Gosudarność w miejsce samorządności

Są dwie bajki upowszechnione w świadomości ogółu, przez swą treść wskazujące na przywiązanie do rusko-sowieckiej tradycji. Pierwsza to przekonanie o dobrym carze, otoczonym złymi dworakami-durakami.

Car zawsze chce dobrze, niestety skorumpowani dworacy nie dają nas uszczęśliwiać, trzeba więc pomagać carowi pozbyć się hołoty. Druga baśń, wyraża się w twierdzeniu: „z góry widać lepiej”; car ze swojego centrum, z wysokości tronu lepiej widzi co nam, tam na dole, potrzeba do szczęścia.

Obie bajki kwalifikować wypada jako głupie (dalece niezgodne z sensem, logiką i rzeczywistością). Ale głupota ma też swoich wyznawców. Żyjemy więc w czasach, gdy obie bajki stanowią treść programu partii rządzącej, konsekwentnie wdrażanego w życie.

Model „gosudarski” nie znosi niezależności wzajemnie równoważących się instytucji władzy; Wódz Suweren musi być jeden ( samodzierżawca), a jemu podporządkowane muszą być sejmy, sądy, rządy i kościoły. Nasza bierność wobec samodzierżawnego walca reform, wynika z przyjętej przez rządzących taktyki „salami”. Prawdopodobnie gotowi bylibyśmy mężnie bronić się przed jednorazowym aktem narzucenia dyktatury. Ale nie mamy takiego przekonania, tym bardziej determinacji, by bronić kolejnych instytucji państwa. Sądy? Z wyroków często ktoś jest niezadowolony, bywają werdykty odbierane jako niesprawiedliwe, bywają sędziowie o niskim poziomie moralnym. Media, organizacje pozarządowe, ot takie krzykacze, upaprane w afery finansowe... Instytucje kontrolne, służby bezpieczeństwa; trzeba wierzyć, ze car wzmacnia uprawnienia dobrych ludzi by złym ludziom nie było słodko. I w końcu samorząd ( bo rozpoczął się już proces rugowania samorządności): to kliki urzędnicze, dbające same o sobie, mafie lokalne, które trzeba rozbić.

Ustrój utrwala się na zasadzie „długiego trwania”. W krajach anglosaskich polityk próbujący ograniczyć niezależność sądu, potraktowany byłby jako okaz wariata na swobodzie. Podobnie ludność całej gminy, hrabstwa czy stanu wściekła by się, gdyby jakiś palant z centrum naruszył lokalne kompetencje burmistrza, szeryfa czy miejscowej rady. Znane są nawet przypadki ludowego odporu w sprawach absurdalnych, gdzie centrum pewnie ma rację. Tak było w pewnym miasteczku amerykańskim, gdzie „góra” próbowała znieść absurdalny, pochodzący z XVIII w., nieprzestrzegany, przepis zakazujący  uprawiania seksu w domach prywatnych między osobami nie związanymi węzłem małżeńskim (w domach prywatnych, bo w hotelach czy innych obiektach publicznych panowała pod tym względem wolność). Otóż mieszkańcy, choć sami byli przekonani o absurdalności przepisu prawnego, uznali, że ingerencja centrum to tyrania gwałcąca lokalne tradycje, odbierająca im prawo do godności.

Czy możemy wyobrazić sobie taki protest mieszkańców Częstochowy, Kłaja czy Wąchocka, w obronie własnych kompetencji lokalnego samorządu? Większość pewnie nie wie jakie są owe własne kompetencje i dlaczego to jest takie ważne; nie kojarzy, że określenie „sami się rządzimy” odnosi się do ogółu, do wszystkich zamieszkałych na danym terenie; absolutnie nie oznacza to „samo rządzenia” wyłącznie urzędników gminy.

Nie ma instytucji idealnych, każda jest taka jak materia pozwala. Wybieralne organy samorządowe odzwierciedlają jakość lokalnej społeczności; są więc takie jak ogół. Czasem bywają niezbyt mądre, czasem niezbyt uczciwe, czasem ograniczone egoizmem. Ludzie nie są aniołami, dlatego ludzkie instytucje nigdy idealne nie będą. Jest jednak, zakodowane w doświadczeniu, przeświadczenie o racjonalności postępowania ludzi, zależnej od bliskości sprawy. Najefektywniej wydaje pieniądze człowiek, który je dla siebie zarobił ciężką pracą. Rodziny, nawet bez dyplomu z zarządzania, potrafią racjonalnie gospodarzyć domowym budżetem, a także, bez kwalifikacji pedagogicznych, dobrze wychowywać swoje dzieci. Na podobnej zasadzie domniemywać można, że lepiej ulicami zarządzają ci, którzy po nich na co dzień jeżdżą i chodzą; o szkoły zadbają ci, którzy tam wysyłają własne dzieci. I na tym polega samorządność: pozwólmy ludziom samym decydować o sprawach bezpośrednio ich dotyczących.

Ta bezpośredniość inaczej jest dostrzegana w gminie liczącej 5 tys mieszkańców, inaczej w mieście 200 tysięcznym. Samorządność nie wszędzie jest zauważalna i akceptowana; świadczy o tym niska frekwencja w wyborach. Ale jest ona wartością. Przy wszelkich wadach, ograniczeniach, ułomności  mechanizmów wyborczych; otwarte twierdzenie, że jakiś prezes partii z centrum nam wyznaczy lepszego prezydenta czy lepszych radnych, nawet gdyby było uzasadnione, przyjęte byłoby jako obraźliwe epitet, uznanie nas – tutejszych – za prymitywnych idiotów, niezdolnych do samorządzenia. Prezydenta państwa i prezydenta miasta wybiera ten sam Suweren; bezczelnością jest twierdzenie, że ten Suweren racjonalnie decyduje o „ogóle”, a nieracjonalnie o swym prowincjonalnym „szczególe”. Nikt więc otwarcie nie pozbawi dziś obywateli Polski prawa do demokratycznego decydowania o swych sprawach lokalnych.

Przy niezauważalności i niskiej akceptacji wartości samorządności, możliwe jest jednak stopniowe jej ograniczanie. Istnieje stała gra, „przeciąganie liny”; w zależności od prowadzonej polityki wewnętrznej, samorządy dysponują większymi lub mniejszymi kompetencjami. Kilkanaście lat temu samorząd współdecydował o nominacji lokalnego komendanta policji; dziś to policja próbuje kontrolować samorząd. Niedawno odebrano samorządowi wpływ na wybór dyrektora szkoły, czyniąc z władz lokalnych kogoś na wzór właściciela kamienicy w PRL ( ma płacić i dbać o utrzymanie, zarządzaniem zajmie się państwowy urzędnik). Bardzo istotnym elementem takowego przeciągania liny jest zmiana ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. Zmiana niezauważalna, dotycząca instytucji nie istniejącej w świadomości społecznej, ale ta zmiana przynieść może gorsze efekty, niż oprotestowywane ograniczenie ilości kadencji sprawowanych przez prezydentów czy wójtów. Diabeł bowiem nie tylko tkwi, ale lubi sobie poszaleć w szczegółach.

By to wyjaśnić muszę przypomnieć alfabet  podstaw samorządu. Wybierane przez mieszkańców organy (prezydent i rada) wypełniają podwójne funkcje; decydują o sprawach lokalnych i są częścią ogólnej administracji publicznej państwa. Jest pewien katalog zadań własnych, które władze lokalne wypełniają według własnego uznania na własną odpowiedzialność. I jest katalog zadań zleconych, do nich zaliczyć można nie tylko to co zleca, za co płaci i co kontroluje rząd, ale także szereg zadań związanych z pozyskiwaniem środków europejskich. Samorządność to zadania własne; ale powiedzmy sobie szczerze, one już stanowią wyraźną mniejszość w wydatkach lokalnych budżetu. Każdej władzy grozi demoralizacja, więc każda władza musi podlegać kontroli. W przypadku zadań zleconych kontroluje ten kto zleca; może skrupulatnie sprawdzić, czy zlecenie wykonane zostało zgodnie z oczekiwaniami. Wojewoda zlecając gminie budowę drogi nie tylko decyduje o jej przebiegu i nośności, może narzucić nawet kolor krawężników; to jego droga, jego zlecenie i jego pieniądze. Inaczej rzecz się mas w przypadku zadań własnych. Samorząd realizuje je na własną odpowiedzialność, a więc w sposób jaki sam uznał za słuszny. Ograniczeniem są przepisy prawa; to co nie jest prawem zakazane jest dopuszczalne w wykonywaniu zadań własnych przez samorząd.

Konstytucja wyraźnie określa, że nadzór nad wypełnianiem zadań własnych jest ograniczony do sprawdzania legalności (zgodności z prawem). Troska o utrzymanie niezależności samorządu od, podległej politykom z centrum, administracji rządowej, doprowadziła do stworzenia specjalnej państwowej instytucji: Regionalnych Izb Obrachunkowych; odpowiedzialne są one za kontrole zgodności działań organów samorządowych z przepisami prawa. Przepisy bywają mądre i niemądre, mniej lub bardziej upierdliwe; ale kontrola RIO broniąc litery prawa uniemożliwiała nadużywanie władzy przez lokalnych wójtów, burmistrzów czy prezydentów, chroniąc tym samym interes indywidualnego obywatela. Najzagorzalszy więc zwolennik samorządności nie odważyłby się zanegować sensu istnienia tej instytucji; tak jak i „rządowy patriota” nie zaneguje sensu istnienia NIK.

W czerwcu b.r. drobne zmiany ustawy poważnie zmieniły instytucje RIO. Niebezpieczeństwo to nie wynika tylko z podporządkowania RIO politykom z centrum; zgodnie ze zmianami o ich składzie osobowym i zakresie terytorialnym działań decydować będzie Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji (znany, „bojowy” Mariusz Błaszczak). Gorszą rzeczą jest przekroczenie Konstytucji i nadanie RIO prawa kontroli nie tylko legalności działań, ale i gospodarności. Gospodarność to taka wartość, którą chce się chronić, ale nie da się opisać. Zatem kontrola gospodarności oznacza otwarcie szerokiej bramy narzucania woli politycznej z centrum; gospodarne będzie to co owe centrum uzna za gospodarne.

Nie da się negować: istnieje zjawisko niegospodarnego, choć zgodnego z prawem, marnotrawienia grosza publicznego. Bywają sytuację, że taka interwencja „z góry” byłaby przydatna. Ale... Posłużmy się tu znanym przykładem. Zakup autobusów hybrydowych, które nie jeżdżą, bo się palą, można nazwać niegospodarnością. Tyle, że ta niegospodarność, być może, mieści się w granicach ryzyka podejmowanego przez osoby odpowiedzialne za zarządzanie. Równie uprawnione może być twierdzenie, że nie skorzystanie z  środków zewnętrznych i nie podjęcie ryzyka zakupu, też byłoby niegospodarnością. Kto o tym rozstrzygnie?

W system samorządu wmontowane są mechanizmy obronne, które przy wykorzystaniu rugować powinny zjawiska niegospodarności. Decyzje prezydenta kontroluje rada miasta, obligatoryjna jest w niej komisja rewizyjna kierowana przez radnego nie związanego politycznie z rządzącą partią. Nie tylko radny, ale każdy mieszkaniec gminy, może domagać się i musi otrzymać, wszelkie informacje z zakresu działań władz gminnych. Obywatele mogą wykorzystać swoje uprawnienia do składania petycji, skarg, wniosków; a w skrajnych przypadkach odwołać w drodze referendum władze. Oceną władz i jednocześnie wyrażeniem woli mieszkańców są wybory po upływie kadencji organów gminy. Rzeczywista troska o gospodarność samorządów nie musi się wyrażać w oczekiwaniu na decyzję „góry”, lecz w wykorzystaniu wewnętrznych mechanizmów kontroli samorządu.

Odwróćmy, przy tym, argument: a kto wybiera i kontroluję ową „górę”. Kurator oświaty podejmuje dziś decyzje istotne dla lokalnej społeczności: decyduje o sieci szkół gminnych i nominacji dyrektorów tych szkół. Czy mieszkańcy gminy mają wpływ na obsadę personalną stanowiska kuratora i na kształt jego decyzji? Czy mieszkańcy gmin maja wpływ i kontrolują decyzje Wojewody, dotyczące ich spraw lokalnych?  Czy ktoś z mieszkańców Częstochowy może dyskutować z RIO, jeśli ta uzna decyzje o budowie tej drogi, a nie tamtej, za niegospodarną ? Nadzór społeczny nad administracją rządową jest fikcją; dlaczego więc mamy uważać, że niekontrolowana władza lepiej wie co jest gospodarne, niż ta nasza, kontrolowana przez nas władza...Obawiać się można, że RIO w rękach ambitnych polityków z centrum, będzie młotkiem do rozbijania „lokalnych układów”, czyli samorządności. Za gospodarność w oczach RIO uznawana będzie „gosudarność”: czyli „ruki po szwam” i gorliwe wypełnienie życzeń samo-dzierżawcy.

Tym, samym utrwali się model ruskiej władzy w polskim mundurku. Zwykle w każdym tekście staram się odwoływać do słów poety. Więc i tym razem, na koniec przypomnę dwa obrazki: jeden o urzędzie, drugi o urzędu kontrolerze; /K.I. Gałczyński „14 grussen auf Poland”/

Droga służbowa
Od idioty do idioty
idzie sobie, panie złoty,
papier.
Wreszcie w męce, w wielkim pocie
zwróci idiota idiocie
papier.

Niedzielny spacer konfidenta
Tatuś-konfident idzie z rodziną na spacer.
Niedziela. Poranek beztroski.
W mężowskie baczki żona patrzy rozrzewniona
i mówi: - Mój ty książę Józef Poniatowski
Bo prócz „wariata na swobodzie” największym zagrożeniem w przyrodzie jest kontrola urzędnika-idioty przez konfidenta-kretyna; lub vice versa.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa