Tyrania „zwykłych” ludzi

Dobra nowina: uczciwi przestępcy[1] nie przejęli Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądowniczej. Zła: uczciwi przestępcy zyskali możliwość wpływu na werdykty sadów powszechnych. Życie toczy się dalej okazując, że granicą wszelkich ciągot dyktatorskich są indywidualne, dyktowane poczuciem przyzwoitości, postawy ludzi.

Władza zanika, gdy ludzie odmawiają jej posłuchu. Dotyczy to zarówno władzy autorytarnej jak i demokratycznie wybranej; osobowej i bezosobowej. Mówimy „rządy prawa”, ale prawo – nawet Konstytucja – ma wartość tylko wtedy, gdy ludzie je otaczają szacunkiem i przestrzegają.

Mówimy „silna władza dyktatorska”, ale widzimy jak pretendenci do tej władzy zmuszeni są różnymi gestami kupować poparcie ludu; Jaruzelski obdarzał obietnicami emerytalnymi górników, nauczycieli, milicjantów itd.; Kaczyński podobnie kupuje poparcie programem 500+. Władza dyktatorska jest władzą słabą; uzyskana dzięki wygraniu społecznych namiętności, jest od owych zmiennych nastrojów uzależniona. Dyktator musi stale iść na czele „gniewnego ludu”, bo inaczej ten lud go podepcze.

Trudno uniknąć takich refleksji po wysłuchaniu orędzia pani premier Szydło. Nie wiem, czy tłumaczyć to niewiedzą, brakiem wykształcenia, czy intelektualną aberracją, ale mieliśmy w formie i treści powtórzenie wystąpień charakterystycznych dla reżimów autorytarnych: komunizmu, faszyzmu, nazizmu. Mieliśmy słowa jakby uzasadniające „dyktaturę proletariatu” czy „dyktaturę narodu”. Lekceważący stosunek do prawa i wykonujących je instytucji państwa, otwarta pogarda dla „elit” (różnych tam filozofów, naukowców itp. „jajogłowych”), uwypuklenie „dobra zwykłych ludzi” jako wartości kontrastującej z „dobrem elit”, zapowiedź radykalnych działań na rzecz owego „dobra zwykłych ludzi”...Każdy ma swoje wzorce, ale czemuż ta, skądinąd podobno sympatyczna córka górnika, musi kopiować słowa i gesty Benito Mussoliniego...

Tyrania ma swoje źródła w zwulgaryzowanym manicheizmie, przedstawiającym świat jako arenę walki dobra i zła. Dobrem jest lud, na jego zgubę działają różni „zewnętrzni” i „wewnętrzni” szatani. Przywódcą staje się ten, kto potrafi wskazać wroga i stoczyć z nim zwycięską walkę. Stan wojny jest stanem wyjątkowym: gdy strażak gasi pożar nie wymagamy, by ściśle przestrzegał prawa i zakresu swoich kompetencji, przeciwnie gotowi jesteśmy dać mu je jak najszersze, by tylko skutecznie nas chronił. Wojna wymaga zwarcia szeregów i ścisłego wykonywania rozkazów, nawet gdy są one niezrozumiałe i absurdalne. Wiara w zwycięstwo łączy się z wiarą w nieomylność wodza. Zanika w ferworze bitwy tradycyjna moralność, naruszanie Dekalogu jest usprawiedliwione, jeśli służy „świętej sprawie”. Taka, prosta i wulgarna, teoria ciągłej walki o dobru ludu, ma i zawsze znajdzie szereg wyznawców.

Powszechną, wręcz naturalną cechą każdego człowieka jest „prywatyzacja” sukcesu i „uspołecznienie” porażki. Innymi słowy: jeśli zdobyłem jakąś pozycję społeczną czy majątek, to jest to moja zasługa, nagroda za moją pracę, zdolności czy przedsiębiorczość. I przeciwnie: jeśli nie zdobyłem odpowiadającej moim aspiracjom pozycji ani majątku, to widać „ktoś”się temu przyczynił. Łatwo jest więc przekonać ludzi, że im się „coś należy”, bo „jesteście tego warci”. Konsekwentnie łatwo jest też pobudzić najpierw rozgoryczenie, a potem wrogość, wskazując, że nie dostaliście tego co się „należy”, bo przeszkodą stały się knowania tej czy innej kasty. Wróg może być jawny lub utajniony; może być wszechobecnym, choć występującym pod różnymi postaciami, „układem postkomunistycznym”; może także grupować się w rozmaitych kastach: lekarze, urzędnicy, sędziowie, przedsiębiorcy a nawet kominiarze i cykliści. Wróg ze swej natury jest zdrajcą, tak jak każdy pijak to awanturnik; wspierany jest więc przez wroga zewnętrznego: islamistów, kosmopolitów, UE-ków, Niemców, Żydów czy Rosjan. Chcąc więc odzyskać to co się należy, trzeba zjednoczyć się i podporządkować wodzowi, by pod jego rozkazami pokonać podstępnych wrogów. Przyjąć też należy, że wódz jest nie tylko skutecznym wojownikiem, nieomylnym i dalekowidzącym, ale jest też „samym dobrem”, oddanym sprawie „dobra ludu”. Oczywiście, wojna ma swoje prawa, więc przymkniemy oko, gdy podlegli wodzowi żołnierze coś tam złupią, kogoś niewinnego zabiją czy zgwałcą; ot, taka ich ułańska fantazja.

Ostrzec tu muszę: ten syndrom wojny jest zaraźliwy. Eskalacja społecznego konfliktu powoduje powstanie dwóch zradykalizowanych obozów, w imię woli wygranej odrzucających wszelki kompromis czy tolerancję. Przez to nie raz z rewolty przeciw tyranowi rodziła się nowa tyrania. Moment, gdy uznamy przeciwnika sporu za wroga, którego musimy bezlitośnie zniszczyć, jest nieuświadomioną rezygnacją z własnej wolności i zgodą na zniewolenie przez „naszego tyrana”.

Faszyzm, komunizm, nazizm jest więc systemem, będącym stanem wyjątkowym władzy ludu. Tyranie mają swoja legitymizację demokratyczną, istnieją tak długo póki cieszą się ludu poparciem. Dlatego też tyrani tak często i chętnie odwołują się do „zwykłego człowieka”. Jest to figura retoryczna dość abstrakcyjna, któż bowiem jest „zwykłym” człowiekiem, skoro każdy jest na swój sposób niezwykły. Szukając pomocy czy kupując usługę kierujemy się do tych „niezwykłych”: leczymy się u kogoś kto ma większą od zwykłego człowieka wiedzę medyczną, wynajmujemy do remontu hydraulika, a nie zwykłego nieudacznika, uczy nas nauczyciel a nie zwykły laik...Także oferując swoje usługi podkreślamy swoje niezwykłe, lepsze niż u innych, umiejętności. Ta „zwykłość” retoryczna jest więc odniesieniem innym, oznacza w rzeczywistości „gorszość”, w niewypowiedziany sposób podnieca nasze kompleksy. Jestem „zwykły”, bo „gorszy” od ludzi z kasty: lekarzy, sędziów, urzędników. Ale dzięki wrażliwości władzy, to ja tymi „lepszymi” porządze; władza obroni mnie przed nimi, mimo mojej „gorszości”... Jeszcze innym elementem tej retoryki jest wpojenie przekonania o trwałym charakterze podziału społecznego: są „zwykli ludzie” i elity. Neguje to możliwość naturalnego awansu społecznego, sprawia wrażenie, że taki awans jest możliwy tylko poprzez rewolucyjną interwencje władzy.

Wywoływana obecnie niechęć do „kasty sędziów” wynika z opisanej retoryki. Odpowiedzmy jednak pytaniem: a jeśli chcemy znieść kastę sędziów, to co w zamian... Możemy znieść bariery utrudniające dostęp do zawodu sędziowskiego; możemy „uspołecznić” sądy wprowadzając ławy przysięgłych..Ale...Zdecydowana większość spraw w sądach to spory takich rzeczywistych (nie retorycznych) zwykłych ludzi. Czy chcemy by w takich sporach rozstrzygał ktoś głupszy od nas, czy ktoś  mądrzejszy ? Czy wierzymy, że mądrość tłumu jest większa, niż mądrość odpowiedzialnej jednostki? Gdy jesteśmy chorzy, to pomimo niechęci do elit, szukamy pomocy u lekarza-specjalisty; czy wierzymy, że w przypadku schorzeń społecznych (a tym jest przestępczość) skuteczna jest terapia u znachora...

Kultura europejska kształtowała się przez historyczne doświadczenia, w tym doświadczenia różnych tyranii i ludobójczych ideologii. Fundamentem jest przekonanie, że wszyscy ludzie są podobni (stąd równość wobec prawa) a jednocześnie każdy z nich jest niepowtarzalny (stad prawo do wolności i szacunek dla indywidualnej godności jednostki). Człowiek ze swej istoty nie jest ani diabłem, ani aniołem; mieszają się w nim elementy dobra i zła. Podobnie niedoskonała jest każda instytucja stworzona przez człowieka. Doświadczenie tyranii sprawiło, że także własne państwo i własną, demokratycznie wybraną władzę, należy postrzegać jako potencjalne zagrożenie naszych wolności. Każda władza demoralizuje, pokusa niekontrolowanych rządów nad ludźmi jest szczególnie demoralizujące. Różne są formy obrony wolności przed zaborczością władzy. W Stanach Zjednoczonych z tego wynika prawo do posiadania broni przez każdego obywatela. W Anglii jest zwyczaj ochrony nietykalności prywatnego domu. Wspólnym standardem jest przekonanie, że ochroną wolności są rządy prawa. Uznanie, że prawo jest, obowiązującą tak władzę jak i obywateli, umową społeczną; na straży tej umowy stoją niezależne od władzy instytucje: sądy.

I to działa. Mimo zgrzytów, mimo wad, błędów i wypaczeń, ten system stworzony przez cywilizację europejską jest modelem dla ludzi, tych zwykłych ludzi, optymalnym.

Ma on jednak jeden wielki feler: jest nudny. Hasła państwa prawa  i demokracji liberalnej nie da się przenieść na sztandary, brak tu Marianny z gołym biustem prowadzącej lud na barykady, brak obietnicy zbawienia wiernych i faworyzowania wykluczonych. Nie uwzględnione są pragnienia tkwiące  głęboko w duszach: zawiść wobec bogatszych, kompleksy wobec mądrzejszych, potrzebę wywyższenia się nad tymi, którzy nas poniżali. Stabilność ochrony indywidualnych praw każdej jednostki drażni petryfikując nielubiany stan zastany. Oburza nas ochrona własności prywatnej, bo przez nią – w naszych oczach – bogatsi stają się jeszcze bogatszymi. Denerwuje wolność sumienia i głosu, gdy przyznano ją myślącym inaczej niż my. Ale najbardziej wkurza nuda, ta przewidywalność i stabilizacja, druzgocąca marzenia o szybkiej, dobrej zmianie. Tak nudny system nie znajdzie swoich fanatyków, swoich zagorzałych partyzantów, złotoustych ideologów; nie ma on wielkich wodzów ani odważnych, do szaleństwa żołnierzy.

Dlatego, to czego byliśmy świadkami w ciągu lipcowej dekady, było szczególnym fenomenem. Tłumy ludzi w blisko 150 miastach Polski wyszły na ulicy w pokojowej manifestacji kontrrewolucyjnej. Serwowanej odgórnie rewolucji nihilistycznej – uderzającej w prawo i instytucje państwa – przeciwstawiły się z Konstytucją w ręku. Symbolem był w Częstochowie 11-letni Antoś, który z ustawą zasadnicza w ręku pouczał Ministra Sprawiedliwości czego władza robić nie może. Antoś, a – jak sadzę – także jego rodzice, być może babcia i dziadek, pokazali co znaczy być obywatelem Rzeczpospolitej. Zawstydzić to powinno tych wszystkich, którzy obejmując opłacane przed podatników urzędów przysięgali uroczyście przestrzegać Konstytucji.

Słowo kontrrewolucja nie ma tak romantycznego uroku jak rewolucja, lecz inaczej nie da się określić fenomenu lipcowych manifestacji. Kontrrewolucja w obronie tego by prawo znaczyło prawo, a sprawiedliwość była sprawiedliwością. Kontrrewolucja w obronie niezawisłości sądów, by sędziowie nie dzielili się na naszych i waszych, lecz orzekali zgodnie z prawem, sumieniem i doświadczeniem w imieniu Rzeczypospolitej. Na tym tle, w kontraście do  małego Antosia, pani Premier w TVP wyróżniła się jak zwykły warchoł w imię prywaty depczący godność państwa.

Historia wciąż zatacza koła. Za młodu skazany byłem na oglądanie desperackiej walki socjalizmu ze zdrowym rozsądkiem. Teraz ponowną wojnę z normalnością toczą zakompleksieni aspiranci do nowych elit. Dramat przeplata się z farsą, a opis tego dał niegdyś Maciej Zembaty w songu „Sejm kalek”:

Za górami, za lasami
Był raz sobie kraik mały
Od lat wielu doświadczany
Najcięższymi nieszczęściami
Kraj ten wielkie miał ambicje
Licznych też obywateli
Ale wszyscy mniej lub więcej
Byli w nim upośledzeni
Najróżniejsze typy kalectw
Były reprezentowane
Więc nikt rządzić prężnie krajem
Nie mógł, no bo nie był w stanie
Niemniej jednak powołano
Tam ustawodawcze ciało
Ciało to funkcjonowało
Poświęcało się obradom
Ława niemych, ława głuchych
Było w sejmie ław niemało
A Marszałkiem został ślepy
Z marszałkowską białą lagą
/.../
Przedstawiciel paranoi
wstał, nikogo się nie boi
Będzie chyba całkiem szczery
gdyż przy sobie ma papiery
A na głowie ma czapeczkę
w lewej ręce trzyma teczkę
A na włosach ma wstążeczkę
a na ustach ma piosneczkę:
O jedności w społeczeństwie
żeby jedność była wszędzie
Bo w jedności tylko siła
Żeby tylko jedna była
Jedna świnia, jedna krowa
jedna dupa, jedna głowa
"Teraz będzie głosowane!"
Siadł i puścił z pyska pianę
Stuk, puk laską w podłogę
sejm, sejm wyraża zgodę
Stuk, puk laską o blat
sejm mówi: "Tak!" /.../

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa

[1] Pojecie „uczciwy przestępca” tłumaczyłem w poprzednich tekstach. Przestępca jest to człowiek, świadomie, z niskich pobudek łamiący prawo. Uczciwy przestępca – to ten sam człowiek, który dzięki układom politycznym, uniknął prawomocnego skazania przez sąd za popełniony czyn.