Kiedy źli eurosceptycy podpalą dobrą Europę

Wynik tych eurowyborów to zimny prysznic dla wszystkich, którzy sądzili, że Unia sama w sobie jest tak przekonującym projektem politycznym i społecznym, iż nikt nie odważy się go rozsadzić od wewnątrz.

1
Dla Unii Europejskiej nie były to najważniejsze wybory. Te kluczowe rozegrają się dopiero w 2019 roku. To za pięć lat rozegra się ostateczny bój o to, czy Unia Europejska przetrwa, czy też – choć dziś nikt nie daje temu wiary – rozpadnie się niczym domek z kart.

Bo cóż ciekawego o Europie mówią nam obecne wybory? Przede wszystkim jedno: Europa znajduje się w potrójnym kryzysie – politycznym, gospodarczym i społecznym. Ten kryzys to oczywiście woda na młyn dla partii antyeuropejskich i antysystemowych, partii buntu i protestu, mających dziś silne poparcie społeczne w każdym z państw Unii Europejskiej – PiS i Nowa Prawica w Polsce, Alternatywa dla Niemiec w Niemczech, Front Narodowy we Francji czy Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) w Wielkiej Brytanii.

Dlaczego ten potrójny kryzys sprzyja partiom, które chcą podpalić Europę?

2
Po pierwsze, kryzys polityczny to owoc tego, że ludzie nie czują, by partie głównego nurtu ich reprezentowały. Wciąż słyszą, że trzeba ratować Unię, bo jest zbyt cenna, by upaść, ale nie słyszą, że trzeba ratować ich miejsca pracy, które dla polityków okazują się nieistotne. Więcej, Unia zazwyczaj w krajowych narracjach – jak choćby w przypadku Davida Camerona – służy jako usprawiedliwienie dla braku pomysłu na rządzenie na rodzimym podwórku politycznym. Nie można się więc dziwić, że eurosceptyczni populiści łomocą już do europejskich drzwi, głosząc, że gdyby nie Bruksela los francuskiego górnika, polskiego hydraulika czy włoskiego producenta serów byłby dużo lepszy.

Po drugie, Europejczycy mają poczucie, że kryzys gospodarczy nie dotyka bogatych i sytych, ale – nazwijmy to na nasz użytek – europejską klasę średnią. Ludzie od Warszawy po Lizbonę, od Berlina po Ateny nie rozumieją, dlaczego za kryzys ekonomiczny i gospodarczy, którego oni nie wywołali, muszą teraz płacić. Duża część Europejczyków ma dość sytuacji, w której rząd zmienia się z lewicowego na prawicowy, ale nie zmienia się polityka gospodarcza, którą ten rząd prowadzi. Podobnie, jak ludzie nie mogą zmienić polityki gospodarczej całej Unii. Dlatego myślą: „A niech w naszym imieniu partie buntu skończą z tym politycznym konsensusem ekonomicznym i gospodarczym, który dba tylko o interesy bogatych”.

Po trzecie, i najważniejsze: kryzys społeczny dotyka przede wszystkim ludzi młodych. Dziś jedyny przekaz, jaki słyszą od europejskich przywódców, sprowadza się do tego, że są „straconym pokoleniem”. Młodym ludziom odebrana została nadzieja na lepszą przyszłość. Do wczoraj ich motto mogło jeszcze brzmieć: „Jutro będzie takie, jak dziś. Tylko lepsze”. Teraz już nikt nie ma złudzeń: „Jutro będzie takie, jak dziś. Tylko gorsze”. Dlatego „pokolenie Erasmusa” nie marzy już o żadnej zmianie społecznej, o nowym projekcie europejskim, ale marzy, by mieć i utrzymać choćby ten standard życia, którym cieszyli się ich rodzice.

3
Wynik tych eurowyborów to zimny prysznic dla wszystkich, którzy sądzili, że Unia sama w sobie jest tak przekonującym projektem politycznym i społecznym, iż nikt nie odważy się go rozsadzić od wewnątrz. Dzisiejszy najazd partii antyeuropejskich na Brukselę pokazuje coś zgoła innego: największym zagrożeniem dla zjednoczonej Europy są sami Europejczycy.

Dlatego Bruksela stoi przed następującą alternatywą: albo ten zimny prysznic wyborczy sprawi, że jeszcze bardziej zamknie się na głosy oburzonych i wykluczonych, co byłoby przejawem politycznego samobójstwa. Albo też Unia przestanie się zajmować sama sobą, a poszczególne kraje postawią na solidarność i współpracę, mając za cel tej kooperatywy nie zyski globalnych korporacji, ale poprawę jakość życia Europejczyków.

Dlatego trzeba powiedzieć to wprost: jeśli obecny kryzys Unii Europejskiej nie stanie się bodźcem do zbudowania nowej Zjednoczonej Europy, opartej na starych cnotach – solidarności i współpracy – to wybory w roku 2019 mogą się okazać ostatnimi eurowyborami. I dniem śmierci projektu Unii Europejskiej. Tak oto okaże się, że zjednoczoną Europę budowano przez ponad pięć dekad, by zarazem rozwalić ją w ciągu kilku lat.

cz.info.pl; źródło: Jarosław Makowski Instytut Obywatelski