Unia Miast

Mam poczucie bezsilności, gdy proszą mnie znajomi o wskazanie na kogo głosować w wyborach do Europarlamentu. Głosowanie to wybór indywidualny, tak jest i indywidualna jest odpowiedzialność za skutki wyboru.

Każdy zatem sam, we własnym sumieniu musi rozważyć decyzję. Nie będę się jednak uchylał przed wskazaniem własnego wyboru, zwłaszcza, że konsekwentnie będzie to ten sam wybór jak i w poprzednich eurowyborach; oddam głos na Jana Olbrychta. Znałem go jako dobrego burmistrza Cieszyna, jako dobrego Marszałka Województwa i od lat z uznaniem śledzę jego dokonania, jako europarlamentarzysty. Nie jest on, to prawda, z Częstochowy, ale w tych wyborach ważniejsze są dla mnie inne racje.

Demokracja wymusza pewne stadne zachowania, łatwo się ludzi mobilizuje wyraźnym podziałem „swój” - „obcy”; proste hasła zastępują złożoność problemów. W dodatku w tych wyborach (podobnie jak w wyborach do Sejmiku Wojewódzkiego) największym problemem jest brak świadomościowej identyfikacji. Miasto jest nasze, tu mamy świadomość bezpośredniego związku; nasza jest Ojczyzna – Polska. Świadomość regionalna jest dopiero w trakcie tworzenia; świadomość europejska w trakcie odbudowy po totalnym zaniku.

Budzę zdziwienie znajomych tłumacząc, że nie ma czegoś takiego jak „polskie dziedzictwo kulturowe”; jest dziedzictwo lokalne lub regionalne, a ponad nim wspólne dziedzictwo europejskie. Stąd nasze wzruszenie obrazem płonącej katedry Notre Dame, stąd wspólny odbiór strof Szekspira i muzyki J.S.Bacha. To poczucie wspólnotowości cywilizacji europejskiej, opartej na judeochrześcijańskich wartościach, jest obecne dziś w sposób niezauważalny; nie przenosi się na identyfikację z wspólnymi instytucjami Unii Europejskiej. Czym więc dla nas jest UE? „Dojną krową” z której różnymi metodami trzeba wyciskać pieniądze służące naszemu dobrobytowi? Nadzwyczajnym „regulatorem”dyktującym nam co jest modne w danym sezonie? Formą dyktatu silnych państwa nad słabszymi? Próbą stworzenia nowych mechanizmów kontroli nad rządami krajowymi? Czapą biurokratyczną krępującą naturalny rozwój społeczeństw?

Instytucje to niedoskonały twór ludzki. Istota Unii Europejskiej nie polega jednak na instytucjach, ale na wolnościach; bo wolność jest fundamentem pokoju. Społeczeństwa zamieszkałe między Gibraltarem a Tallinem, między Atenami a Helsinkami uznały, że na tym wspólnym obszarze musi obowiązywać wolność przepływu ludzi, pracy, towaru, kapitału, idei. Tym samym zniesione zostały granice umożliwiające każdemu krajowi prowadzenie własnej polityki ograniczeń (cła, bariery zatrudniania cudzoziemców, bariery prowadzenia działalności gospodarczej, lokalne formy cenzury, zakazy wwożenia i wywożenia kapitału). Owe wolności indywidualne mają swoje ograniczenia terytorialne, dotyczą tylko terytorium części Europy. Konieczne są więc wspólne instytucje chroniące ten obszar przed zewnętrzną konkurencją. Potrzebne są także wewnętrzne wspólne regulacje umożliwiające swobodną współpracę. Nie jest możliwy wolny przepływ towarów i usług bez wspólnie uzgodnionych norm jakości i bezpieczeństwa produktów. Nie jest możliwy przepływ ludzi bez wspólnie uznawanych aktów stanu cywilnego czy dyplomów potwierdzających posiadane umiejętności. Stąd konieczność instytucji: rodzaju wspólnego rządu (Komisja Europejska) i wspólnej legislatury (Parlament Europejski).

Obszar UE jest zbyt duży, by mogły tu działać wyłącznie prawa demokracji. Instytucje unijne cechować powinna  pewna pokora wyrażająca się w samoograniczeniu zakresu władzy oraz w cnocie dążenia do kompromisu. Wolność indywidualna zawsze wymaga ograniczenia, tak by wolność jednego osobnika nie naruszała wolności i godności drugiej osoby. Zakres tych ograniczeń czasem wynika z ideologii. Zakazujemy ludziom zarabiać powyżej pewnej wysokości, bo ideologicznie nie lubimy bogatych; zakazujemy mieszkać razem parom bez chrześcijańskiego ślubu, zakazujemy dziewczętom chodzić w mini lub – odwrotnie – zasłaniać twarz welonem. Różne wspólnoty religijne lub lokalne formułują różne zakazy. Instytucje UE powinny z pokorą odrzucić pokusę narzucania własnej ideologii; regulować tam i tylko w taki sposób życie obywateli, gdy jest to niezbędne dla ich bezpieczeństwa i swobody wymiany dóbr. UE jest bogata różnorodnością kultur, żadna z nich nie może być narzucona jako jedyna, słuszna, obowiązująca ideologia. W UE są państwa słabsze i silniejsze, stąd konieczność zabiegania o kompromis chroniący interesy owych słabszych. Na szczęście kłania się tu tradycja europejska, tworzona nie tylko przez rycerzy, ale przede wszystkim przez kupców. Dla kupca sukces polega na tym, że w dobrym interesie nie ma przegranych; zadowolony nabywca i zadowolony sprzedawca tworzą wspólnie fundament rozwoju.

Takie są ogólne ramy tego, o czym współdecydować możemy w majową niedzielę. Jeśli ktoś uważa, że UE to dojna krowa, niech wybiera sprawnego dojarza; jeśli ktoś ma ochotę poprzez instytucje unijne narzucać własną ideologię, niech w tym celu wybiera sobie wykonawcę. Na tym, w końcu, polega demokracja. Sam jednak wolę poszukać tych pokornych, co potrafią wypracowywać kompromisy korzystne dla całej społeczności unijnej. Mam bowiem głębokie przeświadczenie, że dobro Europy jest tożsame z dobrem Polski, a tym samym z moją teraźniejszością i przyszłością.

I tu muszę przeskoczyć do dziedziny, w której specjalizuje się Olbrycht. Różnorodność kulturowa Europy zawiera szereg cech wspólnych. Stare miasta europejskie od Kadyksu do Kamieniec Podolski mają podobny kształt: z rynkiem, katedrą i ratuszem; jest to jakby przetrwały symbol przestrzenny. Miasto to miejsce wymiany dóbr ( rynek), kształtowania człowieka drogą edukacji ( katedra), określania i egzekwowania wspólnych przepisów prawa ( ratusz). Cywilizacja europejska wyrastała w miastach i rozprzestrzeniała się przez miasta. Imperia powstawały i upadały, granice państw ulegały zmianom, językiem europejskim była kiedyś łacina dziś jest angielski, stolicami bywał Rzym i Paryż. Miasta także się zmieniały; jedne umierały stając się osadami wiejskimi, inne rozwijały zmieniając w metropolie. Ale nadal to one decydowały o kształcie naszej wspólnej cywilizacji, wokół nich tworzyły się wspólnoty regionalne i państwa. Tworzona wielowiekowym doświadczeniem wspólnota europejska stawała się nie tylko unią narodów, ale także unią miast i regionów z nimi związanymi.

Różnorodność sprawiła, że każde miasto jest inne; ale wspólność cywilizacyjna sprawia, że w każdym występują podobne problemy; mogą wzajemnie wspomagać się wymianą doświadczeń. Nasze miasta w Polsce w średniowieczu dobrowolnie przyjęły model ustrojowy z Magdeburga ( prawo magdeburskie przekształcono później w prawo średzkie i krakowskie); w XIX w. modernizacja ośrodków przemysłowych (Łódź, Częstochowa, Sosnowiec) odwzorowywała przestrzenne rozwiązania miast angielskich, francuskich czy niemieckich. Wspólna unijna polityka dotyczyła na początku kwestii współpracy handlowej, rozwoju przemysłu oraz rolnictwa. Realizacja celów postawionych przed wspólną polityką rolną przeniosła się na politykę spójności adresowaną regionalnie. Zasługą Olbrychta, a także innych doświadczonych samorządowców, było wprowadzenie do polityki unijnej specyficznego segmentu: polityki miejskiej.

Bez rozwoju miast nie ma rozwoju regionalnego i lokalnego; bez rozwoju miast regiony nie będą dysponowały ośrodkiem zapewniającym dostęp do wysokiej jakości usług publicznych, braknie miejsca generującego nowoczesne formy gospodarki, braknie lokalnego rynku umożliwiającego wymianę lokalnych dóbr. Politykę miejską zawsze należy rozumieć w dwóch znaczeniach: jako politykę unijną, krajową czy regionalną adresowaną do miast, wspierającą ich rozwój; oraz jako politykę prowadzoną przez samorządy miejskie, nakierowaną nie tylko na zaspokojenie potrzeb swoich mieszkańców, ale także na dobro otaczającego miasto regionu. Miasta dziś nie są oddzielone murem od regionu, granice administracyjne mają charakter umowny. Powszechnym jest model mieszkania w Olsztynie (lub innej gminie podmiejskiej), kształcenia dzieci i pracowania w Częstochowie; trzeba to brać pod uwagę planując politykę miejską.

Płytkość naszej demokracji polega na niechęci rozpoznawania problemów złożonych. Ludzie, podobno, oczekują prostych haseł i jasnych konkretów. Gdy więc pyta ktoś o zasługi Olbrychta, to moja odpowiedź może mu w głowie zabełtać. Z jednej strony zawdzięczamy mu blisko miliard złotych dofinansowania unijnego na przedsięwzięcia związane z polityką miejską ( w tym linia tramwajowa, modernizacja Alei NMP, budowa ulicy Legionów, hali sportowej na Zawodziu, nowego obiektu uniwersytetu itd.); z drugiej jednak strony dodać można pewne poczucie porażki, że mimo pieniędzy nadal brak jest u nas myślenia kategoriami polityki miejskiej. Tak jak brak jest samoidentyfikacji z UE lub Województwem Śląskim, tak też brak jest przekonania, że przedsięwzięcia „zintegrowane terytorialnie” nie mogą służyć tylko jednej gminie, ale całości związanego z Częstochową regionu. Łatwiej jest jednak uzyskać dotacje i kupić autobusy dla Częstochowy i Rędzin, niż przełamać olbrzymie złogi egoizmów lokalnych by stworzyć wspólną obsługę komunikacyjną naszego miasta i  wszystkich gmin z Częstochową związanych. Ów brak planowania, czy brak polityki regionalnej, jest swoistym dzieckiem demokracji. Władze gmin czy miast kierować się muszą terytorialnym egoizmem z perspektywą wyznaczoną najbliższymi wyborami; w innym wypadku miejscowe społeczności nie przedłużą im mandatu. Dobra polityka miejska uwzględniać powinna efekty wykraczające poza ramy czasowe kadencji, dobrą politykę miejską prowadzić można na zasadzie stałego poszukiwania kompromisu między egoizmami lokalnymi i między egoizmami pokoleniowymi.

To samo oczekiwać należy od polityków wybranych do Europarlamentu. Postawa roszczeniowa jest tu przeciwskuteczna; nie tylko Polska, ale każdy kraj może być święcie przekonany, że to jemu się należy. Słowa solidarność nie wypada sprowadzać do natrętnego żebractwa; solidarność jest potrzebna dla rozwiązywania konkretnych problemów społecznych, zwłaszcza wtedy, gdy brak rozwiązania rzutuje ujemnie na rozwój całej wspólnoty europejskiej. Przydatne są zatem kompetencje umożliwiające trafne zidentyfikowanie tych problemów, przedstawienie możliwości ich rozwiązania, a także – co bardzo istotne – przekonanie innych by w tym zakresie udzielili nam pomocy. I taki jest kontekst w którym mogę oceniać prace Jana Olbrychta nad tworzeniem i wdrażaniem polityki miejskiej.

Jest to jednak tylko moja, indywidualna ocena. W dodatku wynikająca z założenia, które może nie podzielać znaczna część wyborców. Dla mnie uczestnictwo w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest świadomym przyjęciem odpowiedzialności za przyszłość całej europejskiej wspólnoty. Nie odczuwam sprzeczności, gdy uważam siebie jednocześnie za obywatela Częstochowy, Polski i Unii Europejskiej, korzystam z dorobku tych trzech wspólnot i chcę rewanżować się współtworząc ów dorobek. Wartością jest dla mnie różnorodność, ale zachowanie jej wymaga współpracy opartej na wspólnym fundamencie. Historia pokazała, że największym nieszczęściem dla naszego kontynentu był triumf egoizmów narodowych. Złośliwa radość, że „Unia się rozlatuje”, że na przekór unijnej biurokracji odradzają się egoizmy narodowe itd. jest dla mnie radością indyka przed świętem Dziękczynienia.

Być może pożar katedry Notre Dame uświadomił jak silne są nasze, podświadome, więzi europejskie. Być może ta tragedia wzmocni naszą europejską solidarność. Bo bez tej solidarności przyszłość Polski, jej rozwój i dobrobyt mieszkańców stanie pod wielkim znakiem zapytania. Miejmy tego świadomość uczestnicząc w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa