Pierwiosnek Nowego Ładu

Nie mogę zarzucić panu Ziobrze, że wyżej stawia interes własnej mafii od dobra Polski, odmawiając głosowania za europejskim funduszem odbudowy. Nie mogę mieć pretensji do narodowców, że nie dostrzegają w tym funduszu korzyści dla ojczyzny.

Mamy bowiem eurofundusz w pakiecie, nie tyle z praworządnością, ale z listą życzeń zwanych Krajowym Planem Odbudowy i Zwiększenia Odporności. Moja odporność też jest zbyt mała, by zdzierżyć wyłudzanie konkretnych pieniędzy na utopijne mrzonki o odbudowaniu socjalizmu. Jest w tym dokumencie „jedynie słuszny sos”, zawieszający konkrety w nowomowie wpisującej się w europejską politykę, w wizję zielonego ładu, bezpieczeństwa zdrowotnego, faworyzowania grup defaworyzowanych itd. Mięso jednak w tym sosie wydaje się nie bardzo jadalne.

Przeanalizujmy konkret, interesujący każde miasto: przeciwdziałanie zmianom klimatycznym i ograniczenie emisji zanieczyszczeń poprzez upowszechnienie elektromobilności. Nie chodzi tu – bynajmniej – że każdy z nas podłączony zostanie do prądu i przez to będzie się szybciej ruszał. Celem jest zastąpienie w miastach do 2030 r. zwykłych autobusów – autobusami zeroemisyjnymi (elektrycznymi lub wodorowymi). Przeznaczone na ten cel w KPO będzie 1031 mln euro. Brzmi pięknie, ale... Ogółem po miastach jeździ 12 tys autobusów, w tym 500 elektrycznych. Jeden autobus elektryczny kosztuje ok 700 tys euro. Ogromna kwota przewidziana w KPO pozwoli kupić około 1200. Co z pozostałymi 10 tysiącami? Czy pozwolą im kursować? Jeśli nie, to oznacza to likwidację zbiorowej komunikacji pasażerskiej w zdecydowanej większości miast w Polsce.

Cel klimatyczny? Zgódźmy się z diagnozą, że transport drogowy odpowiada za 93% ogółu emisji gazów cieplarniach wszystkich form transportu. Ale w tym transporcie drogowym w miastach pasażerski transport zbiorowy odpowiada za ok 4% emisji; 60-70% emisji pochodzi z indywidualnego transportu. Z transportem zbiorowym pasażerskim było źle, a zakazy związane z pandemią dodatkowo pogorszyły sytuację. W miastach dzięki dotacjom jeszcze jakoś to się trzyma. Za miastami – to już tragedia. Wyobrażacie sobie, drodzy czytelnicy, jak resztówka PKS Częstochowa, ochoczo inwestuje w elektromobilność, wierząc, że Salomon to i z pustego naleje. Po pandemii potrzebne są ogromne pieniądze i kilka lat pracy, by odbudować poziom zbiorowych przewozów pasażerskich z czasów przed kryzysem. Jeśli nie odbudujemy, to elektromobilność będzie wyglądała jak prezentacja kilku eleganckich wehikułów, zatopionych w zakorkowanych ulicach, zasnutych spalinami samochodów osobowych.

Marzenie o elektromobilności wygląda jeszcze rozsądnie na tle innych działań. Mamy w KPO zapowiedź odbudowy przedsiębiorczości zniszczonej „pandemią” (a raczej zakazami „profilaktycznymi”). Wiemy – mniej więcej – kto stracił, choć rząd uchyla się nawet od obowiązku wyliczenia szkód. Na cel pomocy małym i średnim przedsiębiorstwo przeznacza się w KPO: 300 mln euro. Wygląda dużo, ale...W tym samym komponencie programu przeznacza się 500 mln euro na budowę państwowej sieci handlu produktami rolno-spożywczymi; dodatkowo jeszcze 97 mln euro – na centrum badające jakość produktu tej sieci. Kiedyś już pan Hilary Minc wymyślił bitwę o handel, by zastąpić sklepiki i targowiska państwowymi koncernami; teraz budowa socjalizmu będzie się odbywała z pomocą środków europejskich (a konkurujące z państwowymi sklepy zamknie się przy pomocy sanepidu i CBA).

Upaństwowienie obrotu produktami rolnymi brzmi trochę anachronicznie, KPO równoważy to śmiałym modernizmem. 164 mln euro zamierza się przeznaczyć na program rozwoju polskich dronów. Znacznie więcej, 797 mln euro, na stworzenie „polskiej gałęzi gospodarki”: badania nad energetycznym wykorzystaniem wodoru. Podobną metodą „odbuduje się” kulturę. Remedium na upadek małych teatrów, galerii, sal koncertowych itp., będzie budowa wielkiego Muzeum Centrum Dizajnu za skromne 95 mln euro. W wymuszonej przez zmiany klimatyczne transformacji energetyki też priorytet ma to co wielkie i państwowe. Teoretycznie wiemy, że bezpieczeństwo zależne jest od rozproszenia produkcji energii, powinniśmy więc wspierać budowanie tysięcy małych wytwórni, w tym zwłaszcza opartych na OZE. Niestety, to akurat konsekwentnie jest blokowane. W zamian wsparte będzie budowanie wielkich farm wiatrowych na Bałtyku.

To są misie na miarę naszych możliwości. Nie warto podejmować dyskusji nad realnością czy nowoczesnością tych rozwiązań. W upaństwowionej gospodarce socjalizmu najważniejsza była idea. Już za Jaruzelskiego polskie zakłady były zdolne wyprodukować magnetowidy, wprawdzie 10 razy droższe od japońskich i znacznie gorsze, ale najważniejsze: daliśmy radę. Rachunek ekonomiczny się w socjalizmie nie liczył (dlatego PRL zbankrutowała), ale rosła narodowa duma. Tak się jakoś złożyło, że świat się rozwijał nie dzięki państwowej trotadracji, ale dzięki wolności i odpowiedzialności przedsiębiorców. W pogoni za środkami utrzymania ludzie wykazują niezwykłą kreatywność, konkurują z innymi innowacyjnością, wiedząc, że rynek, odczucia konsumentów, zweryfikuje i nagrodzi zwycięzców.

Nigdy, w żadnym kraju, postęp gospodarczy nie był wynikiem decyzji urzędniczej. Jeśli ktoś chce podjąć ryzyko wyprawy w nieznane światy innowacji, powinien to robić na własny koszt i własne ryzyko. Jeśli pan Morawicki widzi przyszłość w dronach, w polskim samochodzie elektrycznym, polskiej energetyce wodorowej, niech swoje prywatne pieniądze inwestuje. Woli trzymać oszczędności w nieruchomościach? Słusznie, cenić go trzeba za rozwagę. Dlaczego jednak dbając o swoje, ryzykuje naszymi pieniędzmi?

Przypomnijmy sobie sprawę spółek należących do rodziny ministra Szumowskiego. Ma się pomysł innowacji, zakłada się spółkę, następnie występuje o dotacje do państwa na realizację owego pomysłu. Państwo ładuje kilkadziesiąt milionów, pomysł okazuje się dobry, sprzedajemy go zagranicznemu koncernowi za kilkaset milionów. Ryzyka nie ma, jak się nie uda: stratę ponosi państwo. Co zyskuje państwo? Satysfakcję z pomocy zaradnym biznesmenom oraz – za ich pośrednictwem – zagranicznemu koncernowi. Oczywiście warunkiem dobrego interesu jest umiejscowienie siebie blisko rządu, dzielącego pieniądze podatnika.

Mówi się o geniuszu Edisona, który w każdej sytuacji potrafił wynaleźć… pieniądze w kieszeni klienta. Ale by zdobyć owe pieniądze, Edison musiał się wysilić i oferować konkretny produkt interesujący potencjalnego klienta. Jeśli się pomylił, jeśli nie trafił w potrzeby odbiorców, płacił za błąd z własnej kieszeni. Bezpieczniejsza jest zatem „nowa wynalazczość” potrafiąca wynajdować pieniądze w budżecie państwa. Zysk pewny, w razie błędu koszt na siebie bierze państwo. W sensie moralnym nie ma różnicy, czy „oskubiemy” podatnika, na oszustwach w VAT czy na „innowacyjności”. Za pierwsze dostaje się 25 lat więzienia, za drugie order zasługi.

Innowacyjność wodorowa, wspieranie badań farmaceutycznych i medycznych, wsparcie dla badań nad „przedsiębiorczością jutra” itd...W KPO są miliardy euro dostępne tworom podobnym do spółek rodziny Szumowskiego; byle mieć umocowanie przy rządzie, można je brać szerokimi garściami. Dobro Polski? To dla ludu, „ciemny lud” kupi opowieści o modernizacji. Ważne by „nasi” mogli poczuć się dowartościowani. Nie jeden Obajtek chciałby się sprawdzić jako prezes wielkiej fabryki: państwowej montowni chińskich dronów. Nie jeden zakompleksiony naukowiec chciałby dysponować milionami umożliwiającymi mu zostanie Edisonem. I nie jedna szara radna z PIS pragnie być dyrektorem Wielkiej Narodowej Hurtowni Kiełbas, Kaszanek i Salcesonów.

Marzenia są by je spełniać. Rozumiem więc ochotę pana Morawieckiego i PiS-u by położyć łapkę na środkach unijnych. Bez nich nie stworzą „nowego ładu”, ani nie zachowają starego.

Istotne może być zachowanie opozycji. Konfederacja jest tu konsekwentna: nie chce Polski w UE, nie chce pieniędzy unijnych i nie chce zwiększenia współpracy ponadgranicznej. Trudniejsza jest sytuacja KO, PSL, Lewicy, wpadających w pułapkę własnej propagandy. Dla nich „wyciskanie brukselki”, „dojenie UE-budżetu”, było największą zaletą obecności w europejskiej wspólnocie. Wytworzyło się wrażenie, że każde środki unijne to wartość dodatnia, to wyciągnięcie należnych nam pieniędzy z kieszeni skąpego Niemca. Niestety to nie tak. Europejski Fundusz Odbudowy to kredyt żyrowany przez 500 mln. obywateli; spłacać go będzie podatnik polski i niemiecki. Albo inwestujemy owe środki w coś co przyniesie konkretne efekty, albo poszalejemy sobie i pokonsumujemy na rachunek naszych wnuków.

Pakiet jest wiązany, jeśli opozycja powie „nie” dla Funduszu Odbudowy, a tym samym Polska nie ratyfikuje porozumienia, fundusz nie powstanie. Jeśli powie „tak”, wyrazi zgodę na rządowe eksperymenty, zasygnalizowane w KPO. Podobny dylemat miała opozycja rok temu. Wiadomo było, że zgoda na „spec-ustawy”, zamiast wprowadzonego zgodnie z Konstytucją stanu wyjątkowego, oznacza wręczenie małpie brzytwy.

Ale brak wyrażenia zgody groził inwazją propagandowych zarzutów, że opozycja nie chce ratowania życia i zdrowia Polaków. Po roku jesteśmy niewiele mądrzejsi, więc pewnie opozycja zagłosuje za każdą bzdurą, by tylko nie zostać uznana za „antyeuropejską”.

Obawiam się, że łatwiej zbudować polską gałąź gospodarczą w oparciu o energetyczne wykorzystanie wodoru, niż stworzyć elity polityczne odpowiedzialne za przyszłość naszego państwa.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa