Paraliż postępowy

Rozwijajcie się w marszu!

W gadaniach robimy pauzę.
Ciszej tam, mówcy!
Dzisiaj
ma głos
towarzysz Mauzer.

Dosyć już żyliśmy w glorii
praw, które dał Adam i Ewa:
Zajeździmy kobyłę historii! -

Lewa!
Lewa!
Lewa!
(Włodzimierz Majakowski „Lewą Marsz”)

Nie ma nic bardziej archaicznego niż posługiwanie się w opisie życia politycznego kryteriami: prawica – lewica. Ułomności intelektualne doktryny marksistowskiej zostały już wystarczająco udowodnione, by uznawać ją za rodzaj szkodliwej utopii, porównywalnej z płodami umysłu Gobineau czy H. Chamberlainea. Marksizm nie spełniał i nie spełnia podstawowych kryterium odróżniających fantazje od nauki; co najgorsze: potwierdziły to liczne doświadczenia przeprowadzane na żywym, ludzkim organizmie.

Szanować można ludzi, których światopogląd opiera się nie na rozumie, ale na wiarze; ale próby wymuszania stosowania marksistowskiej metody opisywania świata prowadzą nas wprost do jałowych dyskusji o ilości diabłów na czubku szpilki. Podział lewica-prawica wywodzi się z parlamentu z czasów krwawej francuskiej rewolucji końca XVIII w.; po prawej stronie siedzieli tradycyjni monarchiści, po lewej nowocześni zamordyści jakobini. Potem w miarę wzrostu popularności idei brodacza z Trewiru, ten podział stał się metodą odróżniania ruchów socjalistycznych od partii zachowawczych. Była to metoda dość zawodna: zwykły umysł buntuje się wobec uznawania za skrajną prawicę socjalistów narodowych, a za lewicę – socjalistów internacjonalistycznych, bo jeśli na prawo i lewo mamy socjalizm, to gdzie zmieścić ruchy ludowe, liberalizm czy monarchizm... Tak wobec przeszłości, jak i współczesności, próby opisu świata politycznego z pomocą wektora lewica-prawica, przypominają opis krajobrazu przy doktrynalnym założeniu, że świat jest płaski. Czynimy tak jednak, bo siła doktryny pęta nasz mózg, a oświata zamiast rozwijać racjonalność myślenia, wpaja w nas umiejętność powtarzania formułek. Cóż, Kolumb odkrył Amerykę nie znając nawet teorii heliocentrycznej Kopernika, przed Newtonem też dawano radę, mimo nieznajomości podstawowych praw fizycznych.

Przyjmijmy jednak rzecz, taką jaka jest: lewica czy prawica to jedynie określenia z katalogu politycznego marketingu, mające na celu zjednanie sympatii odbiorcy. To coś takiego, jak w marketingu handlowym epatowanie przymiotnikami „zdrowa” żywność, „naturalne” surowce, „innowacyjny” produkt. W taki sposób można do wspólnego worka „skrajnej prawicy” wrzucić narodowych socjalistów i libertarian, a jako skrajną lewicę uznawać zarówno etatystów jak i anarchistów. Ponieważ niektórzy przedsiębiorcy i niektórzy politycy żyją z eksploatowania bezkresnych zasobów ludzkiej głupoty, czynić będą wszystko by ten przymiot ludzkości pogłębiać. Wiedząc, że słowa kształtować mogą myślenie o rzeczywistości, narzucają, metodą powtarzalną, swoje „geocentryczne teorie” jako prawdy objawione. My zaś bezmyślnie je przyjmujemy, przenosząc na nasz opis świata, bo nie znamy innego języka. Mamy tylko problem racjonalny nie mogąc usadowić na linii lewica-prawica Putina, Mackrona, Merkel czy – w Polsce – PiS i PO. Stosujemy zatem sztuczki uzależniając etykietę od specyficznie pojmowanej „tolerancji” (będącą bardziej  „preferencją”). W ten sposób „tolerancyjni” wobec kościoła katolickiego są na prawicy, „tolerancyjni” wobec homoseksualistów na lewicy. W ten sposób na lewicy lądują brytyjscy konserwatyści...

