Demokracja nihilizmu

To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
Jeśli jest coś, o czym by się rzekło:
«Patrz, to coś nowego» -
to już to było w czasach,
które były przed nami
/Księga Koheleta ze Starego Testamentu/

Dziesięć lat temu koncert pana Pawła Kukiza na terenie miasteczka akademickiego tak rozpalił nastroje młodzieży, że zabawa rozlała się na miasto.

Kilka godzin trwała zadyma na ul. Dekabrystów, poczynając od podpalania śmietników i obrzucania budynków butelkami, po walki z interweniująca policją. Współcześnie słowa pana Kukiza mają większą wartość; rozpalają nastroje w całej Polsce; tym razem może nie skończyć się tylko na podpalaniu śmietników.

Stan Tymiński, Andrzej Lepper, Janusz Palikot, Paweł Kukiz: każdy z nich inny, każdy z nich odwoływał się do innych grup ludzi, każdy z nich stosował inną metodę przekazu. W jednym byli podobni, jednoczyli za sobą wyznawców prowadząc do demokratycznego buntu przeciw demokratycznemu systemowi. Jeśli uznamy demokrację za rodzaj procedury pozwalającej bez stosowania przemocy zmieniać władzę, to rebelia demokratyczna jest formą skorzystania z tej procedury. Staje się zatem rodzajem politycznego marketingu, podobnego kampanii reklamowej buntu Pepsi przeciw dominacji Coca-Coli (bądź sobą, pij Pepsi).

Możemy tu także zauważyć, że w zdecydowanej większości krajów demokratycznych pojawiały się tego typu rebelie, uzyskujące mniejsze lub większe poparcie wyborców. Nie jest to bynajmniej zjawisko współczesnych czasów. Niemieccy „zieloni”, włoscy  radykałowie, francuscy anarchiści i agraryści z podobną „kukizową” werwą przełamywali „system” w latach 70-tych XX w. Nie tylko w Polsce, ale i w wielu dojrzałych demokracjach europejskich „antysystemowcy” w drodze wyborów dochodzi do współuczestnictwa we władzy (Lepper w Polsce, Heider w Austrii, Zieloni w Niemczech, Tsipras w Grecji) stając się częścią systemu. Dojrzałość demokracji powodowała, że system skutecznie bronił się i oswajał rebeliantów. Można to porównać do rynku kultury, gdzie biznes skutecznie oswoił kontestatorów czyniąc z hipisów milionerów.

Nie ma jednak nic za darmo. Rebelie demokratyczne powodują trwałe szkody społeczne, psując  wartości na których opierać się powinno państwo. Najgorszym tego objawem jest fakt, że sami nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji poniesionych strat. Przypomnę tu niedawne wydarzenie.  Pewien pan, uznany za winnego popełnienia przestępstwa, publicznie – emitując film w internecie – szczycił się chamskim znieważeniem sądu. Przekonany o swej bezkarności, zyskał tym popularność buntownika. Nie ma ludzi bez wad, są sędziowie lepsi i gorsi, mądrzy i głupi, uczciwi i ulegli (jak w każdym zawodzie trafią się też „czarne owce”). Ponieważ sądzą ludzi, a każdy ma prawo do błędu, zdarzają się wyroki niesprawiedliwe. Przyjmując takie słabości musimy mieć jednak świadomość, że nie może normalnie funkcjonować społeczeństwo bez autorytetu sądu. Życie jest pełne konfliktów, jeżeli nie dopuszczamy wizji „wojny domowej” o własną sprawiedliwość ( własne dobro), kogoś należy uczynić rozjemcą w sporach i dążyć do tego by orzeczenia tego rozjemcy były respektowane. By tak się stało sędzia na czas prowadzenia sprawy staje się instytucją państwa, silnym jego potęgą i autorytetem.  Kiedyś przed wojną odbywał się trudny proces karny  przy sali pełnej lokalnej bandyterki. Sędzia, niepozornej struktury, poskromił atmosferę słowami: „jako sędzia jestem tu sam, ale za mną stoi potęga polskiego  państwa”. Najgorsi bandyci z Murdziela i Powiśla woleli zamilknąć... Znieważona obecnie w Warszawie pani sędzia, jest żałosnym przykładem braku potęgi państwa. Państwo okazało się za słabe by bronić swojego autorytetu. Wobec tej słabości głos sędziego staje się tylko opinią, równoprawną opinii przestępcy. Wobec tej słabości prawo jest fikcją, a sprawiedliwość leży po stronie silniejszego. Wobec tej słabości państwa, nikt nie może liczyć na obronę swoich wolności i własności.

Ten incydentalny przykład znieważenia sędziego, jest pochodną popularności nastrojów rebielianckich przeciw państwu. Co gorsza, jest dowodem słabości elit państwowych, tchórzliwie ustępujących przed gniewnym tłumem. A skoro tak; gdy abdykuje państwo, realna władza przechodzi w ręce mafii. Bo ktoś musi ową pustkę zapełnić.

Bez autorytetu, prawa i moralności instytucja państwa istnieje tylko teoretycznie. Podkreślić tu muszę ten ostatni przymiot - moralność, bo często jest on negowany. Moralność jako fundament funkcjonowania społeczeństwa nie musi wynikać z takich czy innych wskazań tej czy innej religii. Moralność to po prostu wspólne i oczywiste dla ogółu odczytywanie: co jest dobre, a co złe. Moralność to wpojone przekonanie, że złych rzeczy nie należy robić, choćby nie groziła za to kara; warto jednak czynić dobro, nawet gdy nie czeka nas za to nagroda. Bez takiego fundamentu życie ludzi byłoby nie do zniesienia.

Bunt przeciw systemowi może stać się rebelią przeciw autorytetowi państwa, przeciw prawu i moralności. Tym samym stać się rewolucją nihilistyczną. Możliwość ta jest, na szczęście, ograniczona racjonalnością zarówno buntowników, jak i decydującego o wyniku wyborów społeczeństwa. Buntownicy są świadomi, że ich antysystemowość jest  hasłem, pozwalającym na dogodne wejście w system. Ludzie w wyborach mogą wyrazić swój gniew, głosując przeciw „wszystkim elitom”, ale i tak przekonani są, że ich sprzeciw nie przewróci państwa: sądy będą sądziły, urzędy będą wydawały decyzje a pociągi jeździły po torach. Liderzy buntowników i głosujący na nich ludzie mają świadomość uczestnictwa w pewnym spektaklu ( koncercie), gdzie wyrażane emocje nie przeniosą się na realne zmiany rzeczywistości, lecz dają jedynie przyjemność chwilowego o niej zapomnienia.

Jeżeli partia pana Kukiza osiągnie w wyborach parlamentarnych podobny wynik jak sam lider w wyborach prezydenckich (20%), skazana zostanie na bycie częścią systemu. Trudno mi było wyobrazić sobie pana Leppera jako wicepremiera, ale nim był i nasze państwo jakoś to przetrwało. Podobnie, choć też to trudno sobie wyobrazić, pan Kukiz może być w przyszłym roku wicepremierem, ministrem gospodarki albo infrastruktury, a jego pospolite ruszenie zajmie funkcje dyrektorów, sekretarzy stanów, prezesów i wojewodów. Oczywiście, partia może zdecydować o byciu w opozycji, ale i wtedy nie wystarczą deklaracje „antysystemowe”.Przydatna byłaby rzecz niechciana dziś przez pana Kukiza, czyli program. Wtedy można tłumaczyć zachowanie klubu „kukizowego” w głosowaniach względami programowymi i w imię tego przyjmować lub odrzucać kompromisy. Realna siła polityczna partii pana Kukiza będzie zależna od utrzymania dyscypliny w głosowaniach przez jego posłów. W takim wypadku nieuchronna jest przemiana pospolitego ruszenia w zawodowe, partyjne wojsko. Ponieważ koszt utrzymania zawodowej armii jest wysoki, trzeba będzie albo wejść do władzy albo wywalczyć dotacje budżetowe.

To nie jest tak, że jak ktoś wchodzi między świnie, to musi nauczyć się jeść z koryta. Powyższy scenariusz dotyczył zdecydowanej większości partii antysystemowym w różnych krajach europejskich i jest częścią pragmatyzmu zakorzenionego w demokracji. Istotniejszy jest inny problem. Bez względu na to co wybierze w Parlamencie pan Kukiz, czy będzie na wzór Palikota twardą opozycją, czy w ślad za Lepperem stanie się elementem układu rządzącego; każde z tych rozwiązań nie spełni oczekiwań większej części jego wyborców. Będzie musiał przyjmować zarzuty o to, że się sprzedał. Nie da się bezkarnie oskarżać całą klasę polityczną o bycie nieuczciwymi, a potem być w tej klasie politycznej i chodząc na dwóch nogach udawać przyzwoitego człowieka.

Cóż, zawód polityka i muzyka rockowego ma pewną cechę wspólną. Trzeba nauczyć się znosić zarówno aplauz uwielbienia jak i gwizdy nienawiści. A najgorsza jest obojętność i pusta sala widowni. Artysta wie, że jeśli za wysoko podbije oczekiwania publiki, to trudno mu będzie stale je zaspokoić trwając na topie. Czy jednak to samo wie muzyk, który zdecydował stać się politykiem?

Jarosław Kapsa
c.d.n