Pean o starym poecie

/z okazji 60 lecia WW/

Poeta żyć powinien długo i niekoniecznie szczęśliwie. Wiek ma znaczenie. Słowa poety dojrzewają powoli, muszą przejść od stadium burzyn młodzieńczego realizmu po oportunizm wieku męskiego, wieku klęski. Nasiąkają  goryczką, nabierają mocy, absorbują obrazy doświadczeń.

Szczęście w tym wszystkim jest przydatne, lecz nie zawsze korzystne dla ogółu. Szczęśliwi ludzie (jak szczęśliwe rodziny z pierwszego zdania romansu o Annie Kareninie) są tacy sami, każdy nieszczęśliwy jest nieszczęśliwym na swój sposób. Szczęśliwi poeci piszą taką samą szczęśliwą poezję, odbierają regularną pensję, chwalą ład i porządek i głosują na Partie Dobrobytu.

Fałdy ich mózgów prostują się w promieniach słońca, a twarz staje się ilustracją uroczystości państwowych i okładek celebryckich tygodników. Kończą przybici nagrodą Nike do piedestału pluszowej kanapy.

Ci, których szczęście oszczędziło, potrafią docenić wygrzebane ze śmietnika okruchy życia.
Wiesław Wyszyński żyje już wystarczająco  długo i wystarczająco niezbyt szczęśliwie, by znaleźć swoje miejsce w albumie z napisem „klasyka”. Oznacza to, dla niego, zniszczenie szans; przestaje być młodym, zdolnym, dobrze się zapowiadającym. Po skończeniu 60 lat człowiek zapowiadać się może tylko źle, albo i jeszcze gorzej. Zdolność zmienia się w zdolność do wszystkiego. A młodość zachowała się tylko w wyglądzie, żywcem przeniesionym z czarno-białych fotografii lat 60-tych XX w. Piwo pija się wtedy już tylko w temperaturze pokojowej, wchodząc do knajpy sprawdza się najpierw, gdzie tu się można odlać i ile kroków dzieli nas od toalety. Zmysły jeszcze tęsknią za „popularnym” (a jeszcze lepiej – zaprawianym ziołem z stanu Uttar-Pradesz), ale rozum wymusza dłubanie w zębach 0-nikotynową „słomką”. „Jak żyć ?” - pyta stary poeta starego Premiera; i sam sobie odpowiada bulgotem w pianę piwną.

Z upływem piwa stolik poety pustoszeje. Znikają cienie. Nie chwieje się z boku na krzesełku Mistrz Magii Słowa, Książę Czarnych Literek Tadeusz Gierymski. Zniknął gniewny grymas Saint – Justa asfaltowej rewolucji Waldka Gaińskiego. Odpłynął długą, łodzią Wikingów Jacek „Mikołaj” Olszewskich... Pozostała po nich niedopita ciepła wódka i cienie zapomnianych słów. I świadomość, że i nas ktoś kiedyś skwituje tylko kilkoma epitetami, wyrzucając jak balast ze zbiorowej pamięci Narodu Polskiego i Litwy.

Starzejący się poeta pielęgnuje swoje mity. Mając nazwisko, jakie się ma, łączące Kardynała Tysiąclecia z Prokuratorem Stalinowskim, można się osadzić w rodowodzie nadbużańskiej ślachty chodaczkowej. A jeśli nawet nie, to przynajmniej, możliwe jest oparcie swego istnienia na fundamencie mitu sielskiej dziecinnej niewinności, gdzie wszystko było prostsze: mleko od krowy, łachy piaszczyste, nadrzeczne, do wylegiwania ciała i dojrzewające na słońcu dziewczęta... Wiek klęski, męski, zamienił ten krajobraz na uwięzienie w prowincjonalnym mieście, pełnym kompleksów, naśladującym wielkie City.

Trzeba tu po Alejach targać na plecach mit kolejny. Społeczną odpowiedzialność zaangażowanego inteligenta (SOZI)... Cóż z tego, ze takie zwierze w przyrodzie w stanie czystym nigdy nie istniało... Cóż, że prawdziwy SOZI ściśle związany jest z biurkiem i stałym etatem... W tym micie prawdziwy jest tylko lęk przed zamordyzmem tłumu, przed jego wolą niewolenia i poniewierania jednostki. Nie ważne kto tłum prowadzi: Prorok, Ksiądz, Sekretarz... istotny jest głos protestu przeciw deptaniu trawy.

Jest jeszcze mit trzeci: mit o Ewie stworzonej z żebra na pokuszenie każdego Adama. Mit będący generatorem każdej poezji.  Bo jak powiadają cynicy ( taki Kapsa i jemu podobni), poezja to produkt odpadowy w procesie przekazywania genów w trosce o przedłużenie gatunku. Ale czasem i tacy cynicy, skłonni są przyznać, że na cholerę nam gatunek ludzki bez poezji.

Starzejący się, doświadczony poeta  wie, niestety, że nie ma zwierzęcia bardziej niebezpiecznego  dla swojego gatunku, niż  niedoceniony artysta. Poeta Marinetti  chciał nadać słowom nową estetykę, pozostawił po sobie gromki okrzyk „Eia,eia, alala...” i oliwkowe koszule faszyzmu. W jego ślady szedł olbrzym Majakowski, z pogardą przeciwstawiając  nicość jednostki sile partii. Niespełniony powieściopisarz Goebbels i koneser sztuki oraz męskich ciał Goering... Tak, artyści współtworzyli największe dzieła XX wieku: Auschwitz i Kołymę, poeci zmieniali się w katów.

Bomba atomowa miała mniejszą siłę rażenia od nienawiści zrodzonej kompleksem niedocenionego  twórcy.
Doświadczenie więc mówi, lepiej być nikim i zachować przyzwoitość, niż znikczemnieć sięgając po wielkość. Bo tylko przyzwoitość gwarantuje nagrodę, zimne piwo po długim biegu życia i ciepłe miejsce na zapiecku wspomnień.

Lecz dojść słów: głos ma towarzysz Nagan....
Wiesławie, wiesz pan co, pisz pan pisz, może z pana jeszcze ludzie wyrosną...

Z życzeniami kolejnych 60 lat
Jarek Kapsa