Bliższy rzeczywistości jest inny podział: na etatystów (zwolenników dużej ingerencji państwa w sferę gospodarki i życia prywatnego człowieka) i wolnościowców-liberałów ( ograniczenie roli państwa do służebnej wobec jednostek). Podział taki nigdy nie będzie doktrynalnie „czysty”; oprócz radykalnych komunistów nikt nie jest zwolennikiem upaństwowienia wszystkiego i każdego; tak samo, prócz skrajnych libertarian, liberałowie uznają za słuszne różne przejawy aktywności państwa. W większości „starych” krajów demokratycznych programy partyjne się upodobniają; odrzucając skrajności  wyborcy wymuszają dążenie do „złotego środka”. Można zauważyć, że modele ustrojowe w krajach „starej” demokracji tworzą państwo demokracji liberalnej (podział i równoważenie władzy, konstytucyjne gwarancje wolności i własności jednostki, państwo prawa z niezawisłym sadownictwem) przy utrzymywaniu pewnej, większej lub mniejszej, interwencji państwa w sferę gospodarczą i prywatną (redystrybucyjna rola budżetu, edukacja publiczna, aktywna polityka społeczna itp.).

Doświadczenia historyczne sprawiły, że liberalny model państwa uznaje się za niepodważalny; dyskusji politycznej podlega zakres interwencji państwa. Etatyści, możemy ich także nazwać socjalistami, są zwolennikami możliwie największej interwencji, liberałowie – przeciwnie. Liberałowie, w obronie swoich wartości, muszą chronić i konserwować demokratyczno-liberalny model państwa. Etatyści wiedząc, że mechanizmy takowego państwa blokować mogą niektóre formy interwencjonizmu, akcentując „demokratyczność” osłabiają gwarancje praw do wolności i własności jednostki. Spory w tym zakresie przekraczają podziały ideologiczne. Dla liberała własność jest rzeczą świętą, przejęcie jej przez państwo może nastąpić tylko w wyjątkowych przypadkach określonych wyraźnie w ustawie. Dla etatysty ponad prawem własności jest sprawiedliwość, wyrażona lub potwierdzona demokratycznym głosowaniem. Innymi słowy jeśli dwa wilki i owca głosują nad wyborem dania obiadowego, to wynik tego głosowania dla etatysty jest sprawiedliwością, dla liberała zbrodnią. Konsekwentnie liberał nie może popierać niczego, sprzecznego z zasadą „nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe”. Nie może innym ograniczać głoszenia poglądów i postępowania w sposób rażąco niezgodnych z jego przekonaniami. Liberał, który głosi „nie ma wolności, dla wrogów wolności”, przestaje być wolnościowcem, staje się zamordystą. Etatysta, takich ograniczeń nie ma; przeciwnie wierzy w dobroczynny charakter ingerencji państwa w sferę prywatną jednostki, w tym także interwencje ograniczającą wolność słowa i narzucającą określony sposób postępowania.

Przyjąwszy, że opisany podział etatyści-wolnościowcy w miarę dobrze odzwierciedla strony politycznej dyskusji, możemy inaczej postrzegać podziały w naszym kraju. PiS, a szerzej coś co nazywa się zjednoczona prawicą z częścią środowisk partii Kukiza itp. grupkami, to obóz etatystów aktywnie realizujących doktrynę „państwo ponad obywatelem”. Ale jednocześnie ten obóz ma silnego, ideowego sojusznika w opiniotwórczych grupach określających się jako „nowa lewica”. Jest to paradoks, grupy określające się jako „radykalna opozycja wobec PiS-owskiego reżimu”, programowo chcą robić to samo co PiS, tylko antyklerykalnie i „bez Kaczora”. Sorry, antyklerykalizm i antykaczoryzm nie jest dla każdego silnym wyróżnikiem, usprawiedliwiającym wszystko inne; jeśli ktoś chce mnie okraść, to jest mi wszystko jedno czy robi to z użyciem wody święconej czy wody kolońskiej.

„Lewicowy”, a raczej marksistowski dogmatyzm, nie jest zagrożeniem dla dużych, „zawodowych” partii politycznych. Poparcie społeczne dla najsilniejszego podmiotu z owego planktonu – partii „Razem” nie przekracza 3%, a tradycje bolszewickiego radykalizmu utrudniają jednoczenie. Wiara w cudowną skuteczność projektu Biedronia, może być równie ulotna, jak podobny eksperyment z Palikotem. Twierdzenie, oparte na doktrynie z przeszłości, że „lewica” reprezentuje przyszłość, a więc przyciąga młodzież, jest silnie naciągane. Radykalizm większości młodych kieruje raczej do Kukiza, do ONR czy do Korwina-Mikke. Aktywiści „lewicowi” to zazwyczaj osoby w wieku „po-ZMP-wskim” (35+), trudno ich tłumaczyć młodzieńczą naiwnością. Szkodliwość ich nie polega więc na realnym wpływie, ale na umiejętnym „narzucaniu dyskursu”, na powtarzaniu nieweryfikowanych racjonalnie tez, głoszonych jak prawdy objawione. Duże partie, takie jak PO, SLD, Nowoczesna, przygnębione kompleksem poniesionych porażek, wydają się bezbronne wobec tych „prawd objawionych”, ulegając swoistemu szantażowi: albo pójdziecie tam, gdzie my chcemy, albo bez nas przegracie.

Anachronizm doktrynalnego marksizmu polega na powielaniu wzorów z przeszłości; nie różni się tu z podobnie anachronicznym nacjonalizmem. „Odkrywcze” perory o zagrożeniu faszyzmem, o wrednym klerze, o zbrodniczych „żołnierzach wyklętych” itd. brzmią jak wyrwane cytaty z „notatnika socjalistycznego aktywisty” wydanego kilkadziesiąt lat temu. Tak jak „prawica”, tak ta „lewica” lubi historyczne przebieranki, rekonstrukcję zapomnianych wydarzeń z przeszłości, rewolucyjne śpiewy, barwy i mundurki. Cóż, każdy ma to co lubi, traktować można owe przebieranki z pewną dozą sympatii, jako element dodający barwności życiu publicznemu. Gorzej, gdy kłamstwa powtarzane jako prawdy objawione, przynoszą – często wbrew zamiarom głoszących – trwałe szkody społeczne. Dotyczy to, w szczególności, demagogii kierowanej przeciw własności prywatnej i wolności gospodarczej.

Własność i wolność to naturalna cecha i potrzeba każdej jednostki; pozbawienie ich zmienia człowieka w „mówiące narzędzie”, czyli niewolnika. Nie da się rozdzielić własności od wolności, bo cóż to za wolność, gdy na korzystanie z każdego przedmiotu materialnego lub niematerialnego musi się uzyskać zgodę. Dążenie do powiększenia własności jest najważniejszym motywem ludzkiej pracy i kreatywności. Własność wiąże się z odpowiedzialnością, bardziej dbamy o to co nasze i ma to dla nas większą wartość, niż  dobra niczyje. Granice posiadania własności są podobne, jak granice korzystania z wolności; także i tu obowiązuje zasada „nie czyń nikomu co tobie niemiłe”. Nie można prawem własności usprawiedliwiać zadawania cierpień istotom je odczuwającym. Nie wolno wykorzystywać materialnej przewagi by kogoś innego pozbawić własności: nie zapłacić za pracę, ukraść dorobek, ograniczyć jakość życia. Zasada „nie czyń nikomu co tobie niemiłe” przenosi się na cały system regulacji prawnych chroniących własność, ale jednocześnie dopuszczających szereg ograniczeń oraz możliwości wywłaszczeń. Podatki to przykład owego legalnego wywłaszczania (zabierania własności prywatnej), kodeks drogowy czy prawo budowlane  są przykładami ograniczenia wolności w dysponowaniu ruchomością czy nieruchomością. Ponieważ własność jest owocem pracy i kreatywności (czasem wielu pokoleń ludzi) nigdy nie będzie równa dla wszystkich. I tu pojawia się problem, ciągnący się od początku świata: zderzenie prawa do własności prywatnej ze zbiorowym odczuciem sprawiedliwości. To nie tylko zawiść biednego w stosunku do bogatszego; to także racjonalne oczekiwanie, że nikt nie może mieć mniej niż mieć powinien by żyć godnie; bo prawo do życia jest dla każdego wartością najważniejszą.

Z istoty człowieczeństwa wynika także wolność, nie da się oddzielić wolności gospodarczej od innych jej przejawów. Fałszem jest twierdzenie, że wolność gospodarcza służy tylko celom materialnym, zarabianiu pieniędzy; w odróżnieniu od wolności twórczej wzbogacającej ludzkość dziełami kultury. W istocie chyba prawie nikt nie pracuje tylko dla pieniędzy: tworzy wartość którą pragnie zamienić na inną, potrzebną mu wartość. Pieniądze to tylko narzędzie ułatwiające wymianę. Jeśli przez pracę zdołamy zapewnić sobie potrzeby biologiczne, bogacimy się by zapewnić potrzeby wyższego rzędu, w tym rzeczy absolutnie nieprzeliczalne: sławę, przyjemność, miłość (dla zdobycia miłości nie tylko Wokulski z „Lalki” Prusa podjął trud pracy). Ograniczenie wolności gospodarczej jest więc ograniczeniem ogólnej cechy wolności człowieka, uniemożliwieniem mu wyboru własnej drogi do poszukiwania szczęścia.

Człowiek pozbawiony własności i wolności jest niewolnikiem, w tym sensie nie ma różnic między pierwotnym systemem opartym o niewolnictwo, a postulowanym przez „mędrca z Trewiru” systemem komunistycznym. Można jednak wmówić ludziom, że niewolnik jest istotą szczęśliwą, nie odpowiada za siebie a dobry pan zapewnia mu wszelkie potrzeby. Można twierdzić, że własność prywatna jest owocem kradzieży, a wolność – w tym wolność gospodarcza – nieudanym eksperymentem społecznym. Wszak „dobry pan” racjonalniej wykorzysta zasoby ludzkie niewolników, zna także lepiej od nich ich potrzeby i potrafi je zapewnić. Tym „dobrym panem” czyni się państwo, koniecznie państwo demokratyczne, by wilki głosowaniem mogły narzucić owcy menu obiadowe.

Brzmi to absurdalnie, ale tak jest. W tym zakresie uzupełnia się propaganda „doktrynalnych marksistów” z propagandą rządu etatystów. Doktryna wynikająca z wiary nie wymaga dowodów, propagatorzy mnożą słowa nie dbając o udowodnienie tez. Normalna gospodarka wolnorynkowa przedstawiana jest jako nieudany, ideologiczny eksperyment, powrót do normalności jaki nastąpił w 1989 r. ukazuje się jako dogmatyczną pomyłkę niszczącą kwitnący polski przemysł państwowy. Dowody dla doktrynerów są zbędne. A przecież jeśli socjalizm (etatyzm) był czymś tak pięknym, to dlaczego Polska pod wodzą Gierka zamiast stać się 10 potęgą świata, została wyśmiewanym bankrutem. Czemu ZSRR dysponując ogromnymi zasobami naturalnymi nie wyprzedził Stanów Zjednoczonych ? Balcerowicza uważa się za symbol zła; ale każdy kraj postsowiecki wybierał inne drogi reformy; czemu dziś – będąc w 1989 r na poziomie Ukrainy – wyprzedziliśmy bardziej rozwinięte kraje. Z zażenowaniem słucha się ex-premiera, panią Szydło, gdy mówi o utracie w 1989 r suwerenności gospodarczej; czy obecnego premiera obiecującego odbudowę przemysłu zniszczonego przez Balcerowicza. Ale owe dwa osobniki kłamią podle dla kariery; „lewica” czyni to samo z pobudek doktrynalnych.

Jedni napędzają drugich, przypomnijmy tu sprawę warszawskiej reprywatyzacji. W tej wściekłej kampanii nie chodzi o wyłapanie rzeczywistych przestępców, wykorzystujących zaniedbania państwa (brak ustawy reprywatyzacyjnej). Tu widać ideologiczne przekonywanie, że reprywatyzacja jest z istoty zła; a zatem dobrem była kradzież przez państwo własności prywatnej. Poparciem doktrynalnej lewicy cieszy się Komisja Jakiego, przykład jak w formie zwykłego linczu pozbawiać ludzi własności i godności. Doktrynalny charakter ma także wspierana przez „lewicę” polityka fiskalna „pis-o-etatystów”. „Odebraliśmy miliony złodziejom” - głosi premier; czy może być coś bardziej leninowsko-bolszewickiego niż uznanie za złodziei wszystkich prywatnych przedsiębiorców, bezwzględne „oskubanie ich” w imię tzw. potrzeb budżetowych. Państwo, w którym podatników traktuje się jak złodziei, których trzeba wszelkimi środkami oskubać z majątku, jest w takim sensie „państwem sprawiedliwości dziejowej” jak księstwa rosyjskie po podboju przez Czyngis Chana. Spodziewać się można, że wkrótce, przy poklasku „czarnej” i „czerwonej” gawiedzi powołana zostanie Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami Gospodarczymi, by biciem, więzieniem i grzywnami skuteczniej niszczyć „złodziei” przedsiębiorców.

Wspólny doktrynalnej „lewicy” i katolicko-narodowym etatowcom jak wiara w błogosławiony wpływ przedsiębiorstw gospodarczych na rozwój gospodarczy. Premier nie ukrywa ambicji, chce stać się drugim Gierkiem; zapomniał, nieuk, że Polsce wystarczy już goryczy po bankructwie tego pierwszego. Przedsiębiorstwo prywatne drażni, bo wypracowany zysk trafia do właścicieli; nie zwraca się uwagi na niebezpieczeństwo odwrotne: strata też obciąża kieszeń właściciela. Z istoty właściciel prywatny musi być odpowiedzialny, bo odczuwa ciężar tej odpowiedzialności; musi być kreatywny by utrzymać rozwój firmy; musi dbać o klienta i pracownika by zdobyć ich zaufanie. W przedsiębiorstwie państwowym zyski trafiają do kliki, która nim zarządza, stratami obciąża się podatnika: całe społeczeństwo. To co nazywa się pięknie „społeczne znaczenie przedsiębiorstw państwowych” sprowadza się głównie do zapewnienia „samym swoim” dobrych posad, a partiom rządzącym środków na propagandę. Rację logiczne topnieją jednak przed racjami ideologicznymi; przed propagandą grającą na nostalgii starych i głupocie młodych. Posąg Lenina cichcem wyprowadzono ze Stoczni Gdańskie; ale w rocznicę powstania „Solidarności” ogłasza się tam „leninowski” program budowania państwowej gospodarki.

PiS-o-etatystów można podejrzewać zarówno o głupotę, jak i zwyczajny cynizm. Ich aktywiści wiedzą jak „monetaryzować” ideę, wiedzą ile zarobić można na patriotyzmie i budowaniu socjalizmu. Trudniej zrozumieć „doktrynalną lewicę”. Stała się ona rodzajem sekty, skupionej na poszukiwaniu po całym świecie objawów potwierdzających słuszność teorii Guru-Marksa. Uodpornieni na wiedzę, gotowi na męczeństwo, uszlachetnieni „wielką misją”, czują wolę prowadzenia niekończących się krucjat. Nie przyjmują do wiadomości, że swój bój toczą w obronie  interesów takich indywiduum jak Kaczyński, Morawiecki, Szydło, Jaki, Rydzyk, Szyszko i temuż podobnych przedsiębiorców eksploatujących umiejętnie nieskończone zasoby polskiej głupoty.

Ale co tam, najważniejsza wiara, że się zajedzie kobyłę historii i zmieni prawa rządzące światem od czasów Adama i Ewy...Lewa, lewa, lewa...

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa