Psychopatia polityczna

W zderzeniu z chamem człowiek kulturalny jest bezradny. Kulturalność oznacza przyjecie na siebie swoistego wędzidła kiełznającego temperament, zatem wyznaczającego pewna linię, której przekroczyć nie wypada.

Nie wypada na chamstwo odpowiadać jeszcze większym chamstwem, tym samym sprzeczka z ordynusem staje się tym samym co kopanie z koniem, bądź przeszczekiwanie psa.

Co więc robić, gdy osoba publiczna, zajmująca w polityce bardzo poczesną pozycję, określa Ciebie, jako protestującego przeciw określonemu działaniu „siły rządzącej”, jako: człowieka z prl-owskich służb specjalnych lub osobę „szczególnej troski” (w znaczeniu niepełnosprawnego umysłowo). Jako, że zniewaga ta jest ogólnikowa, kierowana do szerszego grona, nie możemy uciec pod ochronę prawa. Sąd może uznać, że znieważający nie nas miał na myśli, lecz kogoś tam, niezidentyfikowanego, który swoją fizjonomią sprowokował opinię, że jest albo UB-ekiem, albo kretynem. Drugą naszą reakcją może być próba wytłumaczenia, że nie jest się ani tym, ani tym.

Nie jest to proste. Jeżeli pójdziemy na to, będziemy przy każdej okazji prezentować wystawione przez lekarza świadectwo zdrowia psychicznego i wystawiony przez IPN atest lustracyjny, to i tak lud to odbierze: skoro się tłumaczy, to coś jest na rzeczy. W latach 60-tych XX w. funkcjonował w ZSRR tzw Instytut Psychiatrii Sądowej im. prof. Serbskiego , którego twórczy wkład w rozwój psychiatrii polegał na odkryciu schorzenia: schizofrenii bezobjawowej. Odkrycie to wynikało, że szczególnej interpretacji logicznej: skoro ZSRR jest z definicji bytem idealnym, to każda krytyka ideału świadczy o zachwianym stanie psychiki. W tym sensie, przenosząc rzecz współcześnie, skoro dobry rząd PiS wprowadza dobrą zmianę, to ktoś kto tego nie dostrzega lub neguje, ma cechy świadczące o nabytej lub wrodzonej schizofrenii objawowej. W ZSRR lekarze z dyplomami KGB mogli w takim wypadku kierować delikwenta na przymusowe leczenie; próby dowodzenia swojego zdrowia uznawane były jako dowód chorobliwych urojeń. W współczesnej Polsce jeszcze nie ma Instytutu Serbskiego, ale nie wyklucza to wolności naczelnego polityka w głoszeniu diagnoz rodem z sowieckiej psychiatrii.

Tłumaczenie się znieważonych jest bezsensowne także z innego powodu. Byłoby to przyjęcie przez nich normy akceptującej pozaprawne wykluczenie pewnego grona osób z udziału w życiu publicznym. Co do zasady: o takim wykluczeniu może zdecydować sąd  (forma kary za popełnione przestępstwo lub wykroczenie, lub postępowanie o częściowe lub całkowite ubezwłasnowolnienie osoby psychicznie chorej). Mogę z tych czy innych względów nie lubić  eks-UB-eków, lecz nie mogę im zakazać organizowania lub uczestnictwa w legalnych manifestacjach. Publiczne napiętnowanie, że uczestnicy protestu są UB-ekani lub psychicznie chorymi, brzmi jak arbitralne wykluczenie prawa tych osób do udziału w życiu publicznym, tym samym uzurpację przez władzę polityczną oceny kto ma, a kto nie ma praw do manifestowania swoich poglądów.

Logika budowana słowami bywa mordercza. Twierdzenie, że przeciw dobrej zmianie wprowadzanej przez dobry rząd protestować mogą jedynie osoby psychicznie chore lub materialnie zainteresowane utrwaleniem zła, jest zgodna z kanonem logicznym. Podobnie jak inne znane w historii twierdzenie: Żydzi są rozsadnikiem zarazy. Otóż w czasie, gdy wypowiadano owe twierdzenie (w roku 1942) niewątpliwym faktem było zwiększone zagrożenie epidemiami tyfusu plamistego. Bakterie tyfusu (rickettsia prowazekii) przenoszone były przez wszy ludzkie. Stłoczeni w gettcie na małej powierzchni, pozbawieni możliwości dbania o higienę, Żydzi niewątpliwie byli zawszeni. Ergo: Żydzi byli nosicielami zarazy. Tym samym logicznie powiązany łańcuch faktów może nas naprowadzić na drogę rozwiązań niezgodnych z istotą człowieczeństwa, do akceptacji masowego ludobójstwa.

Nie jest to bynajmniej abstrakcja. Początkiem prawie każdej masowej zbrodni w historii, było tworzenie logicznego łańcucha uzasadnień, w tym przede wszystkim odebranie ofierze prawa bycia człowiekiem. Życie ludzkie chronione jest silnie zakorzenionym nakazem moralnym. Jest to „tabu” uniwersalne, przejawiające się w każdej społeczności. By je naruszyć potrzebujemy silnego uzasadnienia ( obrona własna, obrona najbliższych, obrona Ojczyzny lub wyznawanej religii). Jednak nawet przy najmocniejszym uzasadnieniu pozytywnym trudno nam zabić wroga gdy nadal widzimy w nim człowieka. Łatwiej gdy nazwiemy go szczurem, insektem; gdy przypiszemy mu cechy wykluczające człowieczeństwo ( dewiacja moralna, zagrażająca otoczeniu choroba itd.). Słowa więc nie są niewinne, mogą stać się narzędziem zbrodni w większym stopniu niż siekiera, czy karabin maszynowy.

Określenie, że ktoś jest nienormalny wynika z przekonania o obowiązywaniu pewnych norm przestrzeganych przez ogół. Owe normy uznawane za oczywiste są zjawiskiem zmiennym, nie tylko w czasie, lecz i w ocenie odnoszącej się do sytuacji. Uznajemy na ogół, że świadome posługiwanie się kłamstwem, brak empatii, przedmiotowe traktowanie ludzi, brak wyrzutów sumienia czy poczucia winy, zrzucanie odpowiedzialności za własne błędy itd. są wyrazem nienormalności określanej przez psychiatrów jako psychopatyczne zaburzenie osobowości. Jednocześnie wiemy, potwierdzają to przykłady historyczne, że osobnik o takowym zaburzeniu jest w przypadku wojny doskonałym wodzem. Wojny wygrywa ten, kto lepiej oszuka przeciwnika, kto bez wahania poświęci swoich podwładnych by zdobyć cel strategiczny, kto wymorduje ( wyeliminuje) więcej żołnierzy przeciwnika. Wojna unieważnia inne racje moralne, sprowadzając je do najprostszego mianownika: wszystko co służy zwycięstwu jest dobrem. Napoleon Bonaparte, według kryterium przyjętym przez guru psychiatrii  Richarda Hare, był osobnikiem o wysokim stopniu  psychopatycznego zaburzenia; ale właśnie dzięki temu wygrywał bitwy i trafił do naszego hymnu narodowego, jako wzór „jak zwyciężać mamy”. Wojna to stan skrajny unieważniający moralność. Ale możemy wojną nazwać robienie interesów handlowych, wówczas sukces w biznesie staje tożsamy z unicestwieniem konkurenta. A jeśli tak, to najlepszymi szefami koncernów stają się psychopaci. Identyczne zjawisko mamy w polityce.

Trudno nawet przekonać ludzi, że było i powinno być inaczej. Biznes to jeden z przejawów społecznej aktywności człowieka, tak jak każda inna aktywność powinien mieć swoje moralne ograniczenie. Racjonalnie myśląc: wyniszczenie konkurenta jest przeciw-skuteczne, tracimy w ten sposób potencjalnego klienta i partnera, tym samym nasz sukces nie ma cech trwałości. Dobry interes polega na zawarciu wzajemnie korzystnego kompromisu, po to choćby by w przyszłości „przegrani” nie uciekali z krzykiem przestrachu na widok szyldu naszej firmy. Oszukać klienta można raz, a nam powinno zależeć by na długo pozostał lojalnym klientem w naszym sklepie.

Wszelkie instrumenty służące rozwojowi biznesu tworzyły się w oparciu o zaufanie. Kto w innym wypadku złożyłby oszczędności w banku, kto przyjął by od nas czek, kto by kupił akcje jakiego  przedsiębiorstwa na giełdzie, gdyby z góry zakładał, że partner chce go oszukać. Racjonalność oczekiwań pokrywa się z wartościami moralnymi; biznes nie jest i nie powinien być wojną, bo gdyby był zamiast rozwoju mielibyśmy krajobraz pełen ruin. Podobnie w polityce...

Tak jak dawniej napędem polityki były ideologie o walce klas czy walce narodów; tak współcześnie modna stałą się zwulgaryzowana teoria Carla Schmidta o polityce jako sztuce jednoczenia się ludzi według różnicy między przyjacielem i wrogiem. Przy tak prostym zwulgaryzowaniu nie istnieje zasadnicza różnica między Schmittem a Marksem czy Rosenbergiem. Świat dzieli się na „naszych” i „obcych”; między jednymi i drugimi trwa stała wojna. Umiejętności polityka są tożsame z cnotami generała: trzeba wojsku pokazać wroga i kazać zwalczać go wszelkimi metodami. Tak jak na wojnie: wszelkie chwyty są dozwoloną: wygrywa ten kto lepiej skłamie, lepiej oszuka, wyeliminuje więcej przeciwników. Linią graniczną jest tylko zwykła przemoc; nie wypada w warunkach pokojowych w demokratycznej walce cywilnej bić i zabijać przeciwników. Ale wszystko inne... tak i owszem.

Jeżeli przyjmujemy, posiłkując się niemieckim teoretykiem prawa, politykę jako wojnę z wskazanym wrogiem, musimy pogodzić się z dominacją psychopatów. Tak jak w zwykłej wojnie Bogiem był psychopatyczny osobnik Napoleon Bonaparte; tak w wojnie „demokratycznej” przewaga osób, których charyzma wynika z psychopatycznych zaburzeń osobowości, jest zdecydowana.

Truizmem jest stwierdzenie, że polityk odnosi sukces, gdy głośno wykrzykuje to co większość ludzi myśli. Ludzka cechą jest zepchnięcie własnej odpowiedzialności na innych. Zarabiamy mało nie dlatego, że jesteśmy słabymi pracownikami; lecz przez wyzysk pracodawcy. Nie odnieśliśmy sukcesu zawodowego, sportowego czy kulturalnego; bo ktoś lub jakiś układ zablokował nam taką możliwość. Nie chciała nas dziewczyna, bo widocznie ktoś ja nastawił przeciw nam. Tego typu spychologia jest wygodna, poprawia nasz komfort psychiczny. Łatwiej się żyje, gdy wierzymy w spisek wroga; nie przygniata nas wtedy ciężar uważania się za nieudacznika. Spychologia odpowiedzialności przejawia się prawie u każdego; różnica jest w skali. Większość ludzi – i to przyjmujemy jako normę – ogranicza swoje aspiracje do granic wyznaczonych możliwościami. Raczej mało jest frustratów uznających, że już dawno dostaliby Nobla, gdyby nie knowania układu. Mimo tego frustracja jest pewnym paliwem społecznym na którym niektórzy mogą budować swoja karierę.

Nie wystarczy jednak umieć kłamać. Wpojona moralność tworzy tu „przeciwciała”, łatwo nasze kłamstwa demaskować. Jest to tym łatwiejsze, im bardziej owe kłamstwa rozmijają się z rzeczywistością. Wrócić tu muszę do przykładu polityka, który protestujących uznał publicznie za UB-ów lub idiotów. Pan Kaczyński, jak byśmy nie opisywali rzeczywistości, należy do jednych z beneficjentów „układu Okrągłego Stołu”. Gdyby nie to porozumienie, nie utrzymywałby się przez kolejne ćwierćwiecze z „działalności politycznej”, nie miałby szans odgrywania w życiu społecznej poważnej, często współdecydującej roli. Podobnie niewątpliwymi beneficjentami III Rzeczpospolitej są: prezydent Andrzej Duda, premier Beata Szydło, minister Antoni Macierewicz, minister Ziobro, marszałek Kuchciński itd. Nawet najzdolniejszy student prawa nie zrobiłby tak szybkiej kariery społecznej i materialnej jak Andrzej Duda, gdyby nie sprzyjające, wbudowane w system III Rzeczpospolitej, ścieżki kariery politycznej. I tenże pan Kaczyński, wraz ze swoimi akolitami, stał się liderem obozu negującego III Rzeczpospolitą, przywódcą osób uznających się za wykluczonych z demokracji. To tak, mniej więcej, gdybym ja sam stał się liderem i wodzem walczących feministek.

Możliwe jest to nie wtedy, gdy tylko umie się kłamać. By być przekonującym trzeba jeszcze w owe kłamstwa wierzyć, nawet wtedy gdy sami uważamy je za kłamstwa. Jeśli to zdanie jest niezrozumiałe dla odbiorcy, to dobrze. Bo wspomniana cecha jest możliwa tylko dla osoby dotkniętej psychopatycznym zaburzeniem osobowości. Z kompleksu niedocenienia ( musiałem pokornie za miernotami teczki nosić) rośnie poczucie wyjątkowości. Rodzi się z tego przekonanie, że jest się uosobieniem dobra: cokolwiek robię jest czynieniem dobra, a to usprawiedliwia każdy stosowany środek w drodze do celu. Tym samym każdy oponent nie występuje z jakiś racjonalnych powodów przeciw temu i lub tamtemu działaniu; jest ze swej istoty, świadomym lub nie, wrogiem samego dobra, a więc roznosicielem zła.

Psychopata w polityce, tak jak i psychopata na wojnie ma zdecydowanie większe szanse na odnoszenie sukcesu niż osobnik normalny. Tyle, że ten sukces nie jest trwały, podobnie jak i wojna nie może być stanem permanentnym. Koniec jest łatwy do przewidzenia, co widać po przykładzie Napoleona. Albo poświęci się w bitwach tylu żołnierzy, że już nikt nie będzie chciał dla nas walczyć. Albo, co częstsze, odrzucanie każdej złej informacji, jako podszeptu wroga, doprowadzi do kompletnego wyizolowania się z rzeczywistości. Wtedy wystarczy jedno dziecko, które odważnie powie: król jest nagi. Niebezpiecznym jest brak zdolności psychopaty do uwolnienia się od własnej natury. Psychopatyczny dyktator dobrowolnie nie ustępuje, nie jest zdolny do świadomego ograniczania swojej władzy, a potem do równie świadomego przejścia na emeryturę. Nie ma „emerytowanych zbawców narodów”; gdy ktoś chce być „zbawcą” musi kurczowo trzymać się władzy. Dyktator ( bez względu na stan swojej psychiki) jest więźniem otoczenia. Otacza go zespół osób, których kariera i status społeczny zależny jest od utrzymania status quo. Co gorsza, w systemie dyktatorskim, lojalność budowana jest podobnie jak w mafii; od każdego swojego wymaga się popełniania lub udziału w przestępstwie; tak by lojalność cementował lęk przed karą po utracie władzy. Prócz nacisku bezpośredniego zaplecza niebezpieczna dla dyktatora jest fala społecznego poparcia. Poparcie wynika z wiary w siłę przywódcy; każdy kompromis czy ustępstwo może być odczytane jako słabość; wtedy jak w stadzie wilków młodsi ambicjonaci zeżrą starego, osłabionego czempiona. Chcąc doprowadzić do kompromisu, w pokojowy sposób zmienić dyktatorską  władzę na spokojną emeryturę, trzeba mieć odwagę i silny autorytet wśród swoich. Zdolny do tego był Jaruzelski, Pinochet, de Klerk w RPA, ale już nie Honecker, Ceaucesescu czy Castro. Tchórz prędzej zginie niż odważy się ustąpić.

Jakim okaże się w przyszłości pan Kaczyński, nie wiem...Kompleks upartej nieustępliwości budowały u niego doświadczenia błędów, za które – zgodnie z definicją Richarda Hore – odpowiedzialność zrzucał na innych. Jako polityk Kaczyński przynajmniej trzykrotnie przelicytował, niszcząc w efekcie to co budował. Przelicytował w 1991 r., gdy po sukcesie kampanii wyborczej tworzącej z Lecha Wałęsy Prezydenta RP, liczył, że wspólnie z bratem odgrywać będzie rolę obdarzonego realna władzą wiceprezydenta. Przelicytował w 1992 r. gdy stworzył rząd Olszewskiego a następnie intrygami i targami doprowadził do jego osłabienia i obalenia. Przelicytował w 2007 r., gdy zerwał koalicję z Samoobroną i LPR doprowadzając do przyspieszonych wyborów. Za każdym razem nadmiar ambicji prowadził go do bolesnej porażki. Z traumy tych przegranych, a nie z „dramatu smoleńskiego”, wynika jego dzisiejsze dążenie do stałego umacniania i rozszerzania realnej władzy. Stąd obawa, że pamięć porażek pchnie go do dewiacji każdego dyktatora, przekonanie, że zdobytej władzy nie można dobrowolnie oddać.

Byłaby to dewiacja, skrajny objaw zaburzeń psychopatycznych. W Europie, w XXI w., nie jest możliwe utrzymanie na dłuższy okres anachronicznej dyktatury. Takowa nie mogła by liczyć nawet na oparcie w wojsku czy policji ( świeża jest pamięć w tych formacjach komu i za co odbierane są emerytury). Miejscem dla osób rojących o przypisaniu sobie roli Napoleona, Piłsudskiego, Horthyego czy Franco, jest kozetka w gabinecie psychiatry.

Psychopatia, niestety, jest chorobą „zaraźliwą”. Niech mi wybaczą lekarze, ale ta zaraźliwość nie ma charakteru medycznego lecz jest zjawiskiem społecznym. Stan wojny rodzi zapotrzebowanie na psychopatycznych Napoleonów. Wojna z Kaczyńskich przyczynić się może do negatywnej konsolidacji obozu opozycji; oddanie się jej pod dyktat psychopatycznego „silnego lidera” Anty-Kaczora. Zdeprawowane państwo pozbawiane dziś równoważących się i wzajemnie kontrolujących, niezależnych od siebie instytucji, stanie się łatwym łupem nowej partii władzy. Każda władza demoralizuje, władza absolutna demoralizuje absolutnie. Obyśmy tego nie musieli przypominać za cztery lata.

Nie dajmy się zwariować, nie dajmy się zarazić psychopatią. Nie protestujmy „przeciw Kaczorowi”, lecz w imię zasad tworzących normalną, liberalna demokrację. Nie twórzmy koalicji w imię skutecznej wojny, lecz na fundamencie wspólnie akceptowanych wartości. Nie dajmy się prowokować, nie schodźmy z poziomu kultury na poziom chamstwa. Bądźmy sobą, nie ulegajmy psychopatom choćby słusznie i głośno mówili to co myślimy.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa