Hodowlane zadania szkół publicznych

To nie pan Czarnek jest problemem, ale problemu owocem. Bronić też muszę pana Czarnka przed zarzutem/komplementem bycia konserwatystą. Jest on karierowiczem, a jego poglądy, jak to u karierowiczów bywa, to poglądy Wodza podniesione do kwadratu. Inni na jego stanowisku bywali podobnymi Czarnkami, tylko może mniej rzucającymi się w oczy.

Naukowcy po przeprowadzeniu badań w Skandynawii, dostrzegli, że ponad 40% osadzonych w zakładach karnych to psychopaci. Rzecz zrozumiała, nawet bez badań: trudno za osobę normalna uznać mordercę, gwałciciela, zawodowego złodzieja lub oszusta. Nie robi się podobnych badań wśród elit politycznych, podejrzewam jednakże, że ok 40% naszych parlamentarzystów to psychopaci.

Zgodnie z definicją psychopata to ktoś całkowicie odrzucający normy moralne i społeczne, dążący do gratyfikacji i spełnienia własnych potrzeb (często sprzecznych z porządkiem społecznym) ponad wszelką cenę, nieliczący się z uczuciami innych ludzi i sam pozbawiony uczuć. Człowiek o osobowości psychopatycznej kalkuluje z zimną logiką i spełnia swoje cele oraz zachcianki, nie cofając się nawet przed czynami zabronionymi przez prawo. Bez względu na ocenę lekarską lub moralną, przyznać musimy, że takowe cechy psychopatii ułatwiają karierę polityczną.

To nie jest takie łatwe dla zwykłych ludzi: łgać patrząc prostu w oczy, oszukiwać nawet najbliższych, odrzucać wyrzuty sumienia i współczucie dla oszukanych. Psychopata na swój sposób dostrzega różnicę między dobrem a złem; dobrem jest wszystko co jest dobre dla niego, więc uparcie zwalcza zło. Obecność psychopatów w Sejmie i w więzieniu jest naturalna; problem dla służb penitencjarnych i zwykłych obywateli leży w tym, by ograniczyć władzę psychopatów. Temu służy prawo, a w ogólności Konstytucja.

Problem z Czarnkiem wynika z pewnej niedookreśloności Konstytucji. Są bowiem w niej zapisy oczywiście słuszne. Wymieńmy art 30: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”; art 31 ust 2: „Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje”; art 47: „Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”; art 48: „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.”; art 53 ust 1: „Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii” ust 3 „Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami”; ust 4.: „Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.”; art 54 „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”.

Przytoczone artykuły to tzw. prawa kardynalne, których nikt nie może być pozbawiony. Dotyczą każdego: biednego i bogatego, Polaka i mieszkającego w Polsce cudzoziemca, 70-letniego dziadka i jego 7-letniego wnuka. Czy nam się to podoba czy nie, nawet 10-latek ma wolność wyrażania swoich poglądów, posiada niezbywalną godność, a jego dobre imię i cześć podlega prawnej ochronie. Prawa kardynalne są ramami w jakich realizować możemy system edukacji publicznej. Mimo najszczerszej chęci różnych psychopatów, system edukacji nie może być systemem ideologicznej indoktrynacji, bo Konstytucja na to nie pozwala. Niestety, Konstytucja jest tylko umową społeczną, ma wartość tylko wtedy, gdy strony umowy chcą ją przestrzegać. W przypadku edukacji zapis Konstytucji budzi liczne wątpliwości, tym samy otwiera drogę do nadinterpretowania przez doktrynerów pragnących bałamucić cudze dzieci.

Art 70 głosi w ust 1. „Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa”. Uderza tu pewna rozbieżność między sformułowaniem „prawo do nauki”, a „nauka jest obowiązkowa”. Prawo wiąże się z wolnością: mam prawo wyrażania swoich poglądów, ale nie mam obowiązku ich głoszenia, mam prawo do gromadzenia się, uczestnictwa w stowarzyszeniach czy partiach, ale mogę wybrać odludność. Prawo do nauki oznacza, że możemy sobie dowolnie wybierać rodzaj szkoły czy treści które chcemy poznać. Obowiązek odbiera nam to prawo; podlegający obowiązkowi szkolnemu ma uczyć się w takich szkołach, przez takich nauczycieli i takich treści, jakie mu władza narzuci. Nikt nie mówi o prawie do płacenia podatków, tu bez hipokryzji głosi się o obowiązku. Przyjmijmy, że w naszej wykładni konstytucyjnej „prawo do nauki” to ornament, obowiązek jest treścią.

Art 70 ust 2. „Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna”. To o czym wiedzieć powinien każdy absolwent szkoły podstawowej, to fakt, że nie ma bezpłatnych usług. Ponieważ ten absolwent szkoły podstawowej powinien mieć opanowaną w stopniu podstawowym matematykę, to wręcz koniecznością wydaje się przećwiczenie na lekcjach zadań: ile kosztuje edukacja ucznia i kto za to płaci. Koszty są policzalne, choć w przeliczeniu na jednego ucznia, wyjdą różnice między szkołami. Podobne różnice ujawnią się w odpowiedzi na pytanie: kto płaci. Subwencja z budżetu państwa może pokrywać 80%, ale może też jedynie 50% kosztów; w brakującej kwocie większość dokłada ze swoich środków samorząd terytorialny, ale też doliczyć trzeba niebagatelny wkład środków własnych rodziców uczniów. Ten wkład ma niekiedy charakter decydujący o możliwości kształcenia. Rząd wprowadzając z okazji tzw. pandemii tzw. naukę zdalną, założył optymistycznie, że koszt tego rozwiązania pokryją rodzice; zabezpieczą komputer z łączem internetowym każdemu dziecku. Art 70 ust 2. nie jest tylko „kłamliwy”, on zwalnia rządzących z odpowiedzialności. Wprowadzony jest „obowiązek nauki”, ale jeśli chcesz z „prawa do nauki” korzystać, to musisz płacić.

Art 70 ust 3. „Rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne. Obywatele i instytucje mają prawo zakładania szkół podstawowych, ponadpodstawowych i wyższych oraz zakładów wychowawczych. Warunki zakładania i działalności szkół niepublicznych oraz udziału władz publicznych w ich finansowaniu, a także zasady nadzoru pedagogicznego nad szkołami i zakładami wychowawczymi, określa ustawa”. Tu także mamy zagwozdkę. Wolność wyboru, to wolność wyboru; tak jak nie ma „jesiotra drugiej świeżości”, bycia częściowo w ciąży, tak nie można ograniczenia wyboru uznać za wolność. By uszanować wolność koniecznym jest z owego konstytucyjnego zapisu wyrugowanie określenia „publiczne” przy nazwie szkoła. Szkoły mogą mieć różne organy założycielskie: mogą być podległe instytucjom państwa, samorządu, mogą być prowadzone przez prywatnych właścicieli, przez organizacje społeczne, przez związki zawodowe lub wyznaniowe; wszystkie są publiczne jeśli wykonują publiczne, dostępne dla ogółu usługi; wykonywane przez nie usługi powinny być w równy sposób refinansowane z budżetu państwa i samorządu. Wtedy możemy mówić, że rodzice mają wolność wyboru szkół dla swych dzieci. Z tą wolnością wyboru łączy się także zapis ust 4. „Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia”. Tu pułapka tkwi w pozakonstytucyjnym rozumieniu słowa „równy”. Akurat jest to bardzo ważny temat do przedyskutowania w ramach programu szkoły podstawowej. Jeżeli dajemy rodzicom prawo wyboru szkoły dla dzieci, to akceptujemy oczywisty fakt, że szkoły są różne, bez różnorodności nie ma wyboru. Prawo wyboru wymaga innej formy równości: równości szans.

Tyle rozważań teoretycznych o konstytucyjnych ramach naszego systemu edukacyjnego. Konstytucja, niestety, nie jest prawem wiążącym dla nadambitnych psychopatów rządzących. Mimo Konstytucji takowe typy zakładają, że obywatel, a dziecko w szczególności jest własnością państwa, tak jak chłop pańszczyźniany i jego dzieci był własnością jaśniepaństwa. Przy takim domniemaniu nie możemy czuć się bezpieczni: nie ma wolnego społeczeństwa gdy podstawowe indywidualne prawa zależne są od uznaniowości mniej lub bardziej liberalnych ministrów. To co nazywamy szkołą publiczną, jest systemem organizacyjnym służącym w pierwszym rzędzie wygodzie nauczycieli. To co my nazywamy „powszechna edukacją” jest przyzwoleniem na swobodę indoktrynacji naszych dzieci przez formalną i nieformalną władzę polityczną.

Traktujemy jako rzecz normalną, że dziecko w wieku wymagającym opieki odprowadzamy na trzy-cztery godziny do szkoły, raz o 8.00, a raz o 11.00. Nikt się nie przejmuje naszymi obowiązkami zawodowymi; bo ważniejsza jest Karta Nauczyciela i 18 godz. pensum. Jak o obcym świecie czytamy o szkołach amerykańskich: dziecko wywożone tam jest o 8.00. odwożono po 16.00; przez ten czas szkoła przejmuje opiekę, uczy, wychowuje, organizuje zajęcia dodatkowe, ligi piłkarskie, chóry szkolne. Nie ma zwalania obowiązków na rodziców, nie ma prac domowych, nie ma ratowania kiepskości szkoły przez korepetytorów. Jak mawiała pewna premier: można? Można. Organizacja jest jednakże mniej ważna, od tego co szkoła i w jaki sposób chce dziecka nauczyć. Tu rządzi władza nieformalna, zaletą pana Czarka jest to, że on ma odwagę, czy czelność, mieć własne zdanie w sprawach programu szkolnego.

Zazwyczaj to anonimowe gremia wymyślają dowartościujące ego ekspertów programy, bez refleksji czy jest czas na ich przekazanie i czy umysł dziecka jest w stanie strawić nadmiar faktów. Zazwyczaj taki ekspert jako homo sapiens wie, że nie stanie się mądrzejszy po nauczeniu się na pamięć książki telefonicznej; wiedząc to każe dzieciom takową książkę wkuwać. Ów nadmiar programowy jest elementem indoktrynacji; w nauce szkolnej nie chodzi by dziecko było mądrzejsze; ważne by było posłuszne. Dziecko ma być ukształtowane na wzór żołnierza, bezmyślnie ale wiernie wykonującego rozkazy przełożonych. Podobno dzięki takiemu modelowi Niemcy wygrały wojnę, ale tylko jedną (z Francją w 1870 r), bo kolejne przegrywały. Od stu lat wiadomo, że i na wojnie i w rozwoju gospodarki szkodliwe jest bezmyślne posłuszeństwo. Świat rozwija się dzięki cechom, które polska edukacja wybija dzieciom z głowy: krytycyzmowi, komunikatywności, kreatywności i umiejętności pracy kolektywnej. Dążenie do programów szkolnych realizujących owe 4xK, nie jest już dziś nawet modernizacją; jest koniecznym dostosowaniem szkoły do rzeczywistości.

Konstytucja, wynikające z niej przepisy prawne, ma szansę ograniczyć zapędy rządzących psychopatów, tylko wtedy, gdy jesteśmy świadomi swych praw. Art 48 Konstytucji wyraźnie określa nasze, rodziców prawo do wychowywania dziecka, tej naszej rodzinnej podmiotowości służy wolność wyboru szkoły, a konsekwentnie także wybory formy i treści nauczania w tej szkole. Ani geniusz, ani cymbał, przyodziawszy się w mundur ministra, nie wie lepiej od rodziców, co jest dobre dla dziecka. A jeżeli nawet wie, to powinien skromnie zamilczeć, bo jest po to by służyć ludziom, a nie by za nich decydować o ich rzeczy prywatnej, a takową jest wychowanie i wyedukowanie potomka.

Jeśli zaś taki ministerialny geniusz lub cymbał, będzie z emfazą mówić, że Polska potrzebuje wyedukowanych przez ministerialnych urzędników obywateli, a rodzina nie ma w tym właściwych kompetencji, to czas mu podpowiedzieć: niech sobie ta Polska i ci ministerialni urzędnicy sami wyprodukują obywateli do swej hodowli; od naszych dzieci – wara wam, faszystom.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa