PO brał, PiS dał, czyli zamki z piasku

Papier jest cierpliwym tworzywem, przyjmuje co dają, konserwując na swój sposób rzeczywistość. Potem ludzie złośliwi, tacy jak ja, bawić się mogą przypominając zapomniane słowa. Któż bowiem, pisał:

„Niewątpliwie najlepiej sprawdziła się samorządność na poziomie gmin. Kompetencje samorządu na tym szczeblu odnoszą się do najbardziej podstawowych potrzeb obywateli. Dzisiaj głównym problemem, z jakim borykają się gminy, jest niedobór środków finansowych na realizację powierzonych im zadań. Parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości przy każdej okazji związanej z pracami legislacyjnymi i budżetowi zabiegali o wsparcie finansowe dla jednostek samorządu terytorialnego, w tym gmin, ale koalicja PO-PSL konsekwentnie ignorowała nasze postulaty. Odrzuciła postulat istotnego zwiększenia subwencji oświatowej, odrzuciła nawet w pełni uzasadniony i oczywisty wniosek o ustanowienie jako obowiązującej zasady, że jednostki samorządu na zlecane im zadania państwowe, wykonywane dotychczas przez administrację rządową, nie mogą otrzymywać mniejszych kwot niż przeznaczano na te zadania w dotychczasowym układzie kompetencyjnym/../.”

Dodano do tego nawet deklarację przywrócenia funkcji „Pełnomocnika Rządu do Spraw Samorządu Terytorialnego. Jest to uzasadnione potrzebą zinstytucjonalizowania relacji między rządem a jednostkami samorządu terytorialnego i ich reprezentacją, prowadzenia systematycznych prac nad optymalizacją podziału zadań i kompetencji oraz ich finansowania, a także usprawnienia wykonywania kompetencji kontrolnych w stosunku do organów samorządowych przez premiera i wojewodów/.../.”

Tak brzmiał Program Wyborczy PiS uchwalony w 2014 r. Bliższa mi ciału koszula, dlatego gdy słyszę kolejne deklarację posła Szymona Giżyńskiego o przyszłej reaktywacji Województwa Częstochowskiego, to się pytam: a co z samorządami. Czytam wzniosłe słowa posła: „– Ta święta chorągiew, święta żagiew i święta pochodnia (czyli walka o województwo – przyp. red.) nie została nam wydarta” / Gazeta Wyborcza 1.07.2019,. artykuł Doroty Steinhagen „PiS. To przez totalna opozycję województwa wciąż nie ma. Ale wygramy”/. Przypominam sobie inne obietnice:

„Przywrócimy rzeczywisty wymiar idei profesjonalnej, apolitycznej kadry urzędniczej. Członkowie korpusu służby cywilnej będą korzystać z ochrony i wsparcia, ale nie będą bezkarni w przypadku złego wykonywania obowiązków bądź naruszenia obowiązujących standardów. Pod rządami Prawa i Sprawiedliwości niekompetencja, naruszanie prawa, lekceważenie obywateli lub podwładnych,prywata i kolesiostwo nie będą tolerowane, a wobec osób odpowiedzialnych będą wyciągane konsekwencje służbowe. W celu wyeliminowania sytuacji konfliktu interesów, czyli szkodliwego łączenia funkcji publicznych z określoną działalnością prywatną, doprowadzimy do ustawowego zdefiniowania tego pojęcia i precyzyjnego uregulowania sposobu eliminowania tego zjawiska. Każdy urzędnik lub inny funkcjonariusz sfery publicznej musi dokładnie wiedzieć, w jakich okolicznościach występuje niedopuszczalny prawnie konflikt interesów, muszą też obowiązywać jednoznaczne reguły zapobiegania mu oraz sankcje karne i służbowe w wypadku dopuszczenia do takiego konfliktu. Powrócimy do koncepcji państwowego zasobu kadrowego, z którego rekrutować się będą kandydaci do wyższych stanowisk w administracji/../.”

Może, choć tego nie zauważyłem ziściła się zapowiedź: Tworzenie prawa nie może być ekspresowym, interwencyjnym reagowaniem na bieżące zdarzenia. Nie może dochodzić do znanych z ostatnich lat sytuacji, gdy nowelizacja goni nowelizację albo nakłada się w czasie na parlamentarny proces uchwalania nowej ustawy dotyczącej tej samej materii/.../. W szczególności całkowicie wyeliminujemy możliwość odrzucania obywatelskich projektów ustaw w pierwszym czytaniu, z której zwykła skwapliwie korzystać większość sejmowa tworzona przez PO-PSL, w czym wyraża się jej brak szacunku dla demokracji. Zwiększymy też znaczenie instytucji wysłuchania publicznego jako rękojmi jawności procesu ustawodawczego i jego otwarcia na opinie obywateli/../.

A może jeszcze taki kawałek: Ewidentnym błędem koalicji PO-PSL było przekonanie, że podwyższenie stawek VAT do 23%, 15% i 8% spowoduje dodatkowe wpływy do budżetu i pomoże w zmniejszeniu dziury budżetowej (będącej zresztą skutkiem błędnej polityki finansowej ekipy rządzącej po 2007 roku). Podwyżka stawek VAT przyniosła odwrotny skutek – dochody zaczęły dramatycznie spadać, co wymusiło nowelizację budżetu państwa na rok 2013. Aby zapewnić wzrost dochodów budżetowych, trzeba powrócić do niższych stawek VAT. Posunięcie to z jednej strony zmniejszy obciążenia podatkowe obywateli, szczególnie osób uzyskujących przeciętne dochody, a z drugiej strony przyczyni się do uczciwego rejestrowania obrotów. Wprowadzimy również mechanizm częściowego zwrotu VAT w niektórych przypadkach. Prawo zwrotu połowy naliczonego (według stawki 22%) podatku uzyska finalny odbiorca usług remontowo-budowlanych, po przedstawieniu urzędowi skarbowemu odpowiednich faktur. Będzie to sprzyjać wystawianiu faktur i odprowadzaniu wykazanego w nich podatku, a tym samym ograniczy szarą strefę. Podobne rozwiązanie będzie obowiązywać w przypadku zakupu ubranek dziecięcych/.../.

Umożliwimy jednorazową amortyzację wydatków inwestycyjnych – odpisywanie ich od podstawy opodatkowania w roku poniesienia. W przypadku wydatków na badania naukowe i rozwój podatnik będzie mógł obniżyć podstawę opodatkowania o kwotę tych wydatków w podwójnej wysokości w momencie opatentowania lub wdrożenia wynalazku. Z myślą o zachęcaniu do inwestowania oszczędności w rozwój polskiej gospodarki i rynku pracy wprowadzimy trzecią stawkę w podatku PIT – 39% od dochodów powyżej 300 tys. zł rocznie, przy czym podatnik inwestujący, tworzący nowe miejsca pracy, będzie mógł uniknąć tej stawki, odliczając kwotę wydatków inwestycyjnych od podstawy opodatkowania. Podatników osiągających najniższe dochody należy wspierać za pomocą systemu podatkowego. Będziemy podwyższać kwotę wolną od podatku, co roku o jedną dziesiątą, tak długo aż dochód zwolniony nie osiągnie poziomu minimum egzystencji. Oznacza to podwojenie kwoty wolnej z 3091 zł rocznie do ok 6000 zł rocznie/../.

Dosyć. Bo Rzecznik Praw Obywatelskich oskarży mnie o znęcanie się nad ludźmi trzymającymi władzę. W realność programu wyborczych nie wierzą ani ich autorzy, ani czytelnicy. PiS opanował dobrze mechanizm nowoczesnej demagogii; poprzez regularne badania opinii publicznej wie jakich obietnic w danym czasie ludzie oczekują; realizacja, których z nich przeniesie się na wzrost poparcia. W końcu demokracja to rodzaj wojny „bez przemocy” o władzę; a na wojnie wszelkie chwyty są dopuszczalne. Program w 2014 r pisany był w kontrze do PO, chodziło o udowodnienie, że ta partia tylko brała ( za wysokie podatki), nic w zamian nie dając; tamta partia była arogancka, nepotyczna i skorumpowana, głos tamtej partii nie liczył się w świecie: chodziła tylko na „niemieckim pasku”. My, czyli PiS, będziemy zupełnie inni. Modne jest słowo narracja; zatem narracja narzucona przez PiS była tak przekonująca, że PO zmuszone było bronić się w narożniku: chcieliśmy dawać, ale nie mieliśmy pieniędzy, wcale nie byliśmy tacy najgorsi, PiS jest taki sam, itp.

Co do tego „taki sam”, trudno się nie zgodzić. Każda władza demoralizuje, w każdej partii władzy ujawniają się przypadki nepotyzmu, korupcji, żerowania na majątku publicznym; koryto zawsze przyciąga żarłoczne muchy. Niedotrzymywanie obietnic także jest cechą nierozłączną wszystkich partii (a przynajmniej tych, które rządziły Polską przez ostatnich 30 lat); czasem to wynikało z sytuacji obiektywnie usprawiedliwionych, czasem ze swoistego rachunku opłacalności. Śmiem jednak twierdzić, że w wielu wypadkach gorszą rzeczą jest realizacja zapowiedzi wyborczych, niż świadome oszukanie elektoratu. Tzw reforma oświatowa była zapowiedziana w programie PiS; a co gorsza – wprowadzona w życie...

Nie da się także wywodzić, że cały program PiS jest szkodliwy dla Polski i jej mieszkańców. Nawet nazywana „totalną” opozycja tego nie powie, przeciwnie deklaruje asekuracyjnie wolę utrzymania programów „rozdawniczych”, typu 500+. Rzeczywista szkodliwość znajduje się w ukryciu, została wklepana w głowy, przy przerażonym braku reakcji ze strony ludzi trzeźwiej myślących. Wyrazem tej szkodliwości są powtarzane słowa: „państwo nie zadziałało...”. W aferze amberowej, reprywatyzacyjnej, w sprawie kolejek do lekarza, bezpieczeństwa w szkołach, „hejtu” internetowego, braku wody w rzekach i chłodu w miastach; prawie każde niepokojące zjawisko społeczne komentowane jest uwagami o niedziałaniu państwa. PiS, jak każda partia demagogiczna, płynie na tym nastroju, powtarza slogany o silnym państwie, dostosowuje zmiany w prawie do  oczekiwań publiki, ostentacyjnie pręży muskułu.

„Państwo działające” staje się pułapką znaczeniową; oznacza bowiem nieograniczoną omnipotencję umożliwiającą wkraczanie wszędzie tam, gdzie głos „populi” widzi potrzebę. Taką nieograniczoną bywała władza tyranów i królów w monarchii absolutnej; ta nieograniczoność była jednocześnie największą słabością wszelkiej tyranii. Dlaczego słabością? Z trzech, przynajmniej, powodów.

Po pierwsze: nie ma „taniego” państwa silnego. Omnipotencja, rozszerzające kompetencje wymaga rozrostu aparatu państwa, jeśli robimy to niskim kosztem, oszczędzając na płacach, wyposażeniu i warunkach pracy urzędników, to zamiast silnego państwa mamy biurokratyczny niedowład. Siła państwa jest siłą instytucjonalną, jak budować autorytet instytucji, jeśli zatrudnionym płaci się mniej niż robotnikom niewykwalifikowanym, z pogardą mówiąc o roszczeniach „budżetówki”.

Po drugie: nieograniczoność kompetencji tworzy niedosyt interwencji. Jeśli państwo „okazując siłę i wrażliwość” zajmuje się stołówkami szkolnymi, dostarczaniem jabłek dzieciom, fundowaniem kawy seniorom itp. sprawami, które powinny być wyłącznie problemem lokalnej wspólnoty; to w efekcie rośnie oczekiwanie by państwo załatwiało inne duperelności. Chodnik zajęty samochodami: „państwo nie działa”; młodzież pluje w tramwaju: „państwo nie działa”; bydle znieważyło kobietę: „państwo nie działa”... Życie to ciąg różnych problemów, które trzeba rozwiązywać; zazwyczaj najskuteczniejsza w tym jest pomoc najbliższej wspólnoty. Ta logika pomocniczości jest jednak sprzeczna z sugestywnym przekazem o „dobrym carze”. Powielane to jest masowo w postaci reportaży interwencyjnych, powieści i filmów, anegdot itp.: na dole niemożność i korupcja biurokratyczna, chora rodzina, nietolerancyjny ciemnogród sąsiedzki; na szczęście przybywa anioł z centrum; cudownie, szybko i skutecznie rozwiązuje problemy. Ten przekaz buduje nieufność wobec najbliższej wspólnoty, ale nie ma gwarancji szybkiej, skutecznej i sprawiedliwej interwencji z centrum. Rośnie zatem niedosyt.

Po trzecie: najgorszym zjawiskiem jest tworzenie klimatu biernego klientyzmu. Zazwyczaj większość problemów społecznych rozwiązuje się sama, dzięki wpojonej w ludzi zasadzie odpowiedzialności. Ludzie nie kradną, nie oszukują, przestrzegają prawa; bo tak dyktuje im sumienie. Ludzie odczuwają odpowiedzialność za siebie, gotowi są ciężko pracować by zarobić na chleb i ciasteczka dla dzieci. Ta odpowiedzialność jest fundamentem rozwoju społecznego. Każdego jednak można zdemoralizować wmawiając, że odpowiedzialność nie jest cechą jednostki, ale państwa. W każdym przypadku można uzasadnić, że coś się ludziom „należy”, że „czy się stoi czy się leży 500+ się należy”. Ta demoralizacja zabija wolę działań, z aktywnej jednostki tworzy biernego klienta. Klientyzm niszczy także inny fundament ładu społecznego. Ludzie zazwyczaj chcą pracować dobrze, intuicja podpowiada, że jakość ich pracy oddaje ich wartość. Chcą by ta dobra praca była doceniana. Marazm koncernów zaczyna się, gdy przystaje się liczyć jakość pracy, ważniejszy staje się dostęp do ucha przełożonych. Zanika kreatywność, gdy celem pracownika jest przystosowanie się do oczekiwań szefostwa. To co jest widoczne w firmach komercyjnych, dotyczy też instytucji państwa. Biurokratyczny marazm, ta ogólna niemożność decyzyjna, to efekt melanżu złego prawa z zabijaniem wartości pracy urzędniczej.

To są owe trzy cechy powodujące utopijność mrzonek w omnipotencję państwa. Najbardziej widoczne jest to, gdy państwo ma ambicje być aktywne w gospodarce. Czytamy zatem w programie PiS z 2014 r:
Jeżeli chcemy skracać dystans dzielący Polskę od najbardziej rozwiniętych państw Unii Europejskiej, to nasza gospodarka w okresie najbliższych 15–20 lat musi się rozwijać średnio w tempie o 2–3 proc. wyższym niż gospodarki tych krajów. Takie tempo wzrostu PKB można uzyskać tylko przy bardzo wysokim udziale inwestycji w PKB, zarówno publicznych, jak i prywatnych (przy pozytywnym oddziaływaniu na PKB dwóch pozostałych czynników, tj. konsumpcji i eksportu netto), a także pod warunkiem zagwarantowania odpowiedniego poziomu efektywności gospodarczej oraz inwestowania w sektory wykorzystujące wiedzę/../ dokonamy sanacji finansów publicznych. Ten cel jest ważny z powodów nie tylko ekonomicznych, ale również społecznych. Nie akceptujemy chronicznego i powiększającego się zadłużenia państwa i jego różnych instytucji/../.

Są to rzeczy oczywiste i słuszne. By je zrealizować program, a w ślad za nim tzw „plan Morawieckiego”, miał doprowadzić, przez aktywność państwa, do wzrostu i właściwego ukierunkowania inwestycji publicznych i prywatnych. Program mówił o bilionie złotych w perspektywie 5-6 lat; plan i kolejne dokumenty o wzrośnie wskaźnika udziału wydatków inwestycyjnych w PKB do 25%. Sęk w tym, że pozostało to pustą deklaracją. Udział wydatków inwestycyjnych w PKB wynosił w 2015 r. 20%, w kolejnych latach jedynie 16-17%. W okresie najlepszej od lat koniunktury gospodarczej, wskaźnik wydatków inwestycyjnych jest na poziomie z okresu kryzysowego 2008-2010.  Sąsiednie kraje: Czechy, Węgry, Słowacja itp. legitymują się wskaźnikiem powyżej 20%. W tych wydatkach udział inwestycji w sektor innowacyjny nie przekracza u nas 7%; średnia unijna to 21%. Nie zagrały także inne fanfary programowe:

Drugim zasobem rozwojowym o charakterze administracyjnym jest efektywny zarząd i nadzór właścicielski nad majątkiem państwowym. Z jednej strony chodzi o maksymalne wykorzystanie potencjału spółek Skarbu Państwa, a z drugiej strony – o eliminowanie zjawisk patologicznych, takich jak korupcja, nepotyzm i czerpanie prywatnych korzyści z majątku państwowego./../ Z myślą przede wszystkim o sektorze MŚP wprowadzimy wielorakie ułatwienia dostępu do kapitału, poprawimy otoczenie prawno-administracyjne (likwidacja barier), a także będziemy tworzyć warunki sprzyjające poprawie otoczenia biznesowego oraz zwiększeniu udziału tego sektora w publicznych przetargach./../

Jest to istotne, bo bez uwolnienia sfery komercyjnej przedsiębiorczości, zwiększenie i ukierunkowanie przez państwo wydatków inwestycyjnych oznaczałoby zwiększenie, podobne jak w czasach Gierka, marnotrawstwa gospodarczych zasobów Polski. Marnotrawstwa wynikającego bynajmniej nie ze źle zdefiniowanych celów ogólnych, nie z powodu słabości PiS-owskiej kadry z „awansu społecznego”, nie z egoizmu, nepotyzmu i korupcji, ale z ogólnych prawideł słabości „omnipotentnego, silnego Państwa”. Jeżeli przyjmujemy do wiadomości fakt, że największe ryzyko marnotrawienia pieniędzy następuje wtedy, gdy cudze pieniądze wydajemy na cudze potrzeby, to zamiast rozszerzać ową strefę ryzyka należałoby ją zawęzić i poddać ścisłej kontroli. Modna jest dziś krytyka kapitalizmu, ale żaden socjalista nie wymyślił do dziś bardziej efektywnego bodźca gospodarczego rozwoju. Odpowiedzialna jednostka pracą zarabia pieniądze, oszczędza je tworząc kapitał i inwestuje go w celu pomnożenia; to jest jej podstawowy mechanizm rozwoju.

W warunkach wolności możemy podejmować różne decyzje, dobre i złe; odpowiedzialność za siebie i utrzymanie bliskich sprawia, że owe decyzje są ekonomicznie racjonalne. Dysponowanie własnością państwową nie rodzi takiej odpowiedzialności; nominowany zarządca spółki Skarbu Państwa nie musi legitymować się ekonomicznymi wynikami, lecz innymi formami przystosowania się do woli politycznych zwierzchników. Im większy zatem udział państwa w gospodarce, tym większe jest ryzyko marnotrawstwa. Do tego dodajmy niemożność kontrolną biurokracji „taniego”, „silnego Państwa”. Jeśli w instytucjach kontrolujących typu RDOŚ, PIH, Sanepid inspektorzy zarabiają po 2-3 tys zł miesięcznie, to nie tylko odczuwalny tam będzie brak dobrych fachowców, ale taki urzędnik zawsze czuć się będzie słabszą stroną od wysoko wynagradzanego urzędnika - prezesa spółki publicznej. Innym elementem aktywności gospodarczej państwa staje się utożsamienie, a w ślad za tym preferowanie, interesu państwowego przedsiębiorstwa z interesem publicznym. Dlatego państwowa energetyka w Bełchatowie może bezkarnie zatruwać środowisko, dlatego w imię domniemanego interesu kilku kopalń niszczy się rzeki zmieniając w kanały spławno-ściekowe, dlatego bezkarnie prowadzi się rabunkową gospodarkę leśną. Jeśli dodatkowo zauważamy, iż celem ukierunkowania wydatków  inwestycyjnych są takie wskazania programu:

Prawo i Sprawiedliwość przyjmuje pięć strategicznych celów polityki energetycznej, którymi są: renegocjacja skrajnie niekorzystnego dla Polski paktu klimatyczno-energetycznego, podpisanego przez premiera Tuska w 2008 roku w Brukseli; maksymalnie efektywne wykorzystywanie węgla jako podstawowego polskiego surowca energetycznego; dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych; unowocześnienie polskich elektrowni; inwestycje w nowe źródła energii/../. Doprowadzimy do odbudowy polskiego przemysłu okrętowego poprzez rewitalizację przemysłu stoczniowego – odtworzenia produkcji okrętowej w Szczecinie i Gdyni. Zostanie przyjęta ustawa regulująca funkcjonowanie zakładów budujących statki, w której będą uwzględnione cztery segmenty: obronność (odbudowa floty okrętów wojennych); modernizacja floty rybackiej; potrzeby armatorów w zakresie statków handlowych; budowa floty śródlądowej.

A do tego lotnisko centralne w Baranowie, dworzec centralno-przesiadkowy pod Olkuszem, kanał przez Mierzeję Wiślaną i budowa portu dalekomorskiego w Elblągu, budowa fabryki elektrycznych samochodów, tworzenie państwowego koncernu hotelowego itd. Taki katalog celów potwierdza, że korzystnym dla Polski było niewydanie, deklarowanego w programie PiS biliona złotych na powyższe cele. W tych planach brak jest nie tylko oszacowania opłacalności inwestycji, brak także samokrytycyzmu oceniającego zdolność realizacyjną. Państwo, które w ciągu czterech lat nie jest w stanie uporać się z remontem torów między Katowicami a Krakowem, z budową autostradowej obwodnicy Częstochowy; to samo państwo chce w cztery lata wybudować centralny port lotniczy dla 20 mln pasażerów i połączyć go szybkimi kolejami z metropoliami. Na jakiej podstawie wierzy w cuda?

Nie ma sensu licytować się z PiS, kto lepiej zbuduje omnipotentne, silne państwo. Trzeba powiedzieć: takiego tworu nie ma; państwo jest albo omnipotentne, albo silne. Omnipotencja staje się karykaturą państwa; przypomina sułtana-eunucha chorobliwie poszerzającego swój harem, chciałby wszystkie, ale żadną nie potrafi zadowolić. Powinniśmy wyraźnie określić sfery w których państwo musi działać skutecznie; inne zaś przekazać odpowiedzialności wspólnot lokalnych i indywidualnych obywateli. Wrócić do zasad nazywanych pomocniczością.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa