Święta u Księcia Radziwiła Sierotki

Na Wielkanocne Święta - dla naszych czytelników, którzy w dni te mieć będą w progach swoich gości wielu, a życzymy im z serca całego, aby każdy z nich był gościem specjalnym – zapraszamy  państwa w gościnę, w podróż przed laty, w wiek XVI, na wielkanocne śniadanie do zamku księcia Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła,  u którego „święcone” opisał Juliusz Słowacki tak:
(…)

W zamku dopiero czekał nas aspekt niespodziany. Skoro bowiem otworzono drzwi do pierwszej sali, zaleciało nas powietrze i aura przesiąkła zapachem święconego, które urządził kucharz pierwszy J.O. Księcia, Włoch Loga, ku krotochwili i zabawie; w pierwszej bowiem sali stały trzy pasztety olbrzymiego kształtu, które ujrzawszy, książę zawołał:” W. Panowie, do ataku!” - co wymówiwszy, zdjął z pierwszego pasztetu czapkę - i wyleciało z niego wielkie mnóstwo żywych kuropatw, jemiołuch, gołębi, jarząbków, ortolanów, które potłukłszy okna, powylatywały na dziedziniec, gdzie jeszcze był długi ogon szlachty cisnącej się za księciem panem, a ci, że wielu było uzbrojonych w fuzje, zaczęli owe ptastwo strzelać w lot, (...)

Tu książę przyzwał kucharza do sali i zaczął go mocno strofować za to, że nie dopiekł zwierzyny. (...) zapytany kucharz, co się znajdowało w wielkiej piramidzie, stojącej na prawo, odrzekł księciu panu, iż upiekł w niej całego Laokonta z wężami (...) Wtem J.O. Książę, wziąwszy ze ściany buławę żelazną, nabitą gwoździami, dał tak po piramidzie, że aż się rozleciała - i ujrzeliśmy siedzącego na ruinach pasztetu karła w cielistym ubiorze, który był cały skrępowany kiełbasami, jakby ów Laokont właśnie pasujący się z gady Minerwy. – „A i ten żyje! – krzykną z gniewem książe. -  Na to kucharz Loga niby zawstydzony odezwał się: „Decoctus erat, sed resurrexit” .  – „może to być”, rzekł pan Sierotka, „a w trzecim pasztecie co?” – Na to kucharz odpowiedział po włosku: iż była tam Andromeda przykuta do skały łańcuchami, a smokowi oddana na pozarcie – jakoż i  po rozbiciu trzeciego pasztetu znaleźliśmy karlicę księcia ta nazwaną Diannę, która święconymi salcesony przywiązana była za ręce do pasztetu, przed nią leżał ogromny szczupak, mający zamiast własnej głowę dzika, z paszczęką otworzoną, która bez wątpienia karlicy owej mogła być grobem. J.O. Książę udawał gniew - a my wszyscy dziwiliśmy się tym pięknym inwencjom Włocha, które niby oszukując nas, w zawieszeniu trzymały ranny apetyt. Tu wystąpił ksiądz Ryłło, jezuita, już nie udając gniewu, ale prawdziwie rozsierdzony, i rzekł: „Nie godzi się, książę panie, z tworów boskich czynić takie igraszki - oto ja, nie wiedząc, co było w tych pasztetach, poświęciłem je, więc i te stworzenia poświęcone zostały jako rzeczy na jadło przeznaczone, a teraz mam skrupuł i grzech na sumieniu”. – „Ja to sam wymyślił’, rzekł książę, „więc będę pokutował w Jeruzalem, a te karły wczoraj spowiadały się i jadły komunikanta, więc woda święta nie spadła na diabła (...)”.

Nie mając co robić w pierwszej owej sali, gdzie już tylko smok i owe salcesony, którymi były skrępowane karły, mogły być ku pożywieniu, weszliśmy za księciem panem do sali drugiej, gdzie już czekały na nas niewiasty i małżonki owych panów, którzy byli do księcia na święcone sproszeni. - Książę oddał głęboki pokłon i zaczął wszystkie w ręce całować, co trwało długo, ile że połączone było z komplementami; po czym, kazawszy sobie podać jaje, obchodził wszystkich książę pan i każdemu podając jaje, składał życzenia pełne afektu - a nareszcie i piastunce swojej, która w kącie stojąc, płakała z rozczulenia, podał talerz i pocałował w chude ręce staruszkę, która go wzięła za głowę i uścisnęła jak dziecko swoje. – „Babko”, rzekł J.O. Książę,” na przyszłe święcone twój piastun będzie gdzieś na morzach, jak na huśtawce, a ty mi tu rób co roku święcone i czekaj - i z kucją mnie czekaj co rok, aż zejdą gwiazdy - bo może ja powrócę głodny, (...)” – Staruszka zajęczała i wyszła z pokoju- a książę pan, sam nieco rozczulony, rzekł do nas „ W. Panowie, może to ostatnie święcone, które będę pożywał z wami - a że inni moi krewni bambizami, a mój brat, Grzegorz ad cardinalatum strychuje, to może już nigdy więcej Radziwiłłowskiego święconego nie zobaczycie; ale niech to was, miłościwi panowie, nie pozbawia apetytu... proszę się rozgościć”.

Obróciliśmy wtenczas oczy na święcone, a było na co patrzeć, albowiem i tu pod prezydencją księcia kucharz wszystko tak urządził, że nie tylko apetytowi, ale i myśli było przyjemnym. W sali tej albowiem, śród mnóstwa drzew, z miodu lipowego była sadzawka z wyspą zielonym owsem pokrytą, na której się pasł święty baranek z chorągwią, mający oczy z dwóch karbunkułów ze skarbca J.O. Księcia wyjętych, które błyszczały niezmiernie. Na tego baranka godziło czterech dzików okropnej wielkości, upieczonych całkowicie, a dwanaście jeleni ze złoconymi rogami, w różnych pozyturach, wyskakiwało z lasu, który był z drzew pomarańczowych, różnymi konfektami obrodzony. Gdy tu same mięsiwa, to w przyległej komnacie były ciasta i napoje nie mniej misternie ułożone. Nie lasy tam, ale baby podobne skałom nosiły na głowach z migdałowych murów grody i fortece, coś nawet podobnego Jerozolimie widać było, albowiem śród cukrowych domów ukryte ananasy koronami szarymi naśladowały palmowe drzewa, a w bramach zaś figurki cukrowe w szmalcowanych pancerzach i z krzyżami czerwonymi na piersiach, jako jerozolimscy rycerze za czasów Godfreda, stali na straży. (…)

Nie będę tu opisywał mnogości różnej konwi, rostruchanów, czar złotych i srebrnych, i kryształowych, i win różnych, i miodów, i małmazjów, które się tam obficie znajdowały – a żem się i tak nadto długo nad opisaniem rzeczy tych zastanowił, to może dlatego, iż nieraz później w pustyniach głód cierpiąc, wspominało się na owe święcone z niejakim żalem i z chciwością nieprzystojną filozofowi. (…)
Oj, bywało to dawniej, bywało… . A jeśli się spodobało, choć naukowcy nie twierdzą, że jest to opis prawdziwy, to zapraszamy do przeczytania całego tekstu Juliusza Słowackiego: „Święcone u J. O. księcia Radziwiłła Sierotki” – i życzymy miłej, świątecznej lektury!

Dla czytelników cz.info wybrał:  Andrzej Zembik