Ile kosztuje Naród?

Dawniej o duszyczkę chłopską walczył kułak z kolektywem. Walka byłą ciężka; choć kolektyw miał za sobą ideały potwierdzone marksistowską nauką, to kułak odwoływał się do zakrzepłej chłopskiej pazerności, sobkowości i materialnemu pożądaniu lepszego życia. Trzeba więc było niejednemu kopaniem w nery wybić z głowy burżuazyjne nawyki i siłą zawlec do socjalistycznego raju.

Dziś także o świadomość konsumencką walczą sprzeczne siły. Praktyczna przyziemność podpowiada, że dla konsumenta korzystna jest konkurencja pazernych na zysk kapitalistów. Wygrywa produkt lepszy lub tańszy, oceny dokonuje odbiorca; trzeba solidnie nagimnastykować się by odkryć jego potrzeby, trafić w gust, dostosować cenę do konsumenckich możliwości.

Jeśli nie ma konkurencji, jeśli konsument skazany jest na monopol państwa, to mamy takie – za przeproszeniem – PKP: firmę mająca w nosie potrzeby klienta; ważne dla niej jest zrealizowanie „planów przewozowych”, a gdy z tych usług nikt nie będzie korzystał, to straty wyrówna dotacja budżetowa. Oczywiście kolej musi być państwowa, bo... musi być państwowa.

Konsument zmotoryzowany przyzwyczaił się do śledzenia cen benzyny na przydrożnych punktach tankowania. Wie, że konkurencja robi swoje, odczuwa namacalnie jak koncerny paliwowe starają się zdobyć jego względy. Ten sam konsument bywa czasami przekonany, że korzystne – może nie dla niego, ale dla Państwa – jest stworzenie Państwowego Monopolu Paliwowego. Będzie gorzej, będzie drożej, ale będzie duma z rozwoju Narodowego Koncernu. Zwykły obywatel, ze względu na wiek, nie zna praktyki funkcjonowania takowych Narodowych Koncernów w epoce nostalgicznie wspominanego Gierka. Nie łączy zapomnianych „talonów na benzynę” z monopolem CPN, ani kartek na mięso i cukier z uspołecznieniem handlu i produkcji.

Wrażliwość historyczna ogranicza się do czujnego śledzenia, czy nie objawi się gdzieś symbolika faszystowska. Za to całkowicie zatarto pamięć o skutkach wielkiego eksperymentu socjalistycznego, jaki zaserwowano bez znieczulenia Polakom i innym społecznościom Europy Środkowo-Wschodniej. Wystarczy zadąć w Narodową Trąbę, a bezkrytycznie popieramy recydywę socjalizmu, upierając się, że im więcej Państwa w Państwie (państwowych PKP w państwowych PKP), tym dla ogółu lepiej. Potem płacimy nie tylko za ten socjalizm, ale jeszcze więcej za skutki jego rozmontowania. Nikt się nikogo nie czepia, po jaką cholerę w XX w. wymyślono pańszczyźniane folwarki (PGR); ale każdy dureń, o ambicjach wrażliwca społecznego, oskarża Balcerowicza o „nieludzki dogmatyzm” w likwidacji tego „pięknego” eksperymentu hodowli „homo sovieticus” na gruntach uprawnych.

Chcąc uniknąć zarzutów ze strony „wrażliwych społecznie”, rząd za pośrednictwem wiceministra Artura Sobonia kończy negocjować z mafią związków zawodowych tzw Umowę Społeczną, w sprawie „transformacji górnictwa węgla kamiennego”. Określenie „mafia” nie powinno być zniewagą dla kasty zawodowych obrońców ludu walczących dzielnie wyłącznie o własne interesy. W tym wypadku zakładnikami tej walki są zarówno pracownicy kopalń jak też podatnicy płacący na ich utrzymanie.

Umowa Społeczna to brzmi ładnie, człowiek automatycznie ustawia się po stronie „społecznej” sekundując by mafia związkowa wyrwała jak najwięcej od rządu, decydującego się na „nieludzkie” zamykanie kopalń. Problem jednak w tym, że mylimy strony: to nie rząd ponosi koszty, ale społeczeństwo, mafia nie wyrywa od Premiera i Ministrów, ale z kieszeni podatników. Poczucie sprawiedliwości i solidarności nakazuje godzić się podatnikom na łożenie na wsparcie słabszych: starych, chorych, niepełnosprawnych. W tym jednak wypadku zdrowi i silni faceci chcą by na ich utrzymanie płaciły emerytki i schorowane kobiety łączące pracę zawodową z wychowywaniem dzieci. Bogaty się wybroni od ciężaru wyższych podatków, stać go na armię adwokatów i doradców finansowych; na haracz z tytułu społecznej wrażliwości składają się najsłabsi. Im więc trzeba uświadomić, że ze swojej kieszeni pokryją zobowiązanie, że pensja pracownika kopalni (obecnie to ok. 8750 zł brutto miesięcznie), będzie do 2025 r. waloryzowana co roku o wskaźnik 3,5% do 3,8%. Nie pytaj emerytko otrzymująca 1200 zł, o jaki wskaźnik będzie waloryzowane twoje świadczenie. Nie ty jesteś stroną Umowy Społecznej.

Pora odsunąć na bok kilka mitów. Transformacja gospodarcza nie jest ideologiczną interwencją lekceważącą zasady sprawiedliwości społecznej. Jest to proces stały wynikający z istoty gospodarki na wolnym rynku. Austriacki ekonomista Schumpeter nazwał to „twórczą destrukcją”, zanika wytwórczość odrzucona przez konsumenta, na miejsce jednych upadających podmiotów rodzą się inne dostosowane do nowych potrzeb klientów. Górnictwo węgla kamiennego nie jest tu wyjątkiem, w naszym regionie przeszliśmy półwieku temu podobną transformacje górnictwa rud żelaza; trzydzieści lat temu równie poważna transformacja dotknęła przemysłu włókienniczego, a równolegle także metalurgicznego i tzw. produkcji „S” (dla wojska). W samej Częstochowie, ćwierć wieku temu, utrata miejsc pracy w przechodzących transformację branżach kosztowała ponad 20 tys miejsc pracy. A były miasta takie jak Praszka (uzależniana od produkcji w „Polmo” układów hamulcowych do sowieckiego Kamaza) czy Szczekociny (produkcja części do czołgów), gdzie proces ten był trudniejszy. Daliśmy radę, bez Umów Społecznych, dlaczego mamy wierzyć, że Górny Śląsk sobie nie poradzi.

Wymogi UE związane z tzw. dekarbonizacją gospodarki przyspieszyły jedynie nieuchronny proces zmian. Z polskim węglem jest tak jak z polską siarką – dumą Tarnobrzegu, czy rudą żelaza. Wydobycie złóż z głębokości 500 m. jest mniej opłacalne, niż odkrywkowe wydobycie w Australii. Od dwudziestu lat wzrasta import, maleje eksport, stajemy się uzależnieni od surowca sprowadzanego z innych krajów. Słynna elektrownia w Ostrołęce planowana była pod rosyjski węgiel, bo inaczej traciło sens wszelkie racjonalne wyliczenie biznesplanu. Bez względu na politykę UE górnośląskie kopalnie czekała likwidacja z powodów czysto ekonomicznych. Wbrew jednakże huraoptymistycznym zapowiedziom radykalnych polityków, likwidacja nie oznacza, że do roku 2030 czy 2040, kopalnie znikną a wraz z nimi miejsca pracy górników. Proces likwidacji kopalni trwa czasem ponad ćwierć wieku, niektóre wymagane działania są równie pracochłonne jak wydobycie.

Nie jest też tak, że utrata 80 tys miejsc pracy w górnictwie zwiększy bezrobocie, doprowadzając do katastrofy cały region. Przypomnijmy, że przed 1998 r. - rozpoczęciem restrukturyzacji kopalń przez rząd AWS i ministra Steinhoffa – w górnictwie pracowało 400 tys ludzi. Piętnaście lat później zamiast bezrobocia mieliśmy na Górnym Śląsku deficyt pracowników. Trudno było tkaczkę z 20-letnim stażem w zakładach włókienniczych przystosować by mogła być ekspedientką w supermarkecie. Trudno było się do nowych potrzeb rynkowych dostosować dojarce z PGR, bo najbliższa dla niej praca znalazła się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania, a PKS przestał jeździć. Ale czy to dotyczy górników ? Bez żartów, Górny Śląsk importuje ponad 100 tys pracowników z zagranicy (Ukraina, Białoruś itd.) tylko w branży budownictwa, a więc tam gdzie idealnie sprawdzą się umiejętności zdobyte w pracy w kopalni. Roztkliwianie się nad przyszłością zdrowych, silnych chłopów, poszukiwanych na rynku pracy; porównajmy z lekceważącym potraktowaniem utraty blisko 100 tys źródeł utrzymania z pracy: efektem aty-covidowych lockdawnów. Czy górnik w odróżnieniu od barmana, fryzjerki, ekspedientki, rehabilitantki itd. jest „dzieckiem specjalnej troski”?

W odpowiedzi na tego typu pytania usłyszymy od „wrażliwych społecznie”: ale górnik gdy mu zamkną kopalnie nie będzie zarabiał 8750 zł, ale tyle co inni ludzie... Tak, jasne, tylko nazwijmy tą wrażliwość społeczną po imieniu: korupcją. W końcówce PRL władza, chcąc wycisnąć z ekstensywnej gospodarki folwarcznej możliwie najwięcej i w dodatku utrzymać spokój społeczny, zaczęła mnożyć przywileje grupowe. W przypadku górników, uzasadniano to ciężką i niebezpieczną pracą, a jednocześnie nadzwyczaj potrzebną państwu; a to rekompensowano wysokimi płacami i specjalnymi emeryturami. Ciężka i niebezpieczna była praca niewolników, ciężka i niebezpieczna jest praca oparta o wydajność fizyczną pracowników, przy lekceważeniu inwestowania w rozwój technologiczny. Statystycznie najbardziej niebezpieczna (wg liczby wypadków śmiertelnych) jest praca rolnika i pracownika budowlanego; odzwierciedla to zapóźnienia technologiczne w tych branżach.

Mit, że państwo rekompensować musi „ciężką i niebezpieczną” pracę górników prowadzi tylko do zaniechania niezbędnych inwestycji w rozwój. Jeszcze perfidniejsze są przywileje emerytalne, bo jest to zadłużanie się na koszt przyszłych pokoleń. Dziś górnik, w pełni sił fizycznych, po skończeniu 50 lat i przepracowaniu 25 lat (w tym 10 w kopalni na dole) może iść na emeryturę; średnia emerytura górnicza to 4579 zł. Wspominana wyżej tkaczka, po 40 latach pracy, cierpiąca na POChP, żylaki i inne schorzenia zawodowe, dostaje 1500 zł emerytury. Podatnik nie dopłaca do emerytury tkaczki, przez owe 40 lat płacąc składki zgromadziła kapitał na swoje świadczenie. Na emerytury górnicze wydajemy rocznie 12,5 mld. zł, w tym ok 9 mld zł stanowią dotacje od podatników. Tak wygląda socjalistyczna sprawiedliwość społeczna.

Dzisiejszy problem „transformacji górnictwa” to skutki polityki z ostatnich dwudziestu lat. Po reformach J. Buzka i Steinhoffa każdy rząd miał podstawowe sprawy rozwiązane, wystarczyło tylko nie psuć. Reforma emerytalna nie odbierała „starych” przywilejów, ale powodowała, że każdy nowozatrudniony górnik wchodził już do normalnego systemu. Jeśli kopalnie było stać, to płacąc wyższe składki ubezpieczeniowe wykupywała przywileje. Po likwidacji nierentownych kopalń pozostałe miały funkcjonować wg rynkowego rachunku. Dotyczyło to także płac. Tak jak w każdym innym przedsiębiorstwie zależne one były od koniunktury; gdy brakowało zbytu węgla, praca i płaca górników traciła wartość. Takie założenia nie wytrzymały kilku lat. Wystarczyło, ze grupa aparatczyków związkowych postraszyła kijkami, a rząd „wrażliwych społecznie” przywrócił emerytalne przywileje. Przejedzono okres najlepszej koniunktury na węgiel, nie inwestując w rozwój, lecz windując płace powyżej ekonomicznej realności. Miało to swoje społeczne konsekwencje.

Tu trzeba dotknąć kolejnego mitu. Najczęściej umoralniające opowieści o stałej konieczności dostosowywania swoich umiejętności do potrzeb rynku pracy, płyną od różnych profesorów zarządzania, którzy w swym życiu nigdy nie zmienili wyuczonego zajęcia. To jest taki swoisty przywilej inteligencji: wyuczysz się na pracownika naukowego, urzędnika, nauczyciela, policjanta, żołnierza...i masz zajęcie w swoim fachu do emerytury. Ta umiejętność dostosowania w największym stopniu dotyczy osób, określanych jako pracownicy fizyczni. Wyuczone w szkole zawodowej umiejętności były nieprzydatne w zderzeniu w nowymi technologiami stosowanymi w budownictwie, rolnictwie, górnictwie, hutnictwie, przetwórstwie spożywczym.

Wartość pracownika zależna stała się od jego kreatywności i adaptacji do nowych potrzeb. Ta wartość na rynku ma swoją wymierność. Gdy gorzej płacą na budowie domów, robotnik bierze się za układanie chodników. Gdy gorzej płacą w górnictwie robotnik przekwalifikuje się na budowlańca. Sztuczne zawyżenie płac w górnictwie ma swoje przełożenie na zachowanie społeczne. Po co szukać lepszej pracy, po co inwestować w rozwój umiejętności, skoro tu związki dbają o gwarancję lepszego życia ? Górnicy sami wiedzą, że to fikcja. Wiedzą, że znaczną część tej trudnej i niebezpiecznej pracy „na dole” wykonują „murzyni” ze spółek prywatnych, nie korzystający z przywilejów. Ale... jeśli dokarmiasz łabędzie, nie licz, że zaryzykują one odlot na zimę do ciepłych krajów. Jeśli dokarmiasz jakąś grupę społeczną, to nie wymagaj by ochoczo zrezygnowała z przywileju trwania w miejscu. Opowieści wpisane w Umowę Społeczną, że rząd zrekompensuje likwidowane miejsca pracy w kopalni tworząc np. fabrykę samochodów elektrycznych Izera w Jaworznie, są z założenia fikcją. Górnik, nie czekając na obiecanki nowych fabryk, sam odejdzie z „gruby” i dziecka tam nie puści, jeśli ma świadomość, że przez brak popytu na węgiel, jego praca tam będzie coraz mniej, materialnie, warta. Popyt na umiejętności dobrej pracy fizycznej jest wystarczający, by mógł się zaadoptować tam, gdzie jego wysiłek ma wyższą rynkową wartość.

Na obniżkę płac górników nie zdobędzie się jednak żaden z żerujących na podatnikach koncernów węglowych. Bez bitki się więc nie obejdzie, albo bez dalszego, głębszego drenowania kieszeni emerytów. Socjalizm nie dąży przecież do sprawiedliwości społecznej, ale do upowszechnienia nierówności i korupcji. Tak już ma, nazwanie go „narodowym” nie wiele pomoże. Kto bowiem konkretnie jest tym Narodem, ile na tym zarabia i ile to kosztuje społeczeństwo...

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa