekarskich; ale – przede wszystkim – od warunków w jakich żyjemy i stylu naszego życia. Jednym z celów stawianych przed Urzędem Zdrowia Publicznego jest tworzenie warunków ograniczających niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Nawet laik bowiem zauważyć tu marnotrawne rozproszenie. Inne instytucje zajmują się szczepieniami ochronnymi, inne ochrona przed zatruciem żywnością; istnieją „na papierze” jakieś programy walki z HIV, ale brak jest podobnych do przeciwdziałania żółtaczce; uczeń w szkole musi wiedzieć jak wygląda i rozmnaża się bakteria, ale nie wie, że trzeba myć ręce przed jedzeniem. Brak także instytucji patrzącej w przyszłość. Globalne ocieplenie zmienia warunki przyrodnicze; COVID-19 nie jest pierwszy, nie jest ostatnim i nie jest najgroźniejszym wytworem tych zmian; konieczne są stałe badania, poznawanie różnych doświadczeń, rozwijanie wiedzy. Szwedzcy naukowcy jeździli do Afryki walczyć z ebolą, nie tylko po to by pomagać biednym; lecz by się uczyć jak chronić własną społeczność przed nowymi zagrożeniami. „Nasza chata” zawsze z kraja; nie łączymy niskiego poziomu wydatków na naukę z bezpieczeństwem naszego życia.

Polityk jest zakładnikiem różnych lobby. Nie jest dziwne, że Szumowski zamroził projekt tworzenia Urzędu Zdrowia Publicznego, nie jest także dziwne chroniczne niedoinwestowanie służb zapobieganie epidemią, naukowcy z Państwowego Instytutu Higieny nie mieli środków by chociaż uczestniczyć w międzynarodowej wymianie informacji; pensję „liniowych” służb Sanepidu były utrzymywane na tak żenująco niskim poziomie, że instytucje nie stać było na fachowców. Nie powinno dziwić, że w obliczu zagrożenia, które można było przewidzieć, byliśmy pod względem intelektualnym i organizacyjnym zupełnie nieprzygotowani. To nie jest dziwne, grzechy Szumowskiego nie są tu większe niż szeregu ich poprzedników. Dziwić i szokować może jednak zamknięcie się ministra w przeświadczeniu o „wszystko-lepiej-wiedzy”.

Minister niewątpliwie jest dobrym kardiologiem, ma nawet tytuł naukowy profesora w tej specjalizacji. Czy jednak znakomity kardiolog zna się na składaniu złamanych nóg, czy bezkrytycznie przyjęlibyśmy opinię profesora kardiologa w sprawie leczenia depresji psychicznej ? Na jakiej podstawie zatem wierzymy, że profesor kardiologii zna się na przeciwdziałaniu epidemii ? Pech, a raczej system nomenklaturowego doboru kadr, spowodował, że i Główny Inspektor Sanitarny – chirurg i specjalista od zarządzania – też nie ma wiedzy o epidemiach. Co w takiej sytuacji robi zwykły człowiek: sięga po doradę fachowców... Im trudniejsza sytuacja, tym bardziej dba o podparciem autorytetów znawców. Powołuje gremia doradcze, spędza godziny na dyskusji ze specami, nie zawęża, lecz rozszerza perspektywy, rozpatruje szereg możliwości działań by wybrać optymalne; a gdy wybrał pozwala fachowcom monitorować skuteczność, wpływać realnie na korygowanie lub zmianę przyjętego kursu. Inne są zachowania społeczne, gdy decyzja ministra wsparta jest autorytetem znawców; perswazja ma większą siłę niż przymus.

Minister Szumowski, od marca, od czasu wprowadzenia tzw stanu zagrożenia epidemiologicznego, nie przedstawił żadnej opinii, nie podał do opinii publicznej żadnego nazwiska doradzającego mu eksperta, nie odwołał się do głosów autorytetów naukowych. Udaje, że sam wszystko wie lepiej. Przypomina w tym szamana, podejmującego decyzję na podstawie znaków w fusach kawy. Nie on jeden. Ten sam styl cechuje politykę całego rządu. Jest śmieszne, gdyby nie było tragiczne, forsowanie w Sejmie ustaw nazywanych „tarczami” w formie wyłącznie takiej jak napisano na Radzie Ministrów. Słuszne poprawki wskazane przez opozycję lub Senat (np. w „pierwszej tarczy” o umorzeniu ZUS dla przedsiębiorstw dotkniętych zakazem prowadzenia działalności gospodarczej, w „ostatniej tarczy” o konieczności podniesienia zasiłków dla bezrobotnych) są odrzucane, by następnie wrócić jako „inicjatywa rządu”. Świadomie odrzucona została droga negocjowania optymalnych rozwiązań w drodze dialogu społecznego. Zamknięto się na głosy samorządowców, na opinie naukowców, na uwagi doświadczonych praktyków gospodarczych. W każdej z dziedzin podlegających władzy rządu przyjęto zasadę, że minister wszystko wie lepiej, a premier wie lepiej od ministra. Mamy zatem Rząd Nieomylnych Wszystkowiedzących Szamanów, czyli gładką autostradę do katastrofy. Przy okazji zdeklasowany został tzw Prezydent RP Andrzej Duda. Nie przyszło mu do głowy wykorzystać do konsultowania działań powołaną przez siebie Narodową Radę Rozwoju, nie wykorzystał możliwości zwoływania Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W sprawach, określanych  jako ważne dla bezpieczeństwa, pan prezydent Andrzej Duda przyjął rolę pokornego suplikanta, liczącego, że w zamian ciała rzeczywiście rządzące wspomogą jego kampanie wyborczą.

Monopol działań

Trzecią cechą anachronicznej dyktatury jest dążenie do posiadania monopolu na działanie. Znów tu muszę odwołać  się do przykładów reakcji zwykłych ludzi. Jest w każdym społeczeństwie zakorzeniony instynkt solidarności: gdy grozi naszej wsi powódź ruszamy bez rozkazu by umacniać wały, gdy płonie sąsiedni dom biegniemy z pomocą, gdy widzimy rannego w wypadku staramy się go ratować. Wobec każdego zagrożenia na mocy tego instynktu staramy się reagować pozytywnie. Widzimy jak to działa w „czasach koronowirusa”; spontaniczne akcje szycia maseczek, dostarczanie pożywienia lekarzom i pielęgniarkom, opieka nad zamkniętymi w domu osobami starszymi i niepełnosprawnymi; obserwujemy wielki wybuch społecznych inicjatyw. W normalnym państwie takie zjawisko traktowane byłoby jako wielka wartość, jako dowód rzeczywistej siły państwa; rządzące elity angażowałyby się w podsycanie tego płomyka solidarności. W anachronicznej dyktaturze każda spontaniczna, nie kontrolowana, inicjatywa społeczna jest czymś – dla rządzących – niebezpiecznym. Nie wypada karać za owe społeczne odruchy solidarności, stosowana jest zatem metoda zniechęcania przez deprecjacje. Rząd anachronicznej dyktatury stara się udowodnić, że robi to samo co społecznicy, za to więcej i lepiej, więc ich trud nie jest nikomu potrzebny.

W marcu po ogłoszeniu tzw stanu epidemii szereg ludzi, organizacji przedsiębiorstw spontanicznie rzuciło się do szycia „maseczek antywirusowych”. Najpierw Minister Zdrowia zadrwił publicznie, twierdząc, że takie maski nikogo nie chronią. Potem rząd za bajońskie sumy wynajął „dla pokazuchy” wielkiego antonowa i przywiózł maski z Chin. Co pokazała ta „pokazucha”? Odczytać ją można w jeden sposób: uwaga społecznicy, wasza praca jest g...o warta, bo zamiast korzystać z jej owoców, możemy kupić ten towar od Chińczyków... Po wprowadzeniu zakazu prowadzenia działalności gospodarczej wielu restauratorów zaczęło społecznie i za darmo dożywiać „walczący z koronawirusem” personel placówek służby zdrowia. Do dziś nieznana jest interpretacja Ministra Finansów, czy restauratorzy z tytułu przekazanego „za darmo” jedzenia nie będą musieli płacić VAT naliczony od tzw „rynkowej” wartości darowizny. I tak, krok po kroku... Nie zdarzyło się by wystąpił publicznie Prezydent RP, tak jak i nie zdarzyło się by Premier publicznie, by ktoś z najwyższych władz naszego Jaśnie Państwa, podziękował tysiącom dobrych ludzi za ich aktywność. Przeciwnie Prezydent, Premier, inne władze Jaśnie Państwa, deprecjonują wartość trudu społecznego, podkreślając, że „tylko JA, tylko MY władza walczymy z koronawirusem”.

Ten egotyzm rządzących uderza także w podstawy solidarności międzynarodowej. Jest to żałosne, bo gdy pandemia zagraża wielu krajom, logika nakazuje ściślejszą współpracę. Tymczasem mamy erupcję samodurstwa narodowego, chełpienie się, że świat patrzy z zazdrością na nasze sukcesy, nieukrywaną schadenfreude z nieszczęść Włochów, Hiszpanów czy Francuzów, satysfakcję, że UE się „nie sprawdziła”. Gdyby nie to, że czynią tak ludzie nazywający siebie polskimi ministrami, można by przypuścić, że mamy do czynienia z pracownikami chińskiej lub rosyjskiej propagandy.

Bezkarność monopolisty

Zagrożenie wydobywa z ludzi zarówno dobre jak i złe cechy. Tak było zawsze, zawsze też piętnowano szczególnie przypadki „bogacenia się na nieszczęściu”. Władze w reakcji na oczekiwania społeczne surowo karały paskarzy i innych speców od wykorzystywania cudzych nieszczęść. Na tej fali nasz rząd też wielokrotnie grozi sankcjami prywatnym aferzystom. Stanu moralnego społeczeństwa nie da się wymusić batem i groźbami, ważniejszy bywa dobry przykład; dlatego istotne jest zadbanie, by ludzie związani z władzą nie kradli, nie oszukiwali, nie robili mętnych interesów. Bohater legionowy, płk Żymierski, splamił się przed wojną zakupem „lewych” masek p-gaz; został nie tylko skazany na wysoką karę więzienia; opinia publiczna dorobiła mu także świński ryj do twarzy. Na tle takich oczekiwań społecznych żałośnie wygląda, że już w pierwszej ustawie tzw „tarczy” władza zagwarantowała sobie bezkarność za przestępstwa tłumaczone „walką z koronawirusem”; a więc zapewnienie bezkarności  współczesnym Żymierskich i im podobnych „rządowo-partyjnych” paskarzy i macherów... Od ludzi oczekuje się poświeceń, od ludzi oczekuje się darmowej pracy społecznej, a jednocześnie tym ludziom pluje się w twarz, czyniąc z nich „naiwnych głupców”, nie potrafiących konkurować z „zaradnymi”, „koncesjonowanymi przez rząd” biznesmenami.

Sępy żywią się padliną, anachroniczna dyktatura żywi się strachem ludzi. Strach upodla, niszczy więzi solidarności, czyni jednostkę samotną i bezbronną, skazaną na „opiekę nadzorcy”. Bardzo łatwo posiłkując się strachem narzucić normalnemu społeczeństwu  rygor wzajemnej kontroli. Holocaust nie byłby możliwy, gdyby nie wmówiono Niemcom, że Żydzi to nosiciele zarazków tyfusu. Nie jest trudno wmówić ludziom nienawiść do innych ludzi, przedstawionych jako nosiciele śmiercionośnych zarazków. Nie jest trudno okłamać ludzi wmawiając, że jak dobrowolnie oddadzą swoją wolność, zyskają w zamian bezpieczeństwo. Wiemy jednak, że to kłamstwo, że oddawszy wolność nie zyskujemy nic.

Solidarne społeczeństwo troszczy się o słabszych i chorych. Anachroniczna dyktatura zamiast troski wybiera wojnę. Czy można zabić wirusy strzelając do nich z armaty ? Pewnie tak, tylko straty uboczne takiego działania będą wielokrotnie wyższe niż zyski; zginą ludzie, zniszczone będą domy. W anachronicznej dyktaturze owe straty uboczne nie mają wartości. Anachroniczna dyktatura za straty uboczne nie odpowiada, jej celem jest odniesienie zwycięstwa za wszelką cenę. Władza pokazała swoją siłę, strzeliła z armaty, wirus zginął lub się przestraszył; „odnieśliśmy zwycięstwo”. Ale czy o taki sukces nam chodziło, czy takie zwycięstwo nie jest gorsze od przegranej...

Nie bójmy się zedrzeć namordnika z twarzy, nie bójmy się stanąć ramię w ramię z innymi ludźmi, nie bójmy się powiedzieć: nie... Nie bójmy się bronić wolności, bo tylko wolność i solidarność zapewni nam bezpieczeństwo.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa