Grzegorz Bojanek – moje muzyczne podróże do Chin

O muzycznych podróżach, fascynacji Chinami, NASA, Warsaw Electronic Festival i życiu społecznika muzycznego rozmawiamy z Grzegorzem Bojankiem.

Dużymi krokami zbliża się koncert charytatywny dla Przemka Ciszka, którego jesteś współorganizatorem.
Tak, jest mi dane współorganizować ten koncert wraz z Arturem Mańka-Chrzanowskim. Będzie to koncert z cyklu WEF on TOUR, a odbędzie się 7 maja w Cafe Belg, w Częstochowie.

Dlaczego koncert charytatywny, dlaczego dla Przemka?
Artur (aka Vasen Piparjuuri) wpadł na pomysł koncertu charytatywnego. Przemek to jego kolega ze szkoły, związany z muzyką elektroniczną. To częstochowianin, który od sześciu lat cierpi na stwardnienie rozsiane. W przypadku tej choroby brak leczenia oznacza szybki jej postęp. Istnieją leki nowej generacji hamujące rozwój tej choroby, ale kosztują ok. 7 tysięcy zł miesięcznie. Ja z kolei, tak jak Artur, będąc związany z Warsaw Electronic Festival (WEF) chciałem w ramach WEF on Tour zorganizować coroczny koncert w naszym mieście. Postanowiliśmy połączyć siły i urządzić prawdziwą elektroniczną ucztę.

Nie każdy wie, co to Warsaw Electronic Festival. Mógłbyś przybliżyć naszym czytelnikom to zagadnienie?
Warsaw Electronic Festival (WEF) to jeden z najstarszych polskich festiwali prezentujący nowoczesną scenę muzyki elektronicznej i eksperymentalnej, a także multimedia i Vjing, w tym roku obchodzący swoje 10-lecie istnienia. Jest organizowany rokrocznie przez Fundację Sztuka i Technologia oraz Zachętę Narodową Galerię Sztuki. WEF koncentruje się na Polakach, mimo, że  na scenie WEF nie brakuje również twórców zagranicznych. Od roku 2001 na scenie WEF zaistniało ponad 300 artystów zarówno z Polski jak i zagranicy. Festiwal jest zasiedziały w Warszawie, ale z mojej inicjatywy powstał WEF on Tour, głównie po to, aby wyjść z artystami aktywnymi na stronie WEF.PL (portal społecznościowy, przyp. red.), aby dać im możliwość zaistnienia na nowo-elektronicznej scenie muzycznej. W 2007 roku po raz pierwszy, w ramach WEF on Tour chciałem zorganizować koncert. Szukałem odpowiedniego miejsca. Okazała się nim Herbaciarnia Cafe Belg. Ku naszemu zaskoczeniu, przyszła masa ludzi. Chyba dało się wówczas we znaki zmęczenie materiału, czyli przesyt panującą w Częstochowie muzyką hip-hopową i reggae.

Jesteś również współtwórcą ChoP. Co to?
To chińsko – polski projekt, który tworzę wraz z ZenLu (pochodzącym z miasta Shenzhen). To również dowód na siłę internetu. Zen po usłyszeniu muzyki z mojego labelu internetowego napisał do mnie z propozycją, że może byśmy razem coś zrobili. Nagraliśmy więc swoją płytę. Z czasem zaczęliśmy zapraszać gości, zawsze był to chińsko – polski duet. W 2009 roku ruszyliśmy w wielką chińską trasę koncertową. Przemierzyliśmy całe południowe Chiny, aż do rzeki Jangcy. Niektóre z koncertów były bardzo kameralne, 30 do 50 osób, na niektóre z kolei przychodziła bardzo liczna publiczność, myślę, że również w dużej mierze z ciekawości, żeby zobaczyć gościa, którzy nie ma skośnych oczu, niż z miłości do muzyki, której mogli posłuchać. Mimo tego uważam, że młodzi, wykształceni Chińczycy są niezwykle zaciekawieni wszystkimi przejawami sztuki nowoczesnej.

Nigdy nie zapomnę też przedostatniego dnia tournee po Chinach. To był dzień, w którym podjęliśmy najlepszą decyzję. Graliśmy w miejscu, które zwie się Videotage (Hong Kong), będącym kiedyś stajnią w środku miasta, a dziś przerobionym na miejsce wystawiania sztuki nowoczesnej. Siedzieliśmy z Zen Lu i wypuszczaliśmy senne dźwięki, rozmawialiśmy po cichu, śmiejąc się i padło pytanie - „Co dalej? Kończymy?” Było nam żal, że to już koniec. Ale ten koniec okazał się początkiem czegoś nowego i niesamowitego.

Czy mówisz o tym, że ChoP zajęło się udźwiękowieniem „Better Life”, filmu brytyjskiego reżysera Isaaka Julienta, który został zaprezentowany na festiwalu w Wenecji.
Tak. Okazało się, że gdy po powrocie wrzuciłem na myspace materiał z azjatyckiej trasy koncertowej, w 2010 napisał do mnie ktoś z ekipy Izaaka, z propozycją  wykorzystania naszego fragmentu do jego dziewięcioekranowej instalacji video pt.: „Ten Thousand Waves”. Zgodziliśmy się, oni nam zapłacili i dzięki temu Zen mógł przyjechać do Polski na kolejne wspólne koncertowanie.

Następnym przełomowym krokiem w naszej muzycznej karierze był film Izaaka „Better Life”, który powstał na podstawie wspomnianej instalacji. Opowiada o nielegalnych imigrantach, temacie dość bliskim Polakom. Reżyser poprosił nas o udźwiękowienie tego obrazu. Film trwa około 50 minut, a my na Ósmym Biennale Sztuki Nowoczesnej w Szanghaju, na żywo mieliśmy podkładać do niego muzykę.

Przyznam się, że tak na prawdę to kompletnie nie miałem świadomości, w czym uczestniczymy! Cztery piętra wystaw, artystów nie zliczę; sam katalog wystawy liczy 450 stron. Na pewno jest to aktualnie największa impreza artystyczna pokazująca sztukę nowoczesną, która odbywa się w Chinach, ale sądzę, że pewnie w całej Azji i Oceanii. Już sama ilość gości, która zjawiła się pierwszego dnia była oszałamiająca! A byli to tylko ludzie, którzy przyszli ze specjalnymi zaproszeniami. VIPy. Rano po otwarciu i przemówieniach ludzie zaczęli zwiedzać muzeum. Zagraliśmy po raz pierwszy tego dnia. Chyba był to nasz najlepszy występ.

Ok godziny 12 ludzie zniknęli, gdyż miało odbyć się wielkie przyjęcie. Poszliśmy sobie wyluzowani do SHANGHAI GRAND THEATRE. Przyjęcie odbywało się w sali bankietowej, na 8 piętrze. Wchodzimy z Zenem, a tu... no po prostu takiego obiadu to jeszcze w życiu nie widziałem. Nie wiem ile tam było osób, ale tak na oko może ze 200 - 300. Siedliśmy sobie szczęśliwie obok Isaaca i ludzi, których poznaliśmy wcześniej - obok innych artystów. Obok nas był stolik władz municypalnych i najważniejszych ludzi świata kultury i sztuki. Nie wiem, ile tam przy nim było osób, może ze 30 przy takim ogromnym okręgu. Zjedliśmy naprawdę wyśmienicie.

No i udaliśmy się na nasz ostatni występ na Biennale. Przyszło wtedy na prawdę bardzo dużo osób, w tym wcześniej poznanych z British Council, sam szef, niezwykle miły gość, szef działu kulturalnego, no po prostu wszyscy ważni ludzie. Było rewelacyjnie.

Oba sety zgrałem Tomowi Cullenowi (nagłaśniał m.in. dwa wielkie tourne The Cure), który wyświetlił film jeszcze 2 razy z naszą ścieżką dźwiękową, którą puścił ze swojego MacBooka. Nie wiem jak to opisać, po prostu czułem się niezwykle. Przyznam się, że takich emocji podczas grania nie miałem jeszcze w życiu. Muzyka i wiersze, które dotarły do mnie z ogromną mocą, no i jeszcze obraz, w pewnej chwili po prostu tak zagrały, że nie mogłem powstrzymać wzruszenia podczas grania. To było mistyczne przeżycie.

Zagraliśmy trzy wyczerpujące, emocjonalne sety. Zacząłem się na prawdę mocno wczuwać w BETTER LIFE. To jest niesamowita opowieść.

Isaac był niezwykle zadowolony! Po prostu widząc naszą pracę, ile wkładamy w to emocji, wiedział, że robimy coś innego, niż dotychczas doświadczył.

Film ten został również zaprezentowany na Festiwalu w Wenecji.
Dokładnie tak, podczas 67 Festiwalu Filmowego w Wenecji, tego samego, który okazał się tak dobry dla naszego wspaniałego reżysera Skolimowskiego i jego obrazu „Essential Killing”. Był to pokaz artystyczny, a specjalnym gościem była grające główną role w filmie Isaac’a, Maggie Cheung (znana szerzej z filmu „Hero” z Jetem Li). Tym samym otarliśmy się o świat naprawdę wielkiego kina.

Od zawsze fascynowała Cię muzyka elektroniczna?
Zawsze fascynowała mnie muzyka w ogóle i wiedziałem, że to moja pasja, że w życiu chcę tworzyć muzę. Zaczęło się od magnetofonu szpulowego moich rodziców. Od nich po raz pierwszy usłyszałem muzykę z pierwszych płyt Jean Michel Jarre, włącznie z koncertami w Chinach, i to był dla mnie przełomowy moment w życiu. Miałem wtedy może z  5 – 7 lat. Już wtedy zafascynował mnie ten kraj i zamarzyłem sobie, żeby kiedyś tam pojechać.

W czasach szkolnych nie było innej opcji, musiałem gdzieś grać - w Traugucie grałem w kapeli, były to oczywiście rockowe i punkowe klimaty. Później to się rozeszło. Zaczęły wchodzić komputery, zafascynowały mnie gatunki mniej komercyjne.

Obecnie tworzę muzykę otagowaną jako ambient,  muzyka eksperymentalna i elektroakustyczna. Inspiracji szukam wszędzie, w każdą podróż zabieram rejestrator audio, na którym zapisuję ciekawe, intrygujące, szokujące dźwięki, aby później móc je wykorzystać przy aranżowaniu nowych płyt. Właściwie wypracowałem już swój sposób na tworzenie muzyki i nie używam żadnych pluginów generujących brzmienia. Wszystkie dźwięki staram się nagrywać samodzielnie, i swoją metodą „sound designu” tworzę brzmieniowe przestrzenie. Korzystam też z tradycyjnych instrumentów, takich jak gitara, ale nie pogardzę też dobrze brzmiącą osłoną kaloryfera. Wszystko jest dźwiękiem.

Kogo podziwiasz i szanujesz na polskiej scenie muzycznej?
Poza przedstawicielami nowej muzyki elektronicznej najlepszym twórcą w Polsce jest według mnie Lech Janerka. Byłem chyba na ponad 20 jego koncertach, a na ten ostatni w Klubie Zero poszedłem z synem, któremu udało się zdobyć autograf artysty. Był z tego powodu bardzo szczęśliwy, a mnie znowu udało się zamienić kilka słów z mistrzem! Lech jest niezwykły, a na przykład mało doceniana płyta „Ur”, gdyby została nagrana dzisiaj byłaby pewnie objawieniem świata nowych brzmień. Polecam szczególnie!

Co łączy Cię z NASA?
Heh, wbrew pozorom całkiem sporo. Jestem inicjatorem płyty, która składa się tylko i wyłącznie z kosmicznych dźwięków zarejestrowanych podczas misji na księżyc Apollo 11. Udało nam się zdobyć wsparcie dla tej płyty od Amerykańskiej Ambasady w Warszawie, a przez nich, również NASA. Płyta, była więc swoistego rodzaju hołdem na 40 rocznicę lądowania na księżycu. W maju 2010 roku, gdy w Warszawie przebywali astronauci z przedostatniej misji promu Endeavour, STS-130, artyście, którzy wzięli udział w nagraniach zostali zaproszeni na spotkanie z nimi do prywatnej rezydencji Ambasadora USA, pana Lee Fensteina. Gdy rozmawiałem z pilotem misji Terrym Virtisem, opowiadając mu o płycie, powiedział, że płytę dobrze zna, bo dostał ją kiedyś do swojego biura w NASA. Powiedział, że też lubi muzykę elektroniczną, i mieliśmy już kilka wspólnych tematów do rozmów. Niezwykli to ludzie i niezapomniane przeżycie. Na dodatek na spotkaniu był nasz jedyny kosmonauta, generał Mirosław Hermaszewski, z którym też udało się chwilę porozmawiać.

Grzegorz Bojanek to założyciel internetowego labelu www.etalabel.com, promującego młodych i ambitnych twórców muzyki elektronicznej i eksperymentalnej. Prawie od początku swojej scenicznej działalności związany jest z Warsaw Electronic Festival, a od roku 2007 został ścisłym współpracownikiem Jarka Grzesicy, szefa festiwalu. Dzięki tej współpracy w roku 2007 mogła zaistnieć pierwsza trasa WEF on TOUR, która w kolejnych latach 2008 i 2009 mogła przyjąć rozmiar ogólnopolskiego wydarzenia. Równocześnie Grzegorz współtworzy chińsko – polski projekt, ChoP, gdzie wraz z ZenLu (pochodzącym z miasta Shenzhen) kontynuują poszukiwania na polu organicznego ambientu.

www.myspace.com/ecmyspace

www.wef.pl/choptour - Blog z podróży do Szanghaju

www.myspace.com/chopart

Rozmawiała: Karina Balska