Dwie Ojczyzny

Smutny jest listopad, smutne listopadowe święta. Z miną marsa Wódz podziwia defiladę prasłowiańskich Leopardów i F-16; padają słowa krzepkie i dumne. W polszczyźnie Polska odmieniana jest na różne sposoby, patriotyzm umyty i wyprasowany, szable przy boku i krzyże świeżo wyświęcone.

Leje się z ust, ekranów, głośników, gazet, historia. Z niemym zdziwieniem słuchają o niej jej twórcy zaklęci w pomnikach. Znikły spory, znikły podziały; stoi Piłsudski obok Witosa, Daszyński przy Dmowskim, przed nimi epigoni. Nie wiadomo gdzie prawda, gdzie jej nieudolna rekonstrukcja. Po bruku spłynęły słowa poety:

W twojej ojczyźnie karki się zgina
Przed każdą władzą,
Dla zwyciężonych - wzgarda i ślina,
Gdy ich na rzeź prowadzą.
W twojej ojczyźnie, gdyś hołdy składał -
Przed obce trony.
W ojczyźnie mojej, jeśli kto padał,
To krwią zbroczony
W twojej ojczyźnie do obcych w wierze
Bóg się nie zniża.
Moja ojczyzna świat cały bierze
W ramiona krzyża./.../
Chociaż ci sprzyja ten wieczór mglisty
I noc bezgwiezdna,
Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczystej,
Jeśli jej nie znasz?[1]

Nie porównujmy współczesnej Polski do Polski przedwojennej; inni byli ludzie, inne wyzwania. Naśladownictwo wielkich postaci trąci śmieszną bufonadą. Wódz w mundurku Piłsudskiego? Hm, tak, owszem; ale musi zdobyć o wiele większą drabinkę by prawdziwego Komendanta w d...pocałować. Nasza elita rządząca powinna z uzasadnioną skromnością wyliczać swoje zasługi dla Polski; są one mniejsze od otrzymywanych od Polski apanaży.

Nie obrażajmy rozumu fałszowaniem historii. Dbajmy o pamięć, nie tylko od święta, o blaskach i cieniach przeszłości, bo bez niej nie zrozumiemy siebie. Nie porównując bezpośrednio historii z współczesnością, przypomnijmy w Święto słowa, które niegdyś padły w dramatycznych okolicznościach, ukazując, że nasza droga do wolności czasem po krzywym bruku się toczyła.

Pierwsze – słowa Marszałka Piłsudskiego, wypowiedziane gdy wsiąkała w bruk Warszawy krew ofiar zamachu majowego:
„Głównymi powodami obecnego stanu rzeczy w Polsce - to jest nędzy, słabizny wewnętrznej i zewnętrznej - były złodziejstwa, pozostające bezkarnie. Ponad wszystkim w Polsce zapanował interes jednostki i partii, zapanowała bezkarność za wszelkie nadużycia i zbrodnie. W odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy narodu. Gdy wróciłem z Magdeburga i posiadłem władzę jakiej w Polsce nikt nie piastował, wierząc w odrodzenie narodu, nie chciałem rządzić batem i oddałem władze w ręce zwołanego przez siebie Sejmu Ustawodawczego, którego wszak mogłem nie zwoływać. Naród się jednak nie odrodził. Szuje i łajdaki rozpanoszyły się. Naród odrodził się w jednej tylko dziedzinie, w dziedzinie walki orężnej, tzn. pod względem odwagi osobistej i ofiarności względem państwa w czasie walki. Dzięki temu mogłem doprowadzić wojnę do zwycięskiego końca. W wszystkich innych dziedzinach odrodzenia nie znalazłem. Ustawiczne waśnie personalne i partyjne, jakieś dziwne rozpanoszenie się brudu i jakiejś bezczelnej, łajdackiej przewagi sprzedajnego nieraz elementu.  Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi. Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzić całą demokrację.

(...) Interes partyjny przeważał ponad wszystko. Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu. To wszystko skierowane było przeciw każdemu, kto reprezentował państwo. (...) Warunki tak się ułożyły, że mogłem nie dopuścić was do sali Zgromadzenia Narodowego, kpiąc z was wszystkich, ale czynię próbę, czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata. Nie chcę czynić nacisku, ale ostrzegam, że sejm i senat są instytucjami najbardziej znienawidzonymi w społeczeństwie. Róbcie raz jeszcze próbę. Nacisku nie będzie. Żadna siła fizyczna nie zaciąży nad wami. Dałem gwarancję swobodnego obioru Prezydenta i słowa dotrzymam, ale ostrzegam, nie zawierajcie z kandydatem na Prezydenta układów partyjnych. Kandydat na Prezydenta musi stać ponad stronnictwami, winien umieć reprezentować naród. Wiedzcie, że w przeciwnym razie nie będę bronił sejmu i senatu, gdy dojdzie do władzy ulica. Nie może w Polsce rządzić człowiek pod terrorem szuj i temu się przeciwstawiam. (...) Wydałem wojnę szujom łajdakom, mordercom i złodziejom i w walce tej nie ulegnę. (...) Moim programem jest zmniejszenie łajdactwa i utorowanie drogi uczciwości. Czekam, a zapewniam panów, że się nie zmienię. Trzeba przejść ponad partyjne interesy, dać oddech państwu i elektowi. Elekt musi posiadać honor ponad chęć zarobienia kilkudziesięciu groszy. Jeżeli chodzi o mnie, to powtarzam raz jeszcze, że się nie zmienię. Będę ścigał złodziei! Zastanówcie się nad tym, panowie, przemyślcie i przedyskutujcie...”[2]

I swoista odpowiedź – przemówienie Wincentego Witosa wygłoszone na procesie brzeskim:
„Do pierwszego Sejmu polskiego weszliśmy nie tylko w dużej liczbie, ale z najlepszą chęcią służenia państwu. Wchodząc z tą liczbą i tą przeszłością, musieliśmy też mieć głębokie przekonanie, że zgodnie z naszym programem, a nawet wbrew temu programowi, należy ponosić wszelkie konsekwencję i brać na siebie odpowiedzialność za państwo. (...) Pomijam wiele szczegółów, choćby nawet ważnych. W roku 1920, w drugiej jego połowie. Polska znalazła się w niesłychanie ciężkim położeniu. Wypadki te są znane i nie chcę ich w tej chwili przypominać. W tym położeniu i krytycznej sytuacji dla Państwa Stronnictwo nasze wraz z innymi stronnictwami ludowymi podjęło się pracy wielkiej, pracy ofiarnej, dla ratowania państwa. Weszliśmy do Rady Obrony Państwa, weszliśmy także do rządu. Dojście do rządu jest dla niektórych celem całego życia. My stoimy na innym stanowisku. Rządy zawsze są tyko ciężarem, jeżeli kto je obejmuje, pojmując to poważnie, albo obejmuje je z konieczności, albo wezwany do tego przez właściwy współczynnik. (...) lud wszedł do państwa polskiego po stupięćdziesięcioletniej niewoli; była to niewola polityczna i społeczna, a bardzo często i moralna. Świadomość narodowa u ludu nie istniała zupełnie, państwa zaborcze bowiem starały się o zdobycie materiału dla siebie, a nie o świadomego obywatela dla Polski. Wojna i wyczerpanie przez kilkuletnią wojnę światową doprowadziły do tego, że lud stał się obojętny na wszystko, pragnąc spokoju, bez względu na to, co się później stanie. Należało rozproszyć to zobojętnienie, trzeba było tłumaczyć, że największym dobrem nie jest gospodarstwo, nie jest majątek, ale największym dobrem jest wolna Ojczyzna.

(...) PSL „Piast” bronić będzie nieugięcie ustroju demokratyczno-parlamentarnego, uważając równocześnie, że tylko ten ustrój zapewni ludowi wiejskiemu należyte wpływy na losy państwa i obronę żywotnych interesów wsi. Dążyć jednak będzie PSL „Piast” do ukształtowania ustroju demokratyczno-parlamentarnego w taki sposób, by umożliwiał on ujawnienie się woli większości narodu, jako też trwałość i siłę władzy wykonawczej, opartej na tej większości. Uznając, że podstawą państwa jest praworządność, PSL „Piast” żąda poszanowania prawa, przez wszystkich, bez wyjątku, obywateli. Wychodząc z powyższego założenia PSL „Piast” przeciwstawi się wszystkim próbom rozstrzygania konfliktów politycznych drogą gwałtu i narzucaniu w Polsce dyktatury z jakiejkolwiek strony. Stanowisku temu byliśmy zawsze wierni i wierni pozostajemy do dziś dnia.

(...) Żyliśmy w innym państwie, patrzyliśmy na rozwój stosunków, widzieliśmy co stanowi siłę, a co niemoc państwa. Mieliśmy więc pełną naukę z przeszłości i byliśmy przekonani, że państwo w ciężkich chwilach nie będzie w stanie się obronić, jeżeli ogół obywateli nie jest z państwa zadowolony i z państwem związany. A przecież państwo nie zawsze żyje w pokoju, może mieć także i wojnę, która jest wielkim złem, ale może być złem nieuniknionym, a wtenczas państwo musi się zwrócić do swych obywateli, sięgnąć do ich ofiar, tak z mienia, jak z życia. A tego życia przecież nie daje się za byle zapłatę, sprzedaje się je tylko za wielkie wartości i ideały, a takim ideałem jest tylko wolna Ojczyzna. (...) Przyszedł jednak nareszcie czas, kiedy państwu nadano konstytucję, a lud polski otrzymał swoje prawa. Mieliśmy wówczas podstawę, ażeby ludowi powiedzieć, że konstytucja nie będzie nigdy naruszona, że będzie jakby ewangelią, moglibyśmy mu powiedzieć wówczas, że Ojczyzna żąda od niego nie tylko podatków, ofiar z krwi i mienia, ale że go też czyni współwłaścicielem i gospodarzem państwa, dając mu możność decydowania o państwie, zabierania głosu i wypowiadania swego zdania (...) Obecny system idzie w kierunku skrępowania praw ludu, ja też chcę z tego miejsca stan ten przedstawić. Lud prowadzony do państwa w nim swoją ostoję i swoją przyszłość. Odnosił się też z ufnością, ale chciał na odwrót, by to państwo odpłaciło mu się za to sercem. Tymczasem z chwilą gdy w Warszawie zaistniała dyktatura to rozszerzyła się ona na wszystkich urzędników włącznie do policjantów. Lecz jeżeli dyktatura w Warszawie była inteligentna, to dyktatura policjanta taką być nie mogła, bo przeważna część policjantów nawet do swego zadania nie dorosła. A jednak byli to ludzie, którzy rządzili i sądzili. Zaczęły się orgie szykan i nadużyć.

(...) Polskę na rebelie, na zamachy i na rozruchy nie stać. I będzie to trwało jeszcze długo. Polska, będąc w tych warunkach geograficznych, materialnych i narodowościowych, jeżeliby poszła na to szaleństwo, to mogłaby zapłacić sobą, a co najmniej kawałem swego obszaru. Rewolucji więc nie chcieliśmy, bo Polski na loterię wystawiać nie mieliśmy zamiaru. A ja, któremu przecież patriotyzmu odmówić, nie można, umiem się z tym liczyć, a tylko dla dokuczenia panu Piłsudskiemu tego zrobić nie mogłem i nie mogę. (...) Wyznaję zasadę, że nigdy i nigdzie, w żadnym państwie nie wystarczy i dla obrony, i w każdej innej sytuacji państwa, ani klika, ani poszczególny choćby najwięcej genialny człowiek. Ciężar ten musi wziąć na siebie całe społeczeństwo. Nie chcemy więc, ażeby Polska budowana była na jednym człowieku, chcemy, ażeby budowało ją całe społeczeństwo. Jeżeli chcę, aby pracą państwową zainteresowało się szerokie społeczeństwo, to uważam, że rządy konstytucyjne i parlamentaryzm są najlepszym do tego sposobem i najlepszą drogą. (...) Byłem przecież obywatelem innego państwa, byłem posłem na Sejm galicyjski. W Sejmie tym zabierałem często głos mocny. Należałem do parlamentu austriackiego, gdzie również zabierałem głos. W czasie wojny uważany byłem za zwolennika Ententy. Oskarżono mnie o zdradę stanu i o 5 innych zbrodni, wytyczono mi śledztwo, przesłuchiwano. Ale mimo wszystko ten rząd zaborczy, który znał moje stanowisko i moją pracę, nie wtrącił mnie do lochu ani nie deptał mojej godności i mego człowieczeństwa. A w Polsce! Wysoki Sądzie, byłem tym prezesem rządu, który został przez zamach majowy obalony. Nie ja dokonałem zamachu, ale ja wraz z rządem stałem się ofiarą zamachu. A rząd ten nie był przecież rządem uzurpatorskim, był rządem konstytucyjnym, powołanym przez Prezydenta Rzeczypospolitej. A więc kto inny robił zamach i spisek, a ja siedzę na ławie oskarżonych.  Prawdziwi zamachowcy w Polsce muszą trafić na ławę oskarżonych.”[3]

Dwa przemówienia, dwie filozofie myślenia o państwie, widoczny w nich cień dwóch Ojczyzn.

Pierwsze jest z nutą romantyzmu. Oto jest wielki człowiek, który dał narodowi wolność. On, tylko on, z garstką wiernych poświęcał się, ryzykował życie w bitwach, cierpiał w więzieniu. Ma prawo traktować wolność Ojczyzny jako swój dar dla społeczeństwa. I gdy widzi, że społeczeństwo nie dorosło do demokracji, gdy nie potrafi samo się rządzić, gdy przeżera je korupcja i złodziejstwo, to ten dar odbiera, grożąc, że teraz batem będzie rządził. Nie mówmy „sprawdzam”, dopytując, czy rzeczywiście wolność przyniósł w darze jeden człowiek ze swoimi wiernymi „legunami”. Gdy ktoś przypisuje siłę sprawczą wielkim jednostkom, upokarza tysiące innych poległych za sprawę, upokarza innych cierpiących na zesłaniu i w więzieniach, unieważnia sens ich poświęcenia. Pomińmy to jednak. Zadajmy inne pytanie – czy największe nawet zasługi usprawiedliwiają i uzasadniają traktowanie Ojczyzny jako własnego folwarku, a społeczeństwa jako chłopów poddanych, którym można dać wolność, a potem odebrać.

Twierdzenie, że Polacy nie potrafili się rządzić, ryzykownie odlatywało od prawdy. W warunkach demokracji parlamentarnej, mimo częstych zmian rządów, udało się zmobilizować wysiłek społeczny na rzecz obrony przed bolszewikami, rozpoczęto odbudowę kraju po wojennych zniszczeniach, nakreślono i realizowano plany modernizacyjne: budowę portu w Gdyni, budowę magistrali kolejowych, budowę szkół i szpitali, uporano się z hiperinflacją wprowadzając mocną walutę – złotówkę. Nie da się wykreślić osiągnięć pierwszych ośmiu lat wolnej Polski, mimo, że nie rządzili nią „piłsudczycy”.

Słowa Piłsudskiego są jak stereotypowy alfabet dyktatorów. Każdy z nich, od Mussoliniego do Łukaszenki, mówił o nierządzie, złodziejstwie, korupcji, każdy obiecywał ukrócić takie nieprawości. A potem zwykle było jak było: łapówkarstwo i złodziejstwo trzymało się krzepko w warunkach dyktatury i rosnącej ingerencji państwa w gospodarkę. Jak się ma „kryszę” władzy, jak wiadomo z kim się podzielić, a ewentualną kontrole społeczną załatwi „nasza” prokuratura, to dla złodzieja raj nie życie.

Polska nie może być własnością nawet najbardziej zasłużonej jednostki, odpowiada Witos. Tak jak i słowa Piłsudskiego, tak słowa Witosa padają w szczególnej sytuacji. Piłsudski grozi batem jako zwycięski wódz zamachu stanu; pan łaskawy, który może rozstrzelać  parlamentarzystów, ale na razie tylko im grozi paluszkiem: „nu, zajac pagadi”. Wie, że może wszystko, bo nie ma siły zbrojnej  która stawiłaby mu opór. Zgwałcił Polskę, tłumaczy to: ma za swoje, bo się kurwiła; obiecuje, że jak będzie grzeczna kupi jej sukienkę. A zgwałconej pozostaje łykać łzy upokorzenia...

Witos odpowiadał jako więzień. Trzykrotny premier Rzeczypospolitej został potraktowany gorzej od kryminalisty. W więzieniu w Brześciu osadzonym politykom nie przysługiwały nawet takie prawa jak mieli zwykli bandyci. Bito ich, poniżano, kazano szczoteczką do zębów czyścić kible. Pobito do nieprzytomności Liebermana z PPS, odznaczonego Krzyżem Walecznych za odwagę okazaną w boju Legionów pod Kostiuchówką. Bicie nie minęło przywódcę powstań śląskich: Korfantego. Barlicki wspominał, że w porównaniu z Brześciem jego pobyt w carskiej tiurmie Pawiaka w 1906 r., był jak wczasy w pensjonacie. Mówiono, że Marszałek będzie bił „kurwy i złodzieje”. Te typy miały akurat dobrze; bito tych, których zasługi wobec Polski były nie mniejsze niż Pierwszego Marszałka. Witos odpowiadał na słowa Piłsudskiego jako upokarzany, poniewierany więzień. Lecz w jego słowach brzmiała duma z Polski, odczuwalny był ciężar odpowiedzialności za Ojczyznę. Ojczyznę, w której nie może być lepszych i gorszych, Ojczyznę której współgospodarzami są wszyscy obywatele, bez względu na zasługi, poglądy, wyznanie, narodowość, Ojczyznę stworzoną po to by każdemu gwarantować wolność i bezpieczeństwo. Więzień Witos bronił przed sądem prawa, bronił Konstytucji, która dla wszystkich, tych rządzących i tych rządzonych, powinna być ewangelią; bo jest to umowa społeczna, fundament istnienia państwa.

Nie, nie porównujmy tamtej historii z współczesnością. Nie mamy dziś ani Piłsudskiego, ani Witosa. Nikt z elit władzy nie ma ani ich zasług, ani ich doświadczeń.

Pozostał jednak mentalny podział na dwie Ojczyzny. Dla jednych ważne, by była to ich Ojczyzna, bo oni za zasługi maja prawo nią rządzić, oni wedle własnego uznania mogą innym, tym bez zasług, nadać wolność lub ją odebrać. Dla drugich Niepodległość Rzeczypospolitej ma sens tylko wtedy, gdy państwo to służy obywatelom, gdy chroni ich wolność i bezpieczeństwo, gdy każdy może czuć się w nim współgospodarzem, wszyscy są równi wobec prawa, a to oparte jest na fundamencie umowy społecznej – Konstytucji.

Pytaniem otwartym jest, której Ojczyzny stulecie będziemy za rok świętować.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

Przypisy:
[1] A. Słonimski „Dwie ojczyzny”
[2] J. Piłsudski – przemówienie do sejmowych stronnictw politycznych 29 maja 1926 r.
[3] W. Witos – mowa na procesie brzeskim 28 października 1931 r.