Łaskawe państwo

Wyobraźmy sobie spotkanie z Janosikiem w ciemnej uliczce. „Dawaj stówę – żąda harnaś – bo muszę dać pięć dych Kowalskiemu”.„Ale czemu ja? I czemu Kowalskiemu” - próbujemy negocjacji. „Nie filozofuj, bo dam w mordę ciupagą”. Możemy w takiej sytuacji pocieszać się: „łaskawy Pan; mógł zabić, pobić, zabrać cały portfel, a zadowolił się tylko stówą”.

Państwo jest takim tworem, który zajmuje się „janosikowaniem”, czyli transferami pieniędzy z kieszeni jednych podatników do kieszeni drugich. Jest to nieuniknione z wielu względów społecznych. Możemy na podstawie wielkości tych transferów określać, czy mamy do czynienia z państwem liberalnym (według tradycyjnej wykładni tego słowa), czy opiekuńczym.

Współczesny model demokracji zazwyczaj łączy liberalizm (ochronę wolności i własności) z opiekuńczością. Logicznym jest, że jeśli państwo gwarantować ma najważniejsze prawo, prawo do życia; to z tej gwarancji wynika obowiązek zabezpieczenia obywateli od śmierci głodowej czy od nieleczonej choroby.

Są jednak państwa demokratyczno-liberalne, i są także inne. Te inne różnią się od tych pierwszych podobnie jak od zwykłej demokracji demokracja socjalistyczna, a od zwykłego krzesła krzesło elektryczne. Wśród tych innych znajduje się taki piękny model: łaskawe państwo. Łaskawość państwa wyraża się słowem „może” (może dać, może zabrać, wszystko może nic nie musi). Głośno fetowana tzw. „piątka” Kaczyńskiego, przedwyborczy objaw rozdawnictwa, jest takim produktem Urzędu Gospodarki Morskiej (lub Możebnej).

W zwykłych państwa celowość transferów z kieszeni do kieszeni jest określana politykami. Istnieje jakaś polityka społeczna, jakaś polityka demograficzna, edukacyjna, obronna itd. Polityka diagnozuje problem, wskazuje grupę osób upośledzonych, określa sposób rozwiązania itd. W zarządzaniu istnieje określenie polityki SMART; powinna być ona skonkretyzowana, mierzalna, osiągalna, istotna, określona w czasie. Nie jest to bynajmniej fanaberia, ale zwykły szacunek dla ludzi tworzących bogactwo państwa (podatników), wymaga by każda złotówka „budżetowa”była wydawana w sposób przynoszący społeczeństwu pozytywny efekt. Jeśli pan Kaczyński mówi, że coś komu da, to trzeba mieć świadomość, że nie jest to dar z jego kieszeni, tylko z zasobów ogółu podatników. Mamy prawo oczekiwać by przekonał nas: co konkretnie chce uzyskać, w jakim horyzoncie czasowym, czy efekt jest osiągalny i mierzalny; czy jest on rzeczywiście istotny dla ogółu społeczeństwa. Zatem konkretnie: co chcemy osiągnąć rozdając po 500 zł na każde dziecko, bez względu na zamożność rodziny i potrzeby tego dziecka; co chcemy osiągnąć dając „trzynastki” w jednakowej wysokości tak biednym jak i bogatym emerytom...?

Instytut Gospodarki Morskiej (lub Możebnej) doprowadził do uchwalenie ustawy nazywanej „Mama 4+” (uchwalona przez Sejm 31 stycznia b.r., weszła w życie 1 marca). Zapowiadała ona była dwa lata, reklamowana jako pilna, ważna i nadzwyczaj potrzebna, odraczana do czasu, jak przed wyborami wypadało „sypnąć groszem”. Pierwotne założenie polegało na przyznaniu specjalnych emerytur matkom, które urodziły i wychowały co najmniej czwórkę dzieci. Idea ta trudna była do podważenia: przyszłość nas i naszego państwa wynika z demografii, jeśli rodzi się mało dzieci, któż będzie zarabiał na nasze emerytury. W tradycjach każdego społeczeństwa dzieci to najlepsza inwestycja; rodzice w dzieciach upatrywali swojego, najpewniejszego zabezpieczenia na starość. Możemy dowodzić, że rodzina, w której urodziło się i wychowało dwoje dzieci, spełniła swój obowiązek zabezpieczenia siebie. Każde następne dziecko w tej rodzinie jest bezinteresownym darem na rzecz wspólnoty społecznej, dostarczenie źródeł utrzymania także tym, którzy dzieci nie mają.

Łatwo mówić o „naszych dzieciach” staremu kawalerowi; ale dzieci nie są własnością społeczeństwa, to konkretni rodzice ponoszą koszt i trud ich utrzymania i wychowania. Wyliczano, że koszt utrzymania jednego dziecka, od urodzenia do 18 roku życia, to około 100 tys zł. Wiemy, że obecna hojna pomoc tego nie równoważy; pamiętajmy, że wcześniej było nieporównywalnie gorzej. Łatwiej było uzyskać pomoc państwa na zakup samochodu czy komputera, niż na utrzymanie dzieci. Ten koszt, ten ciężar opieki i wychowania, ta praca, nie tylko dla siebie, ale dla dobra ogółu społeczeństwa, w największym stopniu obciążał matki wielu dzieci. Moda „modernizacyjna” narzuciła ludziom myślenie „kategoriami dziś”, dzieci traktowane były jako rodzaj obciążenia. Rodziny wielodzietne postrzegano jako rodzaj patologii społecznej; przecież nowoczesna kobieta miała zajmować się karierą zawodową, a nie dziećmi. Dziećmi, jak się to „nieszczęście” zdarzyło, miały zająć się żłobki, przedszkola i inne instytucje publiczne. Nikt nie rachował, że koszt opieki w żłobku, obciążający budżety samorządu, wynosi 1000 zł miesięcznie, a matka tą sama usługę wykonuje za darmo. Nikt nie brał pod uwagę, iż natura tak stworzyła człowieka, że niezbędna jest mu matka, zwłaszcza przez pierwsze trzy lata życia. Czworo dzieci to minimum 12 lat przerwy w aktywności zawodowej, a raczej 12 lat wykonywania darmowej pracy dla społeczeństwa. I to nie jest jedyna strata, bo po tych 12 latach trudny jest powrót do pracy zawodowej, jeśli się uda zaczynać trzeba od od najniższej płacy, opieki nad dzieckiem nie wlicza się do stażu. Urodzenie i wychowanie to także ciężki wysiłek fizyczny, skutkujący gorszym stanem zdrowia matek wielodzietnych; nikt jednak tego nie uzna za „chorobę zawodową” czy podstawę do wypłacenia „renty zdrowotnej”. Matki wielodzietne były traktowane jak „Murzyni od czarnej roboty”, nikt im nie podziękował, ani nawet częściowo nie zrekompensował ciężkiej pracy dla dobrej przyszłości ogółu społeczeństwa. Dlatego idea emerytur Mama 4+, była niezaprzeczalnie słuszna.

Dodajmy, że idea emerytur dla matek wielodzietnych służyć mogła rozwiązaniu innego, istotnego problemu społecznego. Dziś przeciętna emerytura kobiet w Częstochowie wynosi ok 1500 zł brutto; wzrasta liczba pań, które otrzymują emeryturę minimalną (1100 zł brutto), albo nie wypracowały nawet owego minimum. Wzrasta także liczba pań samotnych, bo kobiety żyją statystycznie dłużej od mężczyzn. Bieda jest zjawiskiem relatywnym; widzimy ją wśród podopiecznych MOPS, którzy wiedzą jak spełniać ustawowe warunki. Nie dostrzegamy biedy samotnej starszej kobiety, która większość swojej emerytury przeznacza na czynsz i opłaty stałe, żyje na plasterku sera, musi wybierać czy wykupić lekarstwa czy słodycze dla wnuka. Problem biedy starszych, samotnych ludzi jest już dziś najistotniejszą, palącą (wstydem) sprawą do rozwiązania.

Matki wielodzietne nie są górnikami, ani policjantami; życie przyzwyczaiło ich do potulności, o swoje się nie upominają. Boją się usłyszeć od zaradnych starych kawalerów czy starych panien: narobiłaś sobie dzieciaków, niech one płacą na twe utrzymanie. Nie odpowiedzą: tak narobiłam dzieciaków, żeby ktoś mógł – stary ośle/oślico – pracować na twoją emeryturę. PiS zatem rzucił hasło dobrej idei, a następnie  zaczął przykrawać ją do swoich możliwości. Można było zastosować zgodny z deklaracjami automatyzm: każda kobieta, która urodziła i wychowała przynajmniej czwórkę dzieci i w związku z tym miała przynajmniej 12 letnią przerwę w aktywności zawodowej, otrzymywałaby emeryturę specjalna w wysokości emerytury minimalnej ( owego 1100 zł brutto). Oprócz tego przysługiwało by jej świadczenie takie jak wynika z wypracowanych składek. Sprawiedliwiej jeszcze byłoby zwiększać to świadczenie specjalne w zależności od liczby dzieci (np. minimum plus 300 zł za każde następne dziecko). Byłoby to jednak świadczenie trwałe, przewidywalne, zachęcające kolejne kobiety do, pożądanego przez społeczeństwo, trudu rodzenia i wychowywania dzieci. Nikt bowiem nikomu nie wmówi, że to poświecenie kobiet ma dla naszego państwa wartość mniejszą, od trudu górników czy prokuratorów, którym bez dyskusji przyznajemy emerytalne przywileje.

Niestety, deklaracje deklaracjami, a kasa pusta. Ustawa z 31 stycznia 2019 r jest ustawą o rodzicielskich świadczeniach uzupełniających. Nie przyznaje się każdej matce wielodzietnej specjalnej emerytury, lecz jedynie „świadczenie” w wysokości takiej by wyrównać dochody do emerytury minimalnej. Kobieta która urodziła 4 dzieci i oprócz tego przepracowała ok. 20 lat otrzyma w końcowym efekcie tyle samo co matka wielodzietna niepracująca całe życie. Ale i to nie jest pewne. Ustawa jest „morska”, nie ma żadnych gwarancji formalnych, że jeśli spełnia się określone prawem warunki, świadczenie przysługuje. Prezes nic nie musi, prezes ZUS może przyznać świadczenie. Zależne jest to od jego uznania, czy dana kobieta po ukończeniu 60 lat nie posiada dochodu zapewniającego niezbędne środki utrzymania. Jaki to dochód? Przepisy milczą. Prezes ZUS może, według własnego uznania uznać, że do przeżycia wystarczy 500 zł miesięcznie (choć sam by nie przeżył za 5 tys zł). Prezes może także uznać, że liczy się nie tylko dochód uzyskiwany, ale potencjalny. Starszej pani można wmówić, że może uzyskać dochód wynajmując pokój w swoim mieszkaniu lub sprzedając wydziargane z wełny szaliczki. Można także od niej wymagać, by z dzieci ściągała alimenty. W tym gumowym prawie Prezes ZUS ma mnóstwo uznaniowych możliwości, by w razie braku pieniędzy, zaoszczędzić na wydatkach na matki wielodzietne. Prezes ZUS jest, o czym nie pamięta, bezpośrednim beneficjentem trudu matek wielodzietnych; gdyby nie one topniałby szybciej krąg płatników składek ubezpieczeniowych. Ale w logice „państwa łaskawego”, to on jest władzą, a matki petentkami, on im może dać, a one powinny pokornie dziękować za okazaną łaskę.

Partia odwołująca się do tego co określa „prawicowymi” wartościami, powinna rodzinę ustawiać na piedestale. W czasach kryzysu demograficznego matki wielodzietne powinny być pokazywane jako wzór patriotycznej postawy. Tymczasem w barwnym opakowaniu, pod miłym hasłem programu „Mama 4+”, sprzedaje się g...o, służące upokorzeniu kobiet, dające im nie wsparcie ale jałmużnę zależną od uznaniowości urzędniczej. Cóż, deklaracje deklaracjami, ale czego innego można się spodziewać, gdy rządzą oszuści i złodzieje: takie Janosiki.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

PS. Powielam tu określenie „matki wielodzietne”, milcząc o ojcach. Ale, szanując poświecenie w przypadkach szczególnych, gdy ojciec samotnie wychowuje kilkoro dzieci, ciężar sprawy dotyczy podstawowych praw kobiet.