Trzy litery drogą do kariery

Nazywanie dziennikarką pani Doroty K. - nominowanej do zarządu koncernu prasowego Polska Press – jest sporym nadużyciem. Dziennikarz, podobnie jak kowal, lekarz, górnik oraz inne profesje, kierować się musi jakimiś zasadami etycznymi. Jeśli brak tych zasad, to jak rozróżnić prostytutkę od innych kobiet pracujących?

O tym, że Dorotę K. nie krępowały jakieś zasady etyczne, świadczyła głośna swojego czasu sprawa „pomocy” dla Marka Dochnala. Dochnal, na przełomie XX/XXI w. był jednym z najsłynniejszych polskich lobbystów, cieszył się publicznie znajomością z prezydentem Kwaśniewskim, kilkoma premierami i sporym gronem ministrów, posłów, senatorów.

Polityczne znajomości czasami stawały się kontraktami, dość elastycznie naruszano różnicę między lobbowaniem a korupcją; ostatecznie protekcja najwyższych urzędników nie uchroniła Dochnala przed aresztem, zamknięto go w 2004 r. Rok później sytuacja lobbysty stałą się trudniejsza; do władzy doszedł PiS, ambicje pisowskich służb widziały w aresztowanym możliwość „dotarcia” do znanych polityków lewicy. Areszt zapobiegawczy zmienił się w „wydobywczy”; trzymano w celi Dochnala, nie dlatego, że był groźny na wolności, czy z obawy o matactwa; areszt był szantażem: donieś na Kwaśniewskich, to wyjdziesz...Dodajmy: w tym samym czasie agent CBA, chcąc „wrobić” Jolantę Kwaśniewska zabawiał się pieniędzmi podatników w kupowanie willi w Kazimierzu Dolnym. Barbarzyństwo aresztu wydobywczego powodowało, że żona Dochnala pani Aleksandra gotowa była łapać się brzytwy, by męża uwolnić. Brzytwą tą była, udająca dziennikarkę Dorota K. Pod różnymi pozorami gościła często w willi Dochnalów przechwalając się komitywą z Lechem i Jarosławem Kaczyńskim, z ministrem Ziobrą i innymi politykami PiS. Skuteczność jej dowodziło zaaranżowanie spotkania adwokatów Dochnala z ministrem Ziobrą. Nie była to bynajmniej bezinteresowna pomoc: Dorota K. otrzymała od Aleksandry Dochnal w sumie 270 tys zł.

Marka Dochnala nie zwolnił jednak min. Ziobro, wyszedł z aresztu dopiero w styczniu 2008 r. Za nieuzasadnione przetrzymywanie w areszcie Europejski Trybunał Sprawiedliwości przyznał Dochnalowi odszkodowanie, wypłacone przez Skarb Państwa (ogół podatników). Dorota K. musiała zwrócić otrzymane pieniądze, została oskarżona o płatną protekcję. W lipcu 2015 r. sąd rejonowy skazał ją za ten czyn na dwa lata więzienia w zawieszenia. Po powrocie do władzy PiS prokuratura zamiast oskarżać, zaczęła bronić K., co przyczyniło się do uzyskania w II instancji wyroku uniewinniającego. Dbając o image Dorota K., kreowała się na ofiarę politycznej zemsty „układu”, napisała też do „Gazety Polskiej” donos o kontaktach żony Dochnala z sowieckim szpiegiem.

W międzyczasie Dorota K., udając dziennikarkę a jednocześnie pełnomocniczkę Marka Dochnala zaangażowała się w sprawę „polowania służb specjalnych” na byłego ministra spraw wewnętrznych, posła lewicy, krakowskiego adwokata, prof. Jana Widackiego. Próbowano „wrobić” Widackiego w proceder pomagania „pruszkowskiej” mafii. Dowód koronny, zeznania świadka, „skruszonego bandyty” dostarczyła Dorota K. Dziwnym zbiegiem okoliczności „dziennikarka” bez problemu uzyskała widzenie w więzieniu z R., tam zapoznała go ze swoim artykułem, który więzień przyjął jako własne zeznanie. Ostatecznie w 2008 r. sąd uniewinnił Widackiego od absurdalnych zarzutów, przyznał rację tym samym, że sprawa ta dowiodła jak „działała prokuratorsko-CBŚ-owska machina napędzana lizusostwem, serwilizmem, podłością i głupotą”/ cytat z wystąpienia końcowego oskarżonego Widackiego/. Dorotę K. zdemaskował przed sądem R., ujawniając jej rolę. Za złożenie fałszywych zeznań R. miał otrzymać wynagrodzenie, a według jego słów w proces oczerniania adwokata zaangażowanych było „wiele osób na wysokim szczeblu z szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, polityki, mediów".

Przypomniane dwie sprawy nie są wyjątkowe w karierze Doroty K. Wiele pisanych przez nią tekstów, w tym nawet fragmenty „słynnej” książki „Resortowe dzieci”, wynikały ze szczególnego rodzaju kontaktów ze służbami specjalnymi. Można mówić o rodzaju korelacji: służby inspirowały „dziennikarkę” rozgrywając własne intrygi; wzajemnie „dziennikarka” uzyskiwała pomoc służb, by zyskiwać sławę „bezkompromisowej” śledczej. W etyce zarówno służb jak i Doroty K. krzywda ludzka nie była wartością, której nie wypada deptać w drodze do kariery.

Można o tym mówić w ramach teorii zataczaniu kół historii. Przełom 1989 r. miał charakter etyczny; w Rzeczpospolitej instytucje państwa miały, przede wszystkim, nie krzywdzić ludzi. Rozkwitło dziennikarstwo „niezależne”, wolne pod cenzury, przepojone ideałami kontrolowania władzy. Państwo, licząc się z zagrożeniami, musiało posiadać zarówno policję jak i służby specjalne. Ale po to, by służby specjalne, nie stały się neo-SB, skrępowano ramami ściśle określonych kompetencji i poddano nadzorowi kontrolnemu. Brzmi to dziś naiwnie, ale to odczucie wynika z powszechnego zatracenia kompasu wartości. Zasadnicza różnica między państwem demokratyczno-liberalnym a jakimś ruskim ustrojstwem polega na odpowiedzi, kto kogo kontroluje: społeczeństwo służby specjalne, czy służby specjalne społeczeństwo.

W odróżnieniu od montowania ruskiego ustrojstwa, budowa państwa demokratyczno-liberalnego jest rzeczą trudną. Proces demokratycznych wyborów faworyzuje jednostki żądne władzy, a takowym podoba się model Dzierżyńskiego: kontrolowania „irracjonalnego” społeczeństwa. PiS nie był pierwszą partią wykorzystującą dla swych celów służby specjalne, minister Kamiński nie był też prekursorem w powielaniu wzorów Kiszczaka. Służby specjalne w każdym kraju ulegają procesowi degeneracji, niekontrolowane zwiększają swój wpływ na politykę, realizują swoje cele nie zawsze zgodne z dobrem państwa. Mylne bywa nadmierne demonizowanie służb, wyobrażanie sobie świata z Ludluma czy filmów Vegi. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z korpusem praworządnych idealistów, lojalnie – aż do bólu – służących Polsce. Służyć partii rządzącej nie oznacza tego samego co służyć państwu, gdyby tak było uważalibyśmy SB za wzór państwowców. Nie ma żadnych złudzeń jakiemu Bogowi służy nadzorca służb minister Kamiński, więc nie obrażajmy go posądzeniami o patriotyzm.

Tak w PRL, jak i współcześnie, toczyć się musi szczególna gra między rządzącą partia, a dążącymi do zwiększenia swoich wpływów służbami. Koegzystencja jest kruchą równowagą, choć obie strony zdają sobie sprawę z niezbędności współistnienia. Pokazuje to doświadczenie z CBA. Walka z korupcją zawsze była paliwem autokratów, łączyła Kaczyńskiego z takimi „sympatycznymi” postaciami jak Łukaszenka i Chaves, Przykłady z historii i z innych państw pokazują, że ograniczenie korupcji możliwe jest przez „odcięcie koryta”: zmianę przepisów i procedur, tak by eliminować urzędniczą uznaniowość. Niezbędne są, oczywiście, także skuteczne służby; wygrana z „mafiami” na przełomie XX/XXI w. pokazała, że wystarczająco skuteczna jest doszkolona, zreorganizowana i doposażona policja (CBŚ). Także obecnie: większość sukcesów w walce z przestępczością zorganizowaną jest zasługą CBŚ. Nie było więc racjonalnych powodów by tworzyć CBA, a w efekcie mechanizm rozproszenia, w którym tymi samymi przestępstwami i przestępcami zajmowały się CBŚ, CBA, ABW, inspekcja skarbowa a nawet wojskowy kontrwywiad.

Utworzenie CBA osłabiło CBŚ, przeszło tam szereg dobrych fachowców, przekazano tam także zwiększone środki. A ponieważ efekty okazały się niewspółmiernie mniejsze od oczekiwań, w dodatku nie brakowało spektakularnych porażek, celem CBA stała się walka o przetrwanie poprzez dowodzenie swej niezbędności. Nie dziwmy się; obecnie CBA jest nie tylko niepotrzebna, ale wręcz szkodliwa dla państwa. Każdy normalny rząd, odbudowując fundamenty państwa demokratyczno-liberalnego, będzie zmuszony tą formację zlikwidować. Wspomnienie o tym, jak potraktowano byłych funkcjonariuszy SB, napędza strach i związaną z tym gorliwość tzw „specjalsów”. Gotowi są prawie na wszystko, by pomóc PiS-owi utrzymać władzę.

Degenerujące się służby specjalne wyżej przedkładają kontrolowanie społeczeństwa, niż ściganie przestępstw. W tej hierarchii priorytetów przestępca bywa użyteczny, opłacalne jest go szantażować groźbą kary, zmuszając do pomocy w kontrolowaniu społeczeństwa. Podobny mechanizm widać w organizacjach „wodzowskich”; wygodniejsza jest lojalność wymuszona szantażem, niż borykanie się z uczciwością i niezależnością. Koegzystencja partii i służb specjalnych tworzyć może mechanizm wzajemnie uzupełniający. Pierwszeństwo do awansu społecznego mają ci, na których służby i kierownictwa partii, ma „haki”: oni będą tymi pokornymi, którzy „odziedziczą ziemię i będą rozkoszować się obfitością pokoju” / Biblia Psalm Dawida/ . Kto wie, na to nie uzyskamy dziś odpowiedzi, czy zdumiewająca kariera „od zera do milionera” pana Daniela Obajtka nie miała takowego podtekstu. Może odkrycie jego „geniuszu” wiązało się z ucieczką wójta Pcimia, przed gangsterami i przed urzędem skarbowym, pod opiekuńcze ramiona CBA. Posiadanie własnego „tajnego współpracownika” na stanowisku prezesa Orlenu niewątpliwie byłoby sukcesem służb.

Także awans Doroty K., po operacyjnym przywróceniu cnoty, na funkcję zarządcy-komisarza Polska Press (koncernu kupionego przez Orlen) pozwala służbom mieć własny „zbrojny organ” prasowy, przydatny w walce o kontrolę społeczeństwa.

To nie film Vegi, to nie książki Ludluma, to nasza rzeczywistość, to państwo godne użycia jako środek na wywołanie wymiotów. Takie polskojęzyczne ruskie ustrojstwo.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa