Rządy altruistów

Motto: Państwo tylko wtedy może liczyć na zaufanie swych obywateli, gdy jego poczynania w dziedzinie gospodarczej będą wzorowe i nie będą nastręczały przykładów nieudolności, bezplanowości, zaniedbania lub błędów (Tadeusz Bernardzikiewicz „Przerosty etatyzmu. Uwagi o gospodarce państwowej w Polsce” Warszawa 1936 r.).

Czas weryfikuje opinie. Dziś państwo nadal liczy na zaufanie swoich obywateli, mimo dostarczania masowych przykładów nieudolności, bezplanowości, zaniedbań, błędów w dziedzinie gospodarczej. Rządzący państwem nadal przekonują o swojej nieomylności, tak jak Prezes NBP Adam Glapiński o uczciwości, profesjonalizmie i patriotyzmie byłego szefa KNF Marka Ch., oskarżanego o korupcję, a eks-minister Macierewicz o anielskich cechach swego asystenta.

Coraz częstsze  oskarżenia o korupcję nie można już traktować jako „wypadków przy pracy”. Odsłania się reguła; budowanie socjalizmu, konsekwentna nacjonalizacja polskiej gospodarki, to recepta na tworzenie imperium nepotyzmu i korupcji, to grabież majątku wypracowanego przez obywateli Polski, to niszczenie szans rozwoju, a tym samym szans na lepsze życie naszych dzieci i wnuków. Budujemy socjalizm, bo kierownicy budowy tak nam zatarli komórki mózgowe, że doktrynę uważamy za prawdziwszą niż wiedzę wynikającą nawet z własnego doświadczenia.

Wyobraźmy sobie naszą reakcję po odczytaniu następujących słów. „Kierowany wrodzonym altruizmem Daniel Obajtek nie odmówił Premierowi, zgodził się przyjąć posadę Prezesa Orlenu, by w imię swych patriotycznych przekonań pochylić się nad przyszłością narodowego koncernu i ciężkim losem kierowców korzystających z produktów firmy.” Nawet najzagorzalszy zwolennik PiS widziałby w tych słowach przegięcie, hipokryzję zawstydzającą nawet profesjonalne prostytutki. Przegięciem jest mieszanie słów o altruizmie i patriotyzmie do zwykłej transakcji, w której bardzo dobrze płatną posadą wynagrodzono jakieś zasługi jakiegoś faceta wobec jakiejś partii. Kwalifikacje i doświadczenie Daniela O. nie różniło się od podobnych kwalifikacji pewnego prawnika z Częstochowy, któremu były szef KNF „załatwiał” posadę w bankach pana Solarza i pana Czarneckiego.

„Łapownictwem” nazwiemy sytuację, gdy prywatny właściciel firmy ładuje część zysku w koperty i wręcza urzędowym decydentom w podzięce za przyznaną koncesję lub ulgę podatkową. „Altruizmem” zaś określamy podobne zachowanie, gdy nominowany przez Premiera Prezes ładuje część zysku na konto fundacji wskazanej przez Premiera, finansując realizację partyjnego celu. Jaka jest różnica etyczna między jednym a drugim zachowaniem? W pierwszym właściciel prywatny „płaci” by zwiększyć zysk swojej firmy, w drugiej prezes płaci pieniędzmi firmy by kupić dobrze płatną posadę dla siebie. Czy tym się ma różnić egoizm od altruizmu? W obu wypadkach koszt takowego procederu wliczany jest w cenę produktu, konsument płaci w cenie benzyny czy energii elektrycznej za ów haracz na prywatne lub partyjne cele. Za grzeszny, niewłaściwy, a nawet będący formą kradzieży, uznajemy zysk prywatnej osoby; ale zysk państwa lub partii, uzyskany nawet kradzieżą, uznajemy za dobrodziejstwo służące ogółowi. Ten relatywizm moralny usprawiedliwiający wszelkie łotrostwo, pod warunkiem, że ponoć służy „naszemu” ogółowi, nie jest cechą dotyczącą tylko współczesnej gospodarki. Przypomnę tu klasyka, Janusza Szpotańskiego, opiewającego w eposie o towarzyszu Szmaciaku czasy gierkowskie:

Czy wiesz, że ja mam wielką wizję,
by stworzyć pcimską telewizję,
a tam, gdzie dziś się pasą owce,
zbudować PEWEX i wieżowce?
Ty myślisz: Pcim to zwykła dziura —
a ja tu zaplanuję uran
i wielki przemysł wnet powstanie!
Ja autostrady mam tu w planie
do obu Bździn i do Psiej Trawki,
a także regulację Szczawki,
siłownię-gigant, port, lotnisko,
muzea, uniwersytet — wszystko!
Ja chcę Pcim podnieść, uszczęśliwić,
ja chcę nim cały świat zadziwić!
 Lecz po cóż ja ci mówię o tym?
Czyś ty jest zdolny, ciemna maso,
co gonisz tylko za kiełbasą,
zrozumieć, co to jest patriotyzm?!

Wystarczy lekka korekta nazw geograficznych (by nie obrażać sympatycznego miasta Pcim), a całość można uznać za ideowy wykład Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju pracowicie wcielanej w życie przez Premiera Morawieckiego. Dodajmy do tego jeszcze jeden ustęp (napisany dla potrzeb ministra Ziobry):

Czy wiesz, jak przez to twoje draństwo
nasze ludowe cierpi państwo,
jak na tym gospodarka traci,
kiedy się władza mniej bogaci?
Gdy kradniesz gwóźdź lub drutu szpulę,
uszczuplasz przez to całą pulę.
A pula nie jest do kradzieży,
pula się cała nam należy,
nam — czyli państwu, Polsce właśnie,
bo my to polskie państwo jaśnie!

Brzmi to jak satyra, ale jest obrazem wynikającym z doktryny. Doktryny, która tak urzekła nas wizją, że nawet nie pytamy po co nam siłownia-gigant, autostrada do Bździn, kopalnia uranu i inne wielkie inwestycje państwowe. Nie pytamy, gdzie jest granica ekspansji państwa w sferę gospodarczą. Doświadczenie podpowiada, że prowadzenie przez gminę piekarni czy stacji benzynowej jest nieuczciwą konkurencją, jest dezorganizacją rynku, jest wymuszaniem na podatnikach by finansowali dodatkowe zarobki polityków. To widzimy, bo rzeczywistość gminna jest nam bliska i to co widać nie da się zakłamać. Powyżej poziomu lokalnego świat jest abstrakcyjny, ocena nasza kształtowana jest propagandą. Nie widzimy więc nieuczciwej konkurencji i dezorganizacji rynku, gdy państwo prowadzi sieć stacji benzynowych i rafinerię, koncern spożywczy, fabrykę butów lub samochodów. Mało tego: za sukces uważamy, gdy ta państwowa, wspierana dotacjami podatników, fabryka butów zniszczy dziesiątki, prywatnych konkurentów. Zapominamy, że każdy monopol, tak prywatny jak i państwowy, działa na szkodę konsumentów; uwolniony od konkurencji będzie produkował buty drogie, brzydkie i dziurawe, a my, zgrzytając zębami, będziemy brać, co dają.

Od czasów rzymskich starano się, dla dobra ogółu, rozdzielać dwie sfery działań państwa w gospodarce. Jest sfera imperium, gdzie rolą państwa jest bycie sprawiedliwym regulatorem, pilnującym równych szans w konkurencji na wolnym rynku, dbającym by umowy były rzeczywiście dobrowolne i dotrzymywane, by silny nie wymuszał i nie dusił słabego, by stabilny pieniądz i stabilne prawo pozwalało z wyprzedzeniem planować inwestycje, by nikt nikogo podstępem lub przemocą nie pozbawiał własności prywatnej. Potwierdza to historia: trwały wzrost gospodarczy, postęp społeczny i technologiczny, następował nie tam, gdzie dominowała własność państwowa, także nie tam, gdzie państwa nie było i obowiązywały niskie podatki, ale tam, gdzie państwo dobrze i sprawiedliwie wykonywało swoją funkcję imperium.

Druga sfera to dominium, bo kiedyś do cesarza lub króla, a obecnie do państwa należy pewien majątek, którym należy dobrze zarządzać. W państwach dobrze funkcjonujących starano się, by zarząd majątku państwowego prowadzono z równą starannością i zapobiegliwością, jak zarząd własnym majątkiem prywatnym. Rzadko się jednak udawało zrealizować tego typu postulat: inna jest motywacja gdy dba się o swoje, inna niż o cudze. W miarę rozwoju instytucji państwa dostrzegano, że w tej sferze dominium państwo prowadząc przedsiębiorstwa nie może się kierować wyłącznie takimi kryteriami jak przedsiębiorstwo prywatne. Zasadne jest, że naturalne monopole (np. zaopatrzenie miasta w wodę pitną) prowadzą podmioty uspołecznione, dbające nie tylko o zysk; celem nadrzędnym jest dostarczanie wody dobrej jakości po dobrej dla odbiorcy cenie. Nie można kierując się tylko dążeniem do zysku upowszechniać edukację, prowadzić badania naukowe, organizować transport publiczny, eksploatować sieć dróg samochodowych czy kolejowych, bo dążąc do wysokich cen i wysokiego zysku, ograniczamy dostępność tych usług, tym samym produkujemy poważne problemy społeczne i gospodarcze, za które płacić będzie podatnik. Rozsądek podpowiada, że szerzej niż „dobry zarząd” traktować należy sferę dominium, bo wskazana jest na niektórych obszarach bezpośrednia aktywność państwa.

Gdzieś jednak powinna być wyznaczona granica między uzasadnioną interwencją a gwałtem i nieuczciwą konkurencją. Państwo jest instytucją służebną, zbudowaną w określonym celu, utrzymywaną z naszych pieniędzy. Z tego względu obowiązywać powinna zasada „państwo mniej może” niż prywatny obywatel; przekłada się to na kardynalną zasadę: obywatel może robić wszystko, czego nie zabrania mu prawo, państwo wyłącznie to, na co prawo mu pozwala. W sferze gospodarczej obywatel może szeroko korzystać z wolności: produkować buty albo karabiny, sprawdzić się w pracy jako górnik lub jako kucharz, ryzykować swoje oszczędności kupując maszynę do produkcji lodów albo akcje Wólczanki. Państwo, ryzykując pieniędzmi podatnika, musi mocnymi argumentami uzasadniać przyczynę swej bezpośredniej aktywności gospodarczej. Nic nie przeszkadza, by Premier własne oszczędności wpakował w akcje kopalni węgla; ale jeśli instytucjonalną przemocą wymusza by moje, podatnika, pieniądze szły na tak ryzykowną instytucję, to mogę to uznać za bezczelne łupiestwo.

Niestety rozsądek i zasady moralne przegrywają z doktryną. Jeśli ktoś z doktrynalnego założenia uznaje, że państwo jest lepsze od obywatela, więc państwo może wszystko a obywatel nic, to nie czuje się obligowany do tłumaczenia co robi z naszymi pieniędzmi. Taki ktoś za bohaterstwo, a przynajmniej godną nagród zasługę, uznaje tych co nas skuteczniej z majątku oskubią i ostentacyjnie go przeputają. Nie jest to niecne posądzenie; to jest doktryna wcielana w praktyce w polityce rządu. Z tej doktryny bierze się gorliwość urzędników podstępem i prowokacją ścigających mechanika, który nie zapłacił 2 zł VAT-u; przy równoczesnym aprobującym milczeniu wobec cwaniaków z Polskiej Fundacji Narodowej marnotrawiącej miliony naszych złotych.

Nie jest niebezpiecznym, gdy wysoki urzędnik, chce wyłudzić łapówkę od właściciela banku. Póki dobrze funkcjonują służby wymiaru sprawiedliwości, taki szantaż będzie karany. Gorszą rzeczą jest fakt, że organ regulujący, który powinien być równie bezstronny jak sąd, jawnie pokazuje swoją stronniczość. Wpływowy członek KNF, reprezentujący w niej Prezydenta RP, kierujący Bankowym Funduszem Gwarancyjnym, nie kryje, że jego ideą jest nacjonalizacja 70% banków w Polsce. Tzw. plan Zdzisława Sokala, przeforsowanie ustawy pozwalającej za symboliczną złotówkę przejmować prywatne banki, postrzegać trzeba przez pryzmat tej doktryny. Innymi słowy „bezstronny” organ regulujący KFN ma, dla realizacji idei Sokala, tak szykanować banki prywatne, by te, doprowadzone na skraj przepaści, stały się łatwym łupem banków państwowych. Mało kto jeszcze pamięta kryzys polskich banków państwowych lat 90-tych, nie wiemy z jakim bólem, miliardami złotych, trzeba było ratować system zniszczony beztroskim rozdawaniem kredytów metodą „swoi-swoim”. Poważne jest niebezpieczeństwo, że na państwowych bankach politycy wymuszą, by nasze oszczędności lokowane zostały w nietrafionych inwestycjach państwowych. Uzupełnieniem dla KNF w procesie nacjonalizacji gospodarki może stać się prokuratura. Pan Ziobro już pracuje nad przepisami pozwalającą organom ścigania przejmować prywatne przedsiębiorstwa podejrzane o naruszenie prawa. Skomplikowane przepisy podatkowe powodują, że każdemu zdarzyć się może naruszenie prawa. Zwielokrotnia to możliwość grasowania Janosików w prokuratorskich mundurach; to co pokazał film „Układ” (rabunek prywatnej firmy przez układ prokuratury i urzędu skarbowego) upowszechni się od Sanoka po Szczecin.

Równolegle pan Morawiecki tworzy nowy fundusz, który ma poprzez wykup przedsiębiorstw prywatnych zwiększać udział państwa w gospodarce. Zwróćmy uwagę jak to działa. W tym roku państwo zakupiło fabrykę autobusów w Sanoku, kolejkę linową na Kasprowy, fabrykę pociągów „Pesa”, zamierza kupić 30% akcji fabryki autobusów „Solaris”. W żadnym z tych przykładów nie da się uzasadnić niezbędności interwencji państwa. Państwo zamiast zarabiać na górskich turystach, powinno coś zrobić ze swoimi PKS-ami, bo upadek transportu publicznego hamuje rozwój cywilizacyjny wiejskich obszarów. Państwo, zamiast marzyć o konstruowaniu elektrycznych samochodzików, powinno zadbać o linie przesyłowe, bo to żenujące,  gdy po silniejszym wietrze, przez tydzień tysiące ludzi odciętych bywa od prądu, a tym samym podstawowych wygód. Państwo zamiast nieuczciwie konkurować na rynku producentów wagonów, powinno lepiej zarządzać swoim, niesławnym koncernem PKP. Widzimy więc, że państwo zamiast skupić swoją aktywność tam gdzie jest to niezbędne i społecznie oczekiwane, bawi się w Rockefellera, sprawdzając umiejętności partyjnych nominatów w inwestowaniu naszych oszczędności. Nie wiem gdzie inwestuje swoje oszczędności pan Premier, nie sądzę jednak by był tak głupi by powierzać je jakiemuś panu Obajtkowi czy innym „biznesmenom” z nomenklatury.

Na tym tle odczytujmy tzw. „taśmy” Kaczyńskiego. To nie jest tylko cyniczny przykład oszustwa, typu: „nie zapłacę ci za twoją pracę i nic mi nie zrobisz, bo jestem ważną osobą”. To nie jest tylko naruszenie przepisów prawnych regulujących finansowanie partii i możliwość robienia biznesów przez posłów. To, przede wszystkim jawna deklaracja traktowania państwa jako prywatnego folwarku rządzącej kliki. Na tym polega socjalizm, na usprawiedliwieniu piękną ideą, przyziemnego rabunku własności wszystkich obywateli. Moje pokolenie już płaciło wysoka cenę za odbudowę kraju zniszczonego budowaniem socjalizmu. Błędy nie uczą, więc kolejne pokolenie znów będzie płacić za to samo. Taki psi los, taka karma.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

Na zdjęciu: fragment obrazu Leona Wyczółkowskiego „Stańczyk”, 1898 r.