17. Hot Jazz Spring Festiwal jeszcze w uszach brzmi

Historia jazzu jako gatunku muzycznego była już wielokrotnie cytowana jest dostępna wszem i wobec, dość więc wspomnieć, że za stolicę i miejsce powstania uważa się Nowy Orlean, tak więc tradycyjnie już paradą nowoorleańską 3 czerwca rozpoczęło się w Częstochowie wielkie święto jazzu, ale również swingu i bluesa - 17. Hot Jazz Spring Festiwal.

Program całego festiwalu dla przypomnienia znajduje się TUTAJ, pozostaje więc subiektywno/obiektywne opisanie weekendowych wydarzeń w filharmonii częstochowskiej i poza nią.

Słowa hasła, którymi można określić tegoroczną edycję jazzowego festiwalu to obok stałych niezmiennych elementów: nowa tradycja, kontrasty, humor i pogoda. Ta ostatnia, na przekór panującej od dłuższego czasu aurze, sprawiła wspaniałą niespodziankę. Zarówno podczas inauguracyjnej parady z Placu Biegańskiego do gmachu Filharmonii im. Bronisława Hubermana, jak i na kończącym festiwal niedzielnym pikniku – słońce, bezchmurne niebo, aura jakiej w tym roku chyba jeszcze nie było.

Ale po kolei. Paradę jak zawsze poprowadził znany częstochowianom pan Hieronim oraz Częstochowskie Towarzystwo Motocyklowe z trzema wspaniałymi Harleyami oczywiście pod przewodnictwem Five O’ Clock Orchestra na czele (a ściślej - na Harleyu Davidsonie) z dyrektorem artystycznym festiwali Tadeuszem Orgielewskim.

Po dotarciu pod pomnik króla jazzu Louisa Armstronga nastąpiło oficjalne otwarcie festiwalu i tutaj jak podkreślają twórcy Hot Jazz… narodziła się nowa świecka tradycja wskazująca jako miejsce rozpoczęcia festiwalu właśnie łaskawe pomnikowe spojrzenie króla, a nie jak dotychczas filharmoniczną. Kolejna nowość to wspólne otwarcie; wspólne wypowiedzenie formuły - 17. Hot Jazz Spring Festiwal uważamy za otwarty – przez Jarosława Marszałka – wiceprezydenta miasta ds. kultury, promocji i sportu, Tadeusza Orgielewskiego – szefa artystycznego całego wydarzenia, Zdzisława Wolskiego – Posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oraz Adama Klocka, dyrektora filharmonii i jednocześnie całego festiwalu.

Po wejściu na salę odegrany został festiwalowy hymn po czym nastąpiło uroczyste uczczenie chwilą ciszy, pamięci byłego dyrektora filharmonii Ireneusza Kozyry, w którego to gabinecie - wówczas naczelnika wydziału kultury w urzędzie miasta – w 2001 roku narodził się pomysł zorganizowania festiwalu jazzowego w Częstochowie.

No i się zaczęło; od wręczenia Honorowego Swingującego Kruka Zbigniewowi Konopczyńskiemu – z Old Timers o którym media piszą, iż jest w polskim jazzie tradycyjnym symbolem i legendą. Prowadzenie koncertu objął Janusz Jadczyk zapowiadając na początek Playing Family z Krakowa. Zespół powstał w 1964 roku pod wodzą Janusza Nowotarskiego, zawiesił działalność w 1969 by po 10 latach znów grać. Teraz schedę po ojcu objął Leszek Nowotarski, który wraz z zespołem młodych, przystojnych, utalentowanych muzyków wprowadził koncert i cały festiwal na znakomite energiczno-energetyczne tory i hipnotyzujący natkingcolowy nastrój. Obok jazzowych, wybrzmiały też bluesowe nuty. Zespół zakończył swój występ utworem-przesłaniem „Smile”

W przerwie mogliśmy podziwiać wystawę fotografii Leszka Pilichowskiego: Jazz w filharmonii częstochowskiej, przedstawiającą galerię postaci, która na przestrzeni lat gościła na naszej scenie.

Grali mężczyźni, czas więc na kobiety – oto przed nami Luna Voices – wychowanki wrocławskiej akademii muzycznej: Karolina Pasierbska, Monika Kuczera i Tamara Blair z zespołem i w towarzystwie filharmoników częstochowskich.

Za ich pośrednictwem przenieśliśmy się do Złotych Lat Hollywood. Wystarczyło zamknąć oczy by przenieść się kilkadziesiąt lat wstecz i usłyszeć wspaniałe wykonania Marleny Dietrich, Josephine Baker, Marylin Monroe, Elli Fitzgerald czy Franka Sinatry.

Night and Day, Sing sing everybody start to sing, I wanna be loved by you, Moon River, melodie Georga Gershwina wytworzyły taki klimat, że dało się go niemal łyżeczką jeść. A kto jest największym przyjacielem kobiety? Oczywiście Diamond are girl’s best friend!

Niedziela w filharmonii, a właściwie niedzielny wieczór rozpoczął się lekko, dowcipnie. Dużo śmiechu, dużo pozytywnej energii, a to za sprawą m.in. duetu gitarowego Sebastian Ruciński i Tomasz Wójcik, znanego też z kwartetu Siergieja Wowkotruba. Warto przytoczyć jeden z opowiedzianych przez muzyków dowcip: Chłopczyk mówi do mamy:
-Jak dorosnę, chcę zostać muzykiem
- No kochanie, albo jedno, albo drugie

Następnie sceną zawładnęli poznaniacy, grupa Dixi Company, która polecała nam kawę po poznańsku: a mianowicie, jedną łyżeczkę kawy zalać do końca wrzątkiem, tak, aby się cukier nie zmieścił. Zespół ma bardzo szerokie spektrum nie tylko muzyczne ale również jeśli chodzi o publiczność. Grali bowiem na wielu scenach w USA w tym na największym festiwalu jazzowym w Sacramento jak i na otwarciu szkoły podstawowej w małej miejscowości w Wielkopolsce.

W takiej oto atmosferze dobrego humoru, świetnej muzyki i sympatii upływał wieczór, wśród wspaniałych jazzowych dźwięków, m.in. motywu z filmu Va bank. Któż z nas nie pamięta Henryka Kwinto – oczywiście li i jedynie muzyka, Duńczyka czy pani Natalii. Prawdziwy wieczór przepełniony lekkością, dowcipem, wirtuozerią.

Zakończenie filharmonicznych koncertów to występ znanej już festiwalowej publiczności niemieckiej grupy Sazerack Swingers. Nazwa pochodzi od słynnego, posiadającego dwustuletnią tradycję, drinka z Nowego Orleanu. Banalne byłoby wspominanie o charyzmie lidera czy w ogóle liderów, ponieważ każdy grający na scenie to odrębna osobowość tworząca indywidualny wszechświat.

Zarówno Dixi Company jak i Sazerac Swingers towarzyszył na scenie Tadeusz Orgielewski – nasz człowiek o niespożytej energii, niezwykłych talentach i z mnóstwem pomysłów.

Organizatorzy zadbali również o to, żeby nie rozchodzić się z poczuciem niedosytu – nie ma lekko. Piątkowy i sobotni wieczór to after party w klubie muzycznym Stacherczak gdzie zagrali odpowiednio: gliwicki Enerjazzer i Tador Swingtet, po czym hulaj dusza; jam session. Nie da się ukryć, że Hot Jazz Spring Festiwal to uczta dla ucha i dla oka, dla ciała i duszy.

Festiwalowa publiczność wspaniale uczestniczyła, wspomagała, dodawała ducha i tworzyła niezwykłą aurę, wchodząc w dialog z artystami a klaskaniem, pstrykaniem, śpiewem współtworzyła i dopełniała aktywnie niezwykły koncertowy czas. Zresztą świetnie to wygestykulował jeden z artystów: dajemy i odbieramy, wymieniamy między sobą dobrą energię.

Slow finisz to słoneczny niedzielny piknik na ulicy Jazzowej – zresztą jedynej o takiej nazwie w Polsce. To maleńka (Wielka) uliczka na Stradomiu, zaledwie 10 numerów. Jedno z miejsc/rzeczy, o których zwykło się mówić: siła spokoju.

Chcemy jeszcze! I mamy nadzieję, iż to JESZCZE przyjdzie za rok i że żadna pandemia, żadne inne wydarzenia nie przeszkodzą w zorganizowaniu kolejnego – „dorosłego” bo 18. już święta jazzu, bluesa, swingu i dobrych dusz. Takie wydarzenia tworzą naszą, naszego miasta i ludzi – tożsamość.

cz.info.pl, tekst AgaO, foto: Kornel Orłowski

hot-jazz-2022-48
hot-jazz-2022-01
hot-jazz-2022-02
hot-jazz-2022-03
hot-jazz-2022-04
hot-jazz-2022-05
hot-jazz-2022-06
hot-jazz-2022-07
hot-jazz-2022-08
hot-jazz-2022-09