Meandry polityki historycznej

Pan Gliński (nie wymawiam imienia, bo teraz w modzie jest wytaczanie spraw za obrazę „dobrego imienia”) wydaje się idealnym Ministrem Kultury: wygląda kulturalnie, mówi kulturalnie, zachowuje się kulturalnie a nawet nosi okulary.

Ktoś, złośliwszy krytyk, zauważyć może (jeszcze może), że ów kulturalny człowiek ładnych parę lat temu zrezygnował z przyzwoitości w zamian za przyspieszony awans na wyżyny władz, stając się potulnym wykonawcą nakazów tzw „gremium partyjnych”. Były już w historii podobne typy: Tejchma za Gierka, Krawczuk za Jaruzelskiego, był z nich czasami pożytek.

Pan Gliński, niestety, nie ma takiego dorobku jak Aleksander Krawczuk, którego książki o starożytnym Rzymie sprzedawały się lepiej niż dziś kryminały. Nawet Tejchma, choć typowy aparatczyk-półintelegent (typ Błaszczaka), mógł się pochwalić odbudową Zamku Królewskiego w Warszawie. Dorobek Glińskiego, na ich tle, uprawnia do skromności. Są to w większości imperialne plany budowy wielkich muzeum narodowych, z których realne są tylko rozdane „swoim” wielkie pieniądze. Na tej Saharze osiągnięć wyraźnie rysuje się wielki wkład w rzeczywistość, jakim było wprowadzenie w obrót polityczny pana Macieja Świrskiego. Obdarzeni lepszą pamięcią mogą odnaleźć obraz, gdy kaprys Kaczyńskiego uczynił z Glińskiego kandydata na „premiera technicznego” i jak ten „premier”, mimo braku pandemii, wygłaszał do narodu expose z ekranu laptopa. Otóż wtedy dano Glińskiemu na adiutanta (rzecznika prasowego) wspomnianego Świrskiego.

Pan Świrski to szczególny rodzaj zawodowego patrioty. Inni, po prostu, głoszą miłość do Ojczyzny, udowadniają to tworząc coś, co sami nazywają, pracami naukowymi lub dziełami kultury, a potem skromnie pobierają za to nieskromny szmal. Podobno prostytutki warszawskie są zdegustowane brakiem profesjonalizmu w tej kaście, uznajmy to jednak za różnorodność upodobań estetycznych. Pan Świrski nie tylko głosi miłość, on o Ojczyznę walczy, i to gdzie walczy, on na reducie walczy, jak ten Ordon lub Sowiński, ginie wielokrotnie i wstaje z popiołów, atakowany przez coraz silniejszych i podstępnijszych wrogów. By zrozumieć heroizm tej walki zacytujmy Manifest założonej przez Świrskiego Reduty Obrony Polskiego Imienia:

„Polacy podczas wojny walczyli przeciwko agresorom zarówno z zachodu jak i wschodu, budując najpotężniejszą konspirację okupowanej Europy i wystawiając czwartą co do liczebności armię państw wojujących w II wojnie światowej. Dla przeciętnego Polaka sprzed 25 lat były to fakty historycznie oczywiste. W ciągu lat istnienia III RP okazało się, że w świecie panuje zupełnie inne przekonanie – że to Polacy są współwinowajcami II wojny światowej, a o ofiarach polskich mało kto słyszał. I że istniały „polskie obozy koncentracyjne”, że obok mitycznych nazistów Holokaustowi są winni Polacy. Stajemy, my współcześni Polacy, ze zdumieniem przed tą propagandową wersją historii nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co to tak naprawdę oznacza dla przyszłości Polski i przyszłości tego narodu.

Skoro Niemcom udało się otrząsnąć z poczucia winy i dokonali gigantycznej pracy propagandowej, żeby słowo „nazi” nie kojarzyło się ze słowem „Germany”, skoro Rosjanie publicznie mówią o Polsce jako „bękarcie traktatu wersalskiego”, skoro Polacy zostali ustawieni przez propagandę historyczną we współczesnym świecie jako co najmniej współwinowajcy wymordowania Żydów europejskich – to konsekwencje tego dla naszej przyszłości, dla przyszłości kraju są jednoznaczne – katastrofa. Jesteśmy członkiem sojuszu NATO, uważamy, że pełnoprawnym. Wydaje nam się, że „w razie czego” sojusz obroni nas, wyśle swoje wojska przeciwko agresorowi napadającemu nas, że artykuł 5 traktatu zadziała. I zapewne tak się stanie, z jednym zastrzeżeniem – jeśli narody zjednoczone w sojuszu NATO będą chciały nas bronić. A jak te narody dzisiaj widzą Polaków? I to już nie jest kwestia niechęci do „umierania za Gdańsk”, jak to było w 1939 roku, gdy Francuzi usprawiedliwiali swoją bezczynność.

Zafałszowanie prawdy o drugiej wojnie światowej, ustawienie Polaków w roli katów delegitymizuje Polskę jako pełnoprawnego członka wspólnoty międzynarodowej! W obronie narodu morderców nikt się nie ujmie i nie wyśle wojsk. Narodowi morderców nie należy się współczucie. Nie trzeba nawet wysyłać delegacji na pogrzeb ich prezydenta, który zginął w dziwnych okolicznościach /../Jak wiele razy w historii Polski naród musi się upomnieć o swoją godność. Jeśli współcześni Polacy nie wystąpią czynnie przeciw kampanii kłamstw, to przylgną one do nas już na zawsze. Zadbają o to ci, którym przeszkadza silny, inteligentny i przedsiębiorczy naród w centrum Europy, naród ludzi ceniących wolność. Dlatego trzeba powołać organizację społeczną występującą w obronie dobrego imienia Polski i Polaków. Taką Redutę Dobrego Imienia Polski, działającą trochę na wzór Żydowskiej Ligi Przeciwko Zniesławieniom. (Anti-defamation League). Skuteczność działań tej Ligi można sobie uświadomić, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że jeszcze w latach 60 ub. wieku w hotelach w Nowym Jorku były napisy zabraniające wstępu Żydom.

/.../Podobnie powinni robić Polacy. Polska Reduta Dobrego Imienia jako organizacja powinna we wpływowej prasie światowej zamieszczać ogłoszenia prostujące kłamstwa, inspirować artykuły pokazujące prawdę, a kłamców za pośrednictwem renomowanych kancelarii prawnych stawiać przed sądami z żądaniem rujnujących odszkodowań. Każdy kto kłamie na temat Polski i Polaków powinien liczyć się z konsekwencjami. Tak jak współcześnie antysemityzm stał się nieakceptowalnym tak antypolonizm poprzez działania Reduty Dobrego Imienia Polski stanie się symbolem obskurantyzmu i głupoty, a czasem po prostu antypolskich interesów. Polskość jest wyborem kulturowym a nie rasowym. Jako naród możemy być dumni z tego czego dokonaliśmy. Członkami narodu polskiego są z pochodzenia Niemcy, Rosjanie, Żydzi – wszyscy, którzy polskość odbierają jako życiodajne źródło. I to źródło nie może zostać zatrute. Jesteśmy ostatnim pokoleniem Polaków, które może obronić godność. Za chwilę nie będzie nikogo, kto upomni się o dobre imię Polski – bo nie będą to na pewno ci, którzy stadami zapędzają młodzież na film „Pokłosie””

Napisane to zostało w 2012 r. Od tego czasu Reduta broni się mocno. Wzmocniono została przez założenie Polskiej Fundacji Narodowej (której Świrski był wiceprezesem), a także przez wykorzystanie potencjału agencji informacyjnej PAP (gdzie także do władz trafił Ś.). Stałym i wiernym sojusznikiem Reduty jest – oczywiście – minister Gliński, ale hołubią i dokarmiają ją także ministrowie spraw zagranicznych, obrony narodowej, rodziny czy spraw wewnętrznych. Sam Premier gotów jest stanąć na reducie w obronie Reduty.

Efekty są wymierne. W Nowym Jorku nie ma w hotelach napisów „Polakom wstęp wzbroniony”. Nikt stadami nie zapędza młodzieży na film „Pokłosie”, czasem tylko na „Smoleńsk”. Wprawdzie prowadzona z inicjatywy Świrskiego przez PFN kampania informacyjna na bilbordach, tłumacząca Polakom i Światu, że polscy sędziowie kradną wiertarki w sklepach, nie pobudziła zbytnio chęci walki w obronie naszego narodu, ani nawet dumy z tego co jako naród osiągnęliśmy; ale miała inną wartość. Potrafiła identyfikować wroga wewnętrznego i zewnętrznego, co pozwoliło bardziej skupić Naród. Naród bowiem, bez wroga, nie jest kupą, ale rozlazłym miazmatem.

Świrski, nie najgorzej zarabiający na swej roli Ordona, nie jest szczególnym wyjątkiem, lecz wykwitem atmosfery współczesności. Każdy z nas spotkał kiedyś ludzi rozgoryczonych tym, że zarabiają mniej, niż się należy, zajmują niższe stanowisko niż podpowiadają aspiracje, pracują nie tam i na nad tym, nad czym chcieli pracować, a w ogóle to świat ich nie docenia. Suma takich indywidualnych kompleksów zmienia się w Wielki Kompleks Narodowy, objawiający się krzykiem: tyle zrobiliśmy dla Świata, a Świat nadal nas nie docenia. Wygląda to czasem tak jak moja rozmowa z nauczycielem, żalącym się, że dzieci w Ameryce nie wiedzą nawet jak nazywa się stolica Polski; spytałem więc rozmówcę: „a jak się nazywa stolica stanu Teksas”, na co warknął oburzony: „a co mnie to, k..., obchodzi”. Broniąca naszych kompleksów Reduta Świrskiego nie zauważa, że najboleśniejszy dla nas jest fakt, że świata Polska nic, k..a, nie obchodzi. Krajów nieszczęśliwych, o trudnej historii, jest – niestety – na pęczki. Kogo z nas obchodzi Białoruś, Kazachstan, Tybet czy Birma ? Czy wzruszając się opowieścią o własnej, trudnej przeszłości, nie zastanowiliśmy się, że Irlandia albo Serbia miała nie mniej traumatyczne doświadczenia ?

Brnąc można dalej w pytania bez odpowiedzi. Czy uznanie przez świat, że my jako ogół Narodu Polskiego, heroicznie ratowaliśmy Żydów mordowanych przez Niemców, sprawi, że państwa NATO ochoczo bronić będą Polaków ? Cóż...Niedawno Stany Zjednoczone, ustami swego prezydenta Joe Bidena, uznały w końcu, że mordowanie Ormian przez Turków w 1915 r. było ludobójstwem. Czy to znaczy, że NATO wyśle wojska by bronić Armenii zagrożonej dziś przez Turków i Azerów ? Bynajmniej, a nawet przeciwnie, bo Turcja jest członkiem NATO, którego zgodnie z art. 5 zobowiązaliśmy się bronić. Jest samooszukiwaniem liczyć na sentymenty, na premie za zasługi naszych przodków; skoro my jesteśmy – w swej większości – obojętni na los Białorusinów, nudzi nas kwestia Donbasu i Krymu, Czeczenów uważamy za bandytów, to na jakiej podstawie oczekujemy, że nas świat ma traktować wyjątkowo.

Nie bądźmy naiwni, Reduta, PFN, miliony na politykę historyczną, to wszystko jest tylko funkcją polityki wewnętrznej. Im bardziej władza odchodzi od standardów demokratyczno-liberalnego państwa, tym bardziej potrzebuje historyczno-moralnej legitymacji. Praktykę polityki „anty-defamacyjnej” pobieramy nie od Żydów, ale od władz Rosji, Turcji, Białorusi. Na Węgrzech podgrzewanie sentymentów związanych z traktatem w Trianon (utrata po I wojnie światowej Słowacji, Siedmiogrodu i Chorwacji) idzie w parze z umacnianiem się republiki kolesiów Orbana. Nasi staruszkowie, obdarzeni lepszą pamięcią, wspomnieć mogą politykę historyczną PRL; równie tępą i nachalną jak ta Kurskiego, Czarnka i Świrskiego. Bez zmiany słów puszczać dziś można w telewizji opowieści o „syjonistach” z czasu Moczara, czy zebrane przez Urbana głosy oburzenia „prawdziwych Polaków” po emisji filmu Lanzmanna „Shoah”. Dobrze, że pamięć zbiorowa jest krótka, bo inaczej Czarnków i Świrskich oskarżono by o plagiat.

Moi znajomi z kręgu „zielonych” zachowali jeszcze pamięć o Glińskim, jako sympatycznym profesorze, wspierającym ich działania, goszczącym przyjezdnych aktywistów, prowadzącym z nimi długie, nocne rozmowy. Dla nich degrengolada eks-inteligenta jest obrazem bolesnym. Cóż, taki jest koszt polityki; niejeden uwierzył w szansę na swoją sprawczość, by potem budzić się w roli kukiełki. Miało się imię, czasem nawet dobre, teraz jest się tylko ministrem.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